- Witaj, nazywam się Antilia. - przedstawiła się. - Słyszałam, że spadłaś z wodospadu Fjellkrystal, to cud, że przeżyłaś. - podjęła z nutą zaskoczenia w głosie. Nie było w tym ani grama podziwu, zdawała sobie sprawe z tego jakie to było niebezpieczne. - Jak Cię zwą? Skąd pochodzisz? - Skończyła na pytaniach, nienachalnie.
Yrsa nie odpowiadała. Bacznie obserwowała i analizowała każdy ruch nieznajomej wadery. Trudno się jej dziwić, była ranna, w kompletnie obcym jej miejscu, wśród obcych. Była wystraszona i nie ufała nikomu. Pozwoliła się opatrzeć, ale nie chciała z nikim rozmawiać, przynajmniej póki nie dojdzie do siebie.
- Rozumiem, nie chcesz rozmawiać. - Pokiwała głową. - No nic, ja skończyłam na dziś. Gdy tylko będziesz wystarczająco silna, będziesz mogła porozmawiać z naszym przywódcą. Na razie jeszcze odpoczywaj. - Uśmiechnęła się życzliwie po czym odwróciła się i odeszła.
,,Przywódcą?'' - pomyślała Yrsa. ,,Chyba wkroczyłam na tereny jakiejś watahy. Opatrzyli mnie, dali mi schronienie nad głową... ale jeśli tylko dadzą mi jeden powód do ucieczki, to się nie zawacham.''
Yrsa miała sporo czasu na rozmyślania, szczególnie, że nie chciała z nikim innym rozmawiać, ale nikt też nie chciał jej niepokoić. Wszyscy przechodzący wiedzieli, że czeka na rozmowę z przywdódcą stada.
Mijał dzień, zbliżał się wieczór. Powoli wstała, chcąc rozprostować zastane kości. Jeszcze nie miała za miaru nigdzie się wybierać, ale miała swój przydzielony mały kącik po którym zaczęła się przechadzać w koło. W pewnym momecnie jednak poczuła zmysłami, że ktoś jeszcze wszedł do jaskini. Minęło kilka chwil, a ujrzała zbliżającego się do niej dość dużego, postawnego basiora. Jego futro miało ciemny kolor, podobny do ciemnych szafirów. Był przystojny, to trzeba przyznać, jednak nie o tym w tej chwili myślała Yrsa. Jego postawa raczej nie wskazywała na złe zamiary, a najbardziej jej uwagę skupiło to, co trzymał w paszczy. Jej nozdrza wypełnił smakowity zapach upolowanej świerzej dziczyzny. Z jej żołądka automatycznie wydobył się dźwięk, co przypomniało jej jak bardzo jest głodna. Nie była nawet świadoma tego, że patrzy na mięso z lekko rozdziawionym pyskiem, brakowało tylko tego, by ciekła jej ślinka.
- Dzień Dobry - przywitał się, zaraz po odłożeniu kawałka mięsa na skaliste podłoże i siadając na przeciwko wadery. - Na imię mam Akos i jestem alfą Klanu Wilczej Paszczy, na terenie której się znajdujesz. Czy mogę poznać Twoje imię?
- Yrsa. Mam na imię Yrsa. - Odpowiedziała, cały czas wpatrując się w dziczyzne. Po tylu dniach bez jedzenia odpowiedziałaby na prawie każde pytanie, byle tylko móc zjeść.
- Yrsa.. Ach no tak, przepraszam, śmiało, jedz. - Zauważył jej spojrzenie i od razu podsunął kawałek pod jej łapy.
Ta tylko spojrzała na niego, po czym od razu rzuciła się na mięso i zaczęła je łapczywie pochłaniac, jakby nie jadła od wieków, a właścicie to tak było.
- A więc Yrso... ładne imię. - Uśmiechnąl się na chwilę pod nosem. - Powiedz mi, skąd pochodzisz?
- Pochodzę z Dalekiej Północy, byłam córką alf w Klanie Wilczego Pazura. - Mówiła w przerwach między kłapnięciami i przełknięciami. - Odeszłam stamtąd, a wkrótce w celu znalezienia pożywienia zapuściłam się na ludzkie tereny. Uciekając wpadłam do silnego nurtu rzeki, który porwał mnie aż do wodospadu. I tak się tu znalazłam. - Kończąc opowieść, tak samo skończyła jeść. Nie powiedziała całej prawdy, ale wyznanie, że została wygnana mogłoby tylko ją pogrążyć w tej chwili.
- Na ludzkie tereny? Musiałaś być naprawdę głodna... - Odparł nieukrywając swojego zaskoczenia. - Jeśli tego potrzebujesz możesz z nami zostać. Nie masz teraz swojego domu, nie wnikam w to dlaczego odeszłaś ze swojego Klanu, jeśli będziesz chciała, to sama mi kiedyś o tym powiesz.
Dopiero gdy skończyła się posilać dokładniej przyjrzała się basiorowi. Nagle osłupiała, jej oczy zrobiły się całkiem puste. Doznała wizji. Widziała w niej wojowników idących na polowanie, gaworzące ze sobą wadery i brykające szczenięta przy skale, a u jej szczytu postawnego basiora, a jego futro miało ciemny kolor, podobny do ciemnych szafirów. A u jego boku była Yrsa.
Nagle ocknęła się i wtedy już wiedziała. Stanęła przed nim na czterech łapach i ukłoniła się.
- Panie, uratowałeś mi życie. W podzięcie i w imię przysięgi składam Ci oto ten dar. - przesunęła łapę a spod niej ukazał się naszyjnik, amulet. Był on z lodu, w kształcie księżyca. Niewiadome jest skąd wiedziała, że powinien przybrać taki kształt, ale ona po prostu to wiedziała, tak już miała. Lód ten już nigdy się nie roztopi. - który ma być symbolem mojej lojalności. - czekała na znak, przed tym aż się wyprostuje.
Akos?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz