Pora roku:

Pora roku: Początek Zimy.
Jeśli śnieg utrzymuje się dłużej niż kilka dni, możemy zacząć mówić o początku zimy. Temperatura powietrza jest coraz niższa, należy uważać na poranne przymrozki. Cienka warstwa śniegu przyjemnie skrzypi na każdym kroku lecz aura nie zachęca do wyjścia – cały czas jest pochmurnie i pada, czy to deszcz czy to śnieg. Życie w lesie zamarło na czas zimy – jedynie kilka gatunków zwierząt, nie udających się w cieplejsze rejony, zostały wśród gołych drzew, żyjąc jak gdyby nigdy nic. Nawet niektóre niebezpieczne stworzenia, nawet te z Djevelskogu, ograniczyły swoją aktywność, co nie znaczy, że należy tracić czujność. Nie zaleca się wycieczki w wysokie góry, nawet skrzydlatym wilkom, ze względu na ryzyko zejścia lawiny i silne, północne fronty powietrza niosące masę zimnego powietrza.

Menu pionowe i populacja (na samym dole)

Informacje
Oficjalna data otwarcia: 08.03.2021

POPULACJA: 9
W tym NPC: 3

Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0

LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0

Następne postarzenie: 21-23.02.22

środa, 18 sierpnia 2021

Brak komentarzy

Od Dusjera cd Vinysa ,,Ciemne Serce’’

Dusjer stał nad wodą, podziwiając jej piękno. Właśnie opowiadał o jej pięknie Vinysowi, gdy ten brutalnie mu przerwał. Podczas całej jego wypowiedzi, Dusjer starał się go słuchać, jak najlepiej mógł, lecz nie mógł nic poradzić na to, że myśli uciekały mu w kierunku tego, jak udekoruje nowe mieszkanie i jak ono dokładnie wygląda w środku. Gdy Vinys w końcu skończył, ten tylko radośnie mu odparł:
-Po co rezygnować, to miejsce jest idealne. Nie masz co się tak zamartwiać, a jeśli chodzi o ciszę, to przecież ja zawsze jestem cichy! No, chyba że mam coś do powiedzenia, wtedy nie, ale wtedy muszę się odzywać, bo to ważne. – Odwrócił się i ruszył w kierunku jaskini. – Choć szybko, musimy zobaczyć, co jest w środku! Czeka nas przygoda!
Vinys tylko westchnął i po chwili ruszył za gadatliwym wilkiem w głąb nieznanej jaskini.

Gdy znaleźli się w środku, Dusjer zaczął podziwiać jaskinie. Jaskinia w środku wydawała się większa niż na zewnątrz. Nawierzchnie były z delikatnego, jasno-szarego kamienia. Na suficie tu i ówdzie było widać nacieki zrobione przez kapiącą wodę, a boki jaskini wypełniały półki skalne najróżniejszych rozmiarów. W jaskini można też było zauważyć dużo miękkiego, zielonego mchu. Najwięcej go było wokół źródełka, które znajdowało się w samym centrum lokalu. Dusjer nie czekając od razu wskoczył do wody i poinformował Vinysa, że na całe szczęście źródło jest słodkie. Chlapiąc się w wodzie, opowiadał właśnie swojemu przyjacielowi jak wiele ciekawych użyć, może mieć mech w dekoracji swojego mieszkanka, jednak przerwał, gdy zobaczył, że w rogu jest duży głaz, którego wcześniej nie zauważył. Podszedł do niego i zobaczył, że za nim jest akurat tyle miejsca, by się przecisnąć i trafić do nieznanych tuneli, zalanych w lekkim świetle święcącego mchu. Nim Vinys zdążył jakkolwiek zareagować, Dusjer już kroczył raźnie, podbiegając od ściany do ściany nieznanego tunelu, podskakując z radości i ekscytacji. Vinys tylko westchnął, jak zmęczony opiekun małego szczeniaka, po czym ruszył powoli za nim.
W środku tunel wydawał się mniejszy niż z zewnątrz. W powietrzu czuć było wilgoć oraz lekko zatęchłe powietrze. Dusjer, idąc korytarzem, zaczął mówić do Vinysa:
-Łał, pomyśl, co by się stało, gdyby nagle ziemia zaczęła się trząść a tunel walić. Ucieczka stąd byłaby prawie niemożliwa. Ale może byśmy spotkali krety! A może nawet wilki krety? Jak myślisz, skoro istnieją wilki, które żyją nad wodą, bo mają więź z wodą, no i są wilki, które żyją w górach, bo mają więź z powietrzem… To czy istnieją wilki żyjące pod ziemią, które mają z nią więź? – nim jego rozmówca mógł mu odpowiedzieć, ten już kontynuował swoją teorię. – No wiesz, bo jeśli mnie pamięć nie myli, to są wilki z ogonami ryb, prawda? Skrzydła za to mogą mieć te powietrzne, więc to na razie ma sens, tak? Czyli wychodzi na to, że wilki z żywiołem ziemi będą miały… dłuższe szpony do kopania? To by było zaba-
Przerwał mówić, gdy zobaczył miejsce, w którym się znalazł. Była to rozległa jaskinia, która była pełna niesamowitych kryształów najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Pomieszczenie rozświetlały najróżniejsze świecące rośliny, które nadawały niezwykłego wyglądu temu miejscu. Podekscytowany Dusjer podbiegł do pierwszego kryształu obok niego. Był on niebieski i światło w nim się śmiesznie odbijało, tworząc na ziemi wokół najróżniejsze wzory. Podziwiał, jak wzory się zmieniały, gdy poruszał świecącym kwiatkiem, który wisiał nad kryształem. Następny kryształ był czerwonawy, lecz jego rdzeń był pomarańczowy i kiedy Dusjer dotknął go łapą, okazało się, że był on ciepły w dotyku. Zachęcony zaczął badać kolejne kryształy. Żółty był niezwykle śliski i trudny do utrzymania pysku, fioletowy wydawał niezwykłe odgłosy, gdy się uderzyło jednym o drugi, za to różowy od razu sprawiał, że chciało mu się śmiać. Im dalej odkrywał komnatę, tym lepiej się bawił. Jego uwagę przykuł tunel zrobiony z dużych, białych i płaskich kryształów, w których dało się przejrzeć. Zwierciadła w zabawny sposób przekształcały jego odbicie. Raz jego łapki wydawały się krótkie, gdy pysk był długaśny, za chwilę jednak wydawał się śmiesznie wysoki. Im dalej posuwał się w tunel zwierciadeł, tym dziwniejszy odbicia się robiły. W ostatnim ze zwierciadeł jego odbicie wyglądało jak on, ale miało różową sierść. Trochę zasmucony, ale zadowolony, odwrócił się, by spytać Vinysa, czy mu się podobało, ale zorientował się, że jego towarzysza nigdzie nie ma. Jak tak w sumie pomyśleć to, kiedy ostatni raz go widział? Chyba przed rozwidleniem, które doprowadziło go do kryształowej jaskini. Zaczął panikować, w obawie o to, iż coś mogło się stać jego przyjacielowi.
Co mogło się z nim dziać?



Vinys vinys doo, where are you?

piątek, 6 sierpnia 2021

Brak komentarzy

Od Darlwulfa "Początek czegoś niezwykłego"

Na moje oko było kilka minut do świtu, a moi uczniowie czekali już na nas pod zawalonym dębem. Miejscowi mówią, że tutejszy wicher potrafi być gwałtowny. Wojowników było kilkadziesiąt... na pierwszy rzut gdzieś trzydziestu zdrowych i zdolnych do walki basiorów o wyrzeźbionych mięśniach na podobieństwo samego Rodhevna. To miał być nasz ostatni trening. Dzisiaj tego wieczoru odbędzie walka, jakiej nikt tu z obecnych nie zapomni, a przynajmniej ci, co przeżyją. Zwycięstwo uświęcimy czcią dla Fenrira, składając mu serca i głowy naszych wrogów, a przy blasku księżyca w akompaniamencie szumu rzeki oblejemy to miodem! Zaś przegraną... no cóż..
- Wojownicy Klanu Rosomaka! - krzyknął nadzorca szkolenia i dowódca klanu - Ten dzień będzie dla nas niezapomniany, chwila gdy wypędzimy Valdów z naszych ziem będzie chwalebna, a miejscowi skaldowie opiszą ten czyn w swych pieśniach! Zwycięstwo miodem uczcimy, zaś na znak porażki naszych wrogów, ziemia spije całą przelaną krew Valdów! To ostatni dzień naszego treningu, zaś potem złożymy modły naszemu Wszech ojcu Fenrirowi, aby pobłogosławił was, wojowników, walczących w słusznej sprawie. Kto zawalczy i polegnie, ten dostąpi miejsca wśród walczących dusz w Himmelsku! Kto się cofnie choćby o krok, ten niech padnie przeklęty w czeluści Dødeligu!
Zgromadzone wilki jednakże nie zamierzały się cofać, a okazując to, kłapały gniewnie zębami i przystępowały niecierpliwie z łapy na łapę. Stałem tylko i obserwowałem w ciszy ich entuzjazm i hard ducha walki. Wielu z nich polubiłem. Wielu także poznałem historię ich życia, te smutne, jak i szczęśliwe. Dumny i szczęśliwy ojciec z Dangara, któremu Valdowie zabili partnerkę i matkę jego dzieci - szuka zemsty. Dalej w tyle stał Timo, syn wielkiego tana klanu Rosomaka, któremu Valdowie skradli dom i uczynili krzywdę jego bliskim. Prócz basiorów, przed oczami miałem jeszcze wojsko składające się z wojowniczek klanu, które równie waleczne, co piękne zgromadziły się obok. Wader było nieco mniej od basiorów, gdyż niektóre były chore, słabe czy też przy nadziei. Na treningu ćwiczyliśmy wszystko, czego zdołałem ich nauczyć przez te kilka miesięcy. Strategiczne działania, wykorzystywanie otoczenia na swą korzyść, treningi siłowe i stylowe chwyty bojowe - wszystko czego nauczono mnie w szkole zabójców gigantów. Nie wiadomo, ile godzin moi uczniowie poświęcali na wyczerpujące szkolenie, w ich oczach nadal wychwytywałem chęci walki i pragnienie zemsty. Wydawało się, że zmęczenie ich nie dotyczy. Potem wiele godzin przesiedzieliśmy pod posągiem Fenrira. Każdy miał swoją modlitwę i każda nasilała wojownika siłą i wiarą w zwycięstwo.
Atak zaczęliśmy przed twierdzą przywódców klanu Valdów, polegający z początku na sprowokowaniu i zdenerwowaniu wroga. Każdy wiedział, iż najłatwiej walczyć z kimś zaślepionym gniewem. Wiązanki przekleństw i spotwarzań były na prawdę dość ostre, przy których zwyczajna i znana obraza słowna, rymująca się ze słowem "syn" była niemalże komplementem. Basiory chodzili tam i z powrotem, obrażając swych wrogów, a wadery zaś ostentacyjnie wypinały na oczach Valdów swe zgrabne pośladki, jakby zapraszały do igraszek. Jedna scena rozpoczęła się tym, że jeden z wojowników podszedł do wadery ze swej drużyny. Oczywiście dla lepszego efektu prowokacyjnego, nawiązał ją do matki jednego z wrogów i zaczął teatralnie ruszać biodrami, zaś wadera głośnymi jękami udawała zadowolenie. Efekt był szybki. Kilku członków przeciwnego klanu rzuciło się do ataku, zawładnięci nieopisanym gniewem. Nie trzeba chyba mówić jak skończyli. Cała akcja prowokacyjna trwała niecałe dwie godziny, co tylko świadczyło o tym, że złamanie wrogów psychicznie było o wiele trudniejsze niż się z początku wydawało. Następnie przez górską bramę wytoczyła się fala Valdów, których do ataku prowadził rosły wojownik o sierści jasnej jak sam księżyc. Oczy miał czerwone niczym świeża krew, tocząca się z rany. Były owładnięte wściekłością. Kodeks zabójców gigantów nakazywał, aby nie mieszać się w cudze spory i problemy, dlatego też stałem na wysokim głazie pochyłym nad przepaścią, gdzie miałem bardzo dobry widok na pole bitwy. Nie mogę ingerować w rozwój bitwy... moim zadaniem było tylko wyszkolić wojowników Klanu. Okolice owładnięte nocnym mrokiem rozdzierały wrzaski walczących, do tego zaś dochodził akompaniament skomleń i dogorywań umierających. Dostrzegłem też, jak jedna z wojowniczek walczy z członkiem Valdów o dwa razy większym od niej i bardziej zbudowanym, niż ona. Jednym ciosem łapy powalił ją na ziemię i próbował doskoczyć do niej, lecz z opałów uratował ją jej brat, który kęsem swych silnych szczęk odciągnął mięśniaka, jak najdalej od niej. I przypłacił za to raną w policzek, natomiast wadera odpłaciła się mu kłami zaciśniętymi w szyi przeciwnika. Głośne krzyki rozkazów niosły się po okolicy wraz z zawodzeniem pełnym bólu i wściekłości, sprawiały że krew w żyłach gotowała mi się od adrenaliny. Szał bitewny kusił, aby rzucić się w ferwor walki... ale nie... postanowiłem zostać.
Po kilku chwilach było już po wszystkim. Niedobitki Valdów wycofali się przez bramę, a Ci co postanowili walczyć ramię w ramię, polegli na polu bitwy. Natomiast ci, co się poddali zostali zniewoleni. Zasmakowawszy kęsa zwycięstwa moi byli uczniowie wznieśli głośne okrzyki radości ku wniesionemu wysoko księżycu. Poległych w tej bitwie ułożono na osobnych stosach pod pomnikiem Fenrira. Unoszący się dym niemal niknął w nocną otchłań, drobne iskierki wystrzeliwały ku górze jak robaczki świętojańskie. Pod obliczem naszego Wszech ojca złożono wyrwane serca i oderwane głowy naszych wrogów na ułożony wokół stos. Blask ognia padał na surowe lico Fenrira, kołysał się po jego policzkach, co jedynie stwarzało pozór ucieszonego z tak wielu darów. Powietrze było przesiąknięte fetorem palonej sierści i krwi. Zwycięscy natomiast skierowali się nad brzeg jeziora, aby tam uczcić swoje dzisiejsze dokonanie. Większość jadło jelenie mięso i piło miód z wypolerowanych rogów. Znaleźli się też tacy, co woleli uczcić ten wieczór w inny sposób, gdyż wracając od strony gór, przypadkowo dostrzegłem miłosne zabawy kochanków, skrytych we wnęce przysłoniętej zawalonym pniem. Pokręciłem tylko głową ze szczerym uśmiechem na pyszczku i kierując się w stronę pozostałej grupy, pogratulowałem wszystkim wspaniałego zwycięstwa. Poczęstowano mnie jelenim udźcem i rogiem przyzwoitego miodu, zaś od każdej z wader zaliczyłem po soczystym całusie w policzek. Mawiano mi, że wojownicy nie mają mi za złe to, że nie brałem udziału w bitwie. Swój udział włożyłem w ich wyszkolenie, co prawdę powiedziawszy, uratowało to większości życie. Pokochałem ich. Zacząłem już nawet traktować ich, jak rodzinę. Jednakże czas nadszedł na mnie do ruszenia w dalszą drogę, zaś im życzyłem wielu zwycięstw i chwalebnych czynów. Wtedy zaczepiła mnie jedna z wader. Miała na imię Ramya. Jej piękno mogło przyćmić nawet najjaśniejszy blask słońca, a stwierdziłem to po kolorze jej oczu, które były zielone, jak wiosenna trawa na łące.
- Szkoda, że nas opuszczasz, mistrzu.
Była może rok młodsza ode mnie. Uśmiechnąłem się tylko łagodnie.
- Mówiłem ci już, jestem Dalrwulf, a nie żadnym mistrzem. Muszę. Szukam po prostu miejsca dla siebie.
- Zostań z nami! - uniosła uszy na baczność.
- Słuchaj, Ramya. Jesteście fajnymi wilkami. Zacząłem was nawet traktować, jak rodzinę... jednakże... wszystko można w życiu stracić. Nawet rodzinę. Nie chcę patrzeć, jak któregoś dnia zginiecie.
- Nie zginiemy. Przecież po to nas szkoliłeś... no dobrze. Widzę, że nie zdołam cię przekonać żadnym możliwym sposobem, dlatego daj mi się odwdzięczyć za to, co dla nas zrobiłeś.
Poczyniła pewny krok na przód i swoim pyszczkiem połączyła się z moim. Moje usta rozwarła swym ciepłym językiem, który później dotknął podniebienia. Czułem się wtedy, jakbym połknął worek pełen motyli, które muskały mnie delikatnie po ściankach żołądka, zaś wszystkie moje mięśnie wydawały zwiotczałe i uległe. Nie protestowałem. Uległem jej. Nie próbowałem się bronić nawet wtedy, gdy jej język plątał się z moim. Zapierało dech w piersiach. Przy tej okoliczności, wilk zapominał jak oddychać. Odłączywszy się od siebie, pierwsze co dostrzegłem na policzkach wadery, był ostry rumieniec, zaś pojedyncza kropla łzy płynęła po sierści i spadła z jej drobnego podbródka na mokry piasek.
- Teraz mogę cię puścić na spokojnie i pamiętaj o nas. O mnie.
- Będę! Oczywiście, że będę! - Odzyskałem mowę dopiero po chwili, zaś rozentuzjazmowany ton był, jak wybuch morskiej fali. - Nie odejdę jednak od razu.
- Cieszymy się. Chodź świętować z nami wywalczone zwycięstwo, róg miodu na ciebie już czeka.
Wadera poprowadziła mnie do reszty biesiadujących. Wydawałoby się, że pieśniom i śpiewom nie było końca, ale w rzeczywistości trwały one do bladego rana. Wilki, które nie dały rady dotrwać do końca leżały skryte w cieniu drzew, szepcząc coś po pijanemu, a ci wytrwalsi naśmiewali się ze śpiących. Wtedy Ramya podeszła do mnie.
- Dalrwulf, to kiedy nas opuszczasz?
- Dzisiaj, zaraz - odpowiedziałem i starałem się ukryć przykrość w głosie. - Muszę.
- Wiem, że musisz - odparła, jakby się z tym pogodziła. - Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
- Z pewnością moja droga - rzekłem wesoło - możesz być tego pewna.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Byłem na szlaku jakieś dwa dni i nie spotkałem po drodze ani jednej żywej duszy. Wziąłem ze sobą łapę przywódców Klanu Valdów jako upominek po tejże pięknej bitwie. Leśne ostoje ciągnęły się z pozoru bez ustanku, lecz plus tego był taki, że nie brakowało w pobliżu jedzenia. Słońce wyłaniało się zza horyzontu i nastał ranek. Maszerowałem całą noc. Bez snu i potrzeby zatrzymywania się choćby na moment. W tamtym momencie przed oczami pojawiła się zjawa czegoś, co mój umysł nie mógł zrozumieć. To było jak migoczące punkciki, które lewitowały w obłoczku błękitnego światła. Przez moment myślałem, że ze zmęczenia mam urojenia. Do mych uszu dobiegał dźwięk podobny do topiącego się lodu i wyłaniającej się trawy spod śniegu. Wszystko to zmieszane z szumem delikatnego wiatru. Bez głębszego zastanawiania się, podążyłem za zjawą, która zaczęła przede mną umykać w głąb doliny. Musiałem niemal biec, aby utrzymać punkciki w zasięgu wzroku, ale melodia w uszach nie przestała grać. Meandrowałem między drzewami, aby nie stracić zjawy z oczu, a na wszystko inne nie zwracałem najmniejszej uwagi. Nagle muzyka zamarła, jakby ktoś pozbawił mnie zmysłu słuchu. Zatrzymałem się nagle przy niewielkim źródełku od którego odpływała spadzistym kanałem spokojny nurt. Nabrałem trzy potężne łyki wody i ruszyłem dalej w poszukiwaniu tego dziwnego zjawiska, a ów cel doprowadził mnie do wysokiego wzniesienia, gdzie stał czarny wilk o niepokojących złotych oczach. W mojej głowie poczęły się rodzić podejrzenia, czy omamy wykreowane w moim umyśle to jego sprawka, ale powinienem być uodporniony na tego typu iluzję. Zrobiłem dwa stanowcze kroki w jego stronę i spytałem.
- A ty to kto?! - może niezbyt uprzejmie to zacząłem, ale poczułem lekkie zdenerwowanie tą całą sytuacją. Wilk jakby nie przejął się mym grubiańskim zachowaniem, zeskoczył na ziemię i spotkaliśmy się oko w oko.
- Jestem alfą tutejszego Klanu. Czego tu szukasz?
- Ta iluzja to twoja sprawka? - odpowiedziałem pytaniem o niezbyt łagodnym brzmieniu.
W tym momencie Alfa przekrzywił nieznacznie głowę i spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- Jaka iluzja? Z resztą nieważne. Wyglądasz na zdrożnego. Nie szukasz może miejsca dla siebie?
- Może i szukam, a jaki jest w tym twój interes? - zapytałem niezbyt ufnie.
- Znajdzie się miejsce dla ciebie, ale pod warunkiem, że tu i teraz złożysz mi przysięgę wierności.
- Nooo dobrze, przysięgam być wiernym tobie i twemu klanu, a na dowód tego, iż nie rzucał słów na wiatr, wręczam Ci odciętą łapę mego wroga.
- Za chwilę przydzielę ci kogoś, kto zapozna cię z terenami i zasadami naszej społeczności. Radzę ci wziąć na poważnie tę przysięgę, którą przed chwilą złożyłeś. Zdradzisz nas, a zanim się obejrzysz, nasz gniew odwdzięczy ci się na drugim końcu globu.
W tym momencie poczułem, że chyba nie obdarzę alfę zbytnią miłością, ale jednego byłem pewien, że otworzyłem nowy rozdział w swoim życiu.
Brak komentarzy

Od Úrfearn cd. Akosa – „Nauka to potęgi klucz”

Wyobraź sobie nieskończoną przestrzeń. Nie ma żadnych ścian, dachu ani podłoża. Bezkres jest ciemnością, i ciemność jest bezkresem, tylko Ty, lewitujesz gdzieś w tym wszystkim (albo i niczym). Nie czujesz chłodu, czy ciepła. Nie ma głodu ani przesytu, nie zaznasz tu też bólu i nie poczujesz fizycznej rozkoszy. Wisz już co to? To wnętrze Twojej duszy. Można się tam dostać na ledwie dwa sposoby. Pierwszym z nich jest trudna sztuka medytacji, która pozwala całkowicie oczyścić umysł i zajrzeć w głąb siebie. Drugim natomiast jest moment, gdy balansujesz między życiem a śmiercią. To właśnie TEN moment, gdy musisz dokonać trudnego wyboru. Obie opcje są nieraz równie kuszące. Obie gwarantują życie, ale każda na innej płaszczyźnie. Lecz nim dokona się wyboru, nasza dusza może odkryć się przed nami. Czerń wówczas zniknie, rozejdzie się ciemna mgła zasłaniająca nam widok, a naszym oczom okaże się pewna scena. Problem w tym, że każdy widzi co innego i czyjeś rady nam nie pomogą w dokonaniu wyboru, który czeka na nas na jej końcu. Do owego wnętrza duszy dostała się właśnie Úrfearn, która nie do końca świadomie walczy o każdy oddech.

*~*~*~*~*~*~*~*

Czerń i mrok, były pierwszymi rzeczami które zobaczyłam, gdy otworzyłam oczy. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam. Myślałam, że będę czuła ból, albo zmęczenie, albo chociaż lekkie drapanie w gardle. Przecież się wcześniej topiłam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że lewituję nad nicością.
− Umarłam? – rzuciłam pytanie drżącym głosem, na co dźwięk zatracił się w bezkresie. Czułam ja moja psychika zaczynała się kruszyć – Nie! Nie mogłam umrzeć… − dukałam do siebie pod nosem – Żar i reszta są na terenach klanu… Mogą komuś zrobić krzywdę… Są intruzami, poleje się krew… – z moich oczu zaczęły wypływać łzy – To wszystko moja wina! – zaczęłam niespokojnie przemierzać nicość. Ruszyłam biegiem przed siebie- Muszę jakoś wrócić! Jakoś pomóc… odpokutować…

*~*~*~*~*~*~*~*

Szara wadera zaczęła nieświadomie popiskiwać, a gdyby wilki mogły się pocić, na jej czole na pewno można by było dostrzec krople słonej cieczy. Ciało Úr przeszedł dreszcz. Niespokojne dźwięki podopiecznej wyrwały Akosa z zamyślenia, który to z troską i powiedzmy sobie szczerze, lękiem poderwała się gwałtownie, by sprawdzić, co dzieje się z najmłodszą członkinią jego klanu. Sprawdził temperaturę ciała wilczycy. Ze smutkiem stwierdził, że gorączka nie opuściła Úrfearn. Nie mogąc jednak nic więcej zrobić. Polizał z troską czoło waderki, którą męczyły niespokojne myśli. Ku niewielkiej uciesze basiora, Úr uspokoiła się pod wpływem troskliwego gestu. Akos położył się tuż obok wilczycy i kładąc pysk na przednich łapach wpatrywał się bezbronną twarz swojej uczennicy.

*~*~*~*~*~*~*~*

Nie mam pojęcia ile biegłam, ale po jakimś (co jest wręcz idealnym określeniem) czasie oślepiło mnie nagle białe światło, a już po chwili okazało się że stałam na ścieżce pośrodku lasu. Otaczały mnie piękne złocisto-ogniste barwy, liście opadały, delikatnie niesione przez lekki wietrzyk. Rozejrzałam się dookoła, aby po chwili dostrzec, jak ścieżka zaczyna się rozchodzić dwóch, różnych kierunkach. Na końcu każdego ze szlaków widniała lekko oświetlona mgła. Po prawej, kres drogi miał błękitny odcień lodu, po lewej zaś soczysty, trawiasty kolor. ~Tylko… czym różnią się oprócz wyglądu?~ zastanawiałam się. ~Co spotka mnie po drugiej stronie?~



<Akosie?>
Úrf dokona wyboru w następnym odpisie, ile czasu jednak to zajmuje w realnym wymiarze, (jej dusza jest gdzieś na skraju duchowego i rzeczywistego) jeszcze nie wiemy. Powiedzmy, że Ty zdecydujesz ;3
Brak komentarzy

Powitajmy Dalrwulfa!

 Autorskie

,,Każdy nowy siniak to nowa lekcja, a każda nowa lekcja czyni Cię lepszym.''

WŁAŚCICIEL: WolfExan#3251 | wolfexan999@wp.pl
IMIĘ: Dalrwulf
WIEK: 4 lata
OPIS FIZYCZNY: Dalrwulf to basior zacnie wysoki oraz imponująco zbudowany wieloletnimi konfrontacjami na polach bitwy. Jego oczy koloru żywego rubinu skrywają w sobie surowość oraz pewien rodzaj porywczości, jednakże lico choć na pierwszy rzut wydaje się groźna, kryje w sobie spokój i łagodność. Sierść jego gęsta na szyi i ogonie, a na brzuchu oraz grzbiecie szorstka, mieni się odcieniami brązu. Basior charakteryzuje się nad wyraz dużymi uszami, wrażliwymi na najdrobniejsze szmery oraz bujną brązową grzywką. Jego silnie zbudowane łapy, uzbrojone w długie zakrzywione pazury, naznaczone są runami, które są dla niego potężnymi źródłami mocy.
OSOBOWOŚĆ: Dalrwulf to osobnik o neutralnym podejściu do wszystkiego, a co oznacza, że nie miesza się do poważnych, czy mniej ważnych konfliktów o ile nie zagrozi to jemu, czy jego bliskim. Potrafi otworzyć się na drugą osobę i powiedzmy sobie szczerze, że bardzo ceni sobie ciepło towarzyskie. Na pierwszy rzut Dalrwulf to osobnik nieokrzesany, a w oczach jego płonie zapalczywy żar - to prawda! Lubi walkę i wyzwania, ale na co dzień to wesoły oraz dowcipny wilk, który otwarty jest na każdego, jednakże prawdę mówiąc- osoby chamskie darzy sporą awersją i nie ukrywa tego, a na okoliczności na tle rasistowskim bądź dyskryminującym czyjąś "inność" reaguje agresją. Opanowaną, ale jednak agresją. Tolerancja to jego największa cecha - Jakim wilkiem byś nie był; grubym, chudym, słabym, silnym bądź o odmiennej orientacji seksualnej, czy też innej rasy, wiedz że będzie Cię traktować z szacunkiem o ile taki sam będziesz dla niego. Ma skłonności do gromadzenia wokół siebie zaufanych wilków oraz jeśli trzeba, działają razem, gdyż Dalrwulf obrał sobie w życiu pewną zasadę "Siłę twoją wyznacza też ilość wiernych Ci przyjaciół". Dla przyjaciół powiedziałbyś, że do przesady troskliwy i ciepły - fakt, ten wilk ceni sobie przyjaźń, jak największy skarb, którego będzie bronił nawet za cenę życia. Dalrwulf od najmłodszych lat szkolony był do zabijania gigantów, więc walkę ma zakorzenioną głęboko w sercu, ale cechuje się także wybitnie wytrenowaną wstrzemięźliwością od pochopnego wykorzystywania argumentów siłowych. Postawmy sobie za przykład, że basior z początku będzie używał logicznych i wiarygodnych argumentów, jednakże jeśli to nie pomoże, wiedz iż będzie gotów wyciągnąć pazury. Nie uważa siebie za jakiś ideał, nie zaprzecza, że są lepsi od niego, więc nauczył się żyć w neutralnych stosunkach do innych. Nikomu nie narzuca swojego towarzystwa "Nie pchaj się tam, gdzie cię nie chcą"- Jak mawiał pewien wilk, którego już niestety nie pamięta. Podsumowując to, co napisałem wyżej, Dalrwulf to osobnik godny zaufania, gdyż sam sobie ceni zaufanie wśród wilków, które go otaczają. Ciepły i przyjaźnie nastawiony, lecz zważaj na to, jaki stosunek masz do innej osoby! Albowiem Dalrwulf potępia rasizm, a tolerancję ceni sobie wysoko. Przyjaźń i rodzina to wartości, które stawia najwyżej oraz nie skłamię tutaj, jeśli powiem Wam, że Dalrwulf gotów będzie uczynić wszystko dla dobra bliskich.
ŻYWIOŁ: Ogień
MOCE:
Magia runów - Dalrwulf jako, że był szkolony na zabójcę gigantów, musiał pobierać nauki na temat magii runów.
  • Runa Kaunaz - Runa wzmacnia go podczas zaciekłych walk, czyniąc go odpornym na większość obrażeń, narządy wewnętrzne i kości są chronione przed poważniejszymi urazami, zaś mięśnie zmuszane są do ponadprzeciętnego wysiłku.
  • Runa Jera - To rodzaj runy, stymulującej wszystkie ośrodki zmysłowe Dalrwulfa. Dzięki niej, Dalrwulf jest w stanie dostrzec szpilę w nieprzeniknionych ciemnościach, słuch zaś wyostrza się ośmiokrotnie. Ta runa czyni z Dalrwulfa doskonałego łowcę.
  • Runa Ingwaz - Runa powodująca szybkiego zasklepianie się ran, co oznacza, że Dalrwulf ma zdolności bioregeneracyjne. Uszkodzenia tkanek, złamania kostne i delikatne krwawienia zostają w krótkim czasie wykurowane, jednakże wiadome jest, iż poważniejsze urazy jest w stanie wyleczyć tylko medyk.
  • Runa Lagu - To rodzaj runy defensywnej, która nakłada na Dalrwulfa aurę, chroniącą go przed magią umysłu tj. hipnoza, czytanie w myślach- A to oznacza, że staje się także nieprzewidywalnym przeciwnikiem.
  • Runa Mannaz - To runa łącząca się z Fehu oraz Thurizas - Ten ciąg runów, połączonych ze sobą daje Dalrwulfowi możliwość władzy nad ogniem. Dalrwulf wie jednak, iż jeśli pozwoli sobie na odrobinę nierozwagi, na jakikolwiek błąd, wtem moc ognia może zwrócić się przeciwko niemu.
PARTNER: Brak
ZAUROCZENIE: Brak
RODZINA: 
Ojciec - Rengeir
Matka - Elaya
Wuj - Tyndjolf
STANOWISKO: Nauczyciel sztuk walki
PATRON: Fenrir
HISTORIA: Dalrwulf został odebrany matce na rozkaz jego wuja alfy, aby ten mógł się uczyć na profesjonalnego zabójcę gigantów. I tak się zaczęła jego czteroletnia nauka, przeplatana drogami ciernistymi i ciężkimi, aby być jak najlepszym. Wojownicy byli jego kolegami, dowódcy pedagogami i opiekunami, a mury szkoły domem. Trudno do wyobrażenia sytuacja? Jednakże dla niego prawdziwa. Jednakże lata, które spędził przyswoiły go do otoczenia brutalnych rówieśników oraz ich sprośnych żartów. Do krzyków przełożonych, przeplatanych rozkazami i groźbami, jednakże nie można narzekać na niską jakość edukacyjną. Egzamin końcowy udało mu się zaliczyć w 3 roku życia, jako najmłodszy z wojowników, co z resztą nie umknęło uwadze nauczycielom, dowódcom i starszyźnie, dlatego zaproponowano mu stały pobyt w szkole, jako przyszły trener nowego pokolenia zabójców gigantów, jednakże ten odmówił. Nie był w stanie zaakceptować nowego miejsca. To miejsce nie należało do niego, gdyż czuł zew powrotu do rodziny, przywitać się z rodzeństwem, matką, jednakże wiedział, że na swego wuja już nigdy nie spojrzy, jak dawniej. Sprawca utraconych szczenięcych lat, bez możliwości cieszenia się z obecności rodziny, a jeszcze bardziej mu brakowało poczucia bezpieczeństwa w domowej atmosferze.
CIEKAWOSTKI:
  • Cierpi na stres pourazowy - W czasach szczenięcych udało mu się spaść z dużej wysokości na potrzaskane skały, przez co miał złamaną łapę i uszkodzony kręgosłup. Runy jednak załatwiły sprawę.
  • Łagodnieje przy spokojnej melodii.
  • Ma prosty gust kulinarny - chcesz się mu przypodobać? Wystarczy jeleni udziec.
  • Łatwo ulega stresowi.
  • Ma słabość do wader młodszych od siebie. (Przynajmniej 3 lata i nie przesadzajmy).

MANA: 250 many.
INNE ZDJĘCIA:





poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Brak komentarzy

Od Vinysa cd. Dusiera "Ciemne serce"

Vinys był zdezorientowany i o było mało powiedziane. Potoki słów, tak mało znaczących i plączących się w jego głowie bez zrozumienia i konkretnego celu wlatywały przez lewe ucho i zatrzymywały się na siatce umysłu na chwileczkę, aby uciekać drugą stroną. Nie rozumiał ani jednego słowa wypowiadanego przez większego basiora i to go wewnętrznie przerażało. Nie był w stanie też kontrolować wyrazu swojego pyska zatrzymanego w wyrazie przerażenia i zmieszania spowodowanego nagłym i głośnym atakiem. Czuł jak powietrze niespokojnie porusza się wokół wielkiej postury i miał wielką ochotę cofnąć się o parę kroków dla swojego własnego bezpieczeństwa ,ale wilk dziwnie przyjaźnie zbliżał się o milimetry z każdą sekundą aż nie zaskoczył białego wilka nagłym nachyleniem się do jego nosa. Przerażony nie wiedział o co chodzi i chwilę próbował przypomnieć sobie zamglone słowa nieznajomego. W głowie obiło mu się jedynie pytanie o imię, zadane szybko oraz zmyte w niepamięć przez potok słów. Zdołał wycisnąć ze swojego zaciśniętego gardła, krótkie Vinys i od razu odczuł ulgę kiedy pysk basiora zniknął z pola jego węchu. Odetchnął ciężko w sobie i próbował wytrwale opanować swoje emocje. Jego pysk spoważniał po chwili jednak to zdawało się nie odstraszać tego ... Dusiera? Nadal był mocno zmieszany i zaskoczony tym spotkaniem. Ba! Niecodziennie napada na niego gadatliwy wilk szukający schronienia przy wodzie, czyż nie. Nawet podróżnicy i zagubione dusze jakie spotyka na nocnych patrolach teraz wydały się mu lepszym towarzystwem. Milczące, nieufne i jedynie posłusznie kroczące przy boku swojego małego przewodnika, który jak najszybciej chce się ich pozbyć ze swoich terenów, aby nie narobili kłopotów.

- Hura, czyli jesteś cały! Miło cię poznać Vinysie. - wilk był podekscytowany, dla mniejszego aż za bardzo. Sprawiał ważnienie jakby zaraz miał zacząć trząść się z radości, a jego ogon robić za mały wiatrak lub o zgrozo wznieść go w powietrze. Vinys nie skupił się do końca na tym co nieznajomy mówił jednak wyłapał, że szuka schronienia. Otwierając pysk spodziewał się, że się zająka. Wszak w jego przypadku to słowa stanowiły przejście do duszy, gdyż oczy były puste i nic nieznaczące dla jego życia. Więc poprzez tą nieśmiałą odpowiedź został uwiązany z gadatliwym kundlem u ogona i coś czuł, że podróż na swoją ulubioną plaże wcale nie będzie przyjemna i kwestionował wybór tamtego miejsca do pokazania swojemu tymczasowemu towarzyszowi. Zaburzanie spokoju miejsca swojego wypoczynku i relaksu wydawało mu się teraz koszmarem, jednak nie był w stanie wtrącić słowa w wywód o drzewach i drzewkach, który przyprawiał go do deja vu, ponieważ zdawało mu się że już go gdzieś kiedyś słyszał, ale z dziecięcych ust. Droga dłużyła mu się i nawet ciche pomrukiwania ptaków nie pocieszały go w tej męczarni. Normalnie słuchał by ich śpiewu i rozkoszował się tym jednym wolnym dniem w swojej pracy, a tu proszę. Niespodzianka! Będzie na swojej plaży, ale nie sam i nie dla relaksu. Prowadząc Dusiera przez las korzystał ze swoich ścieżek, często nie udeptanych i przystosowanych pod jego nędzną, prawie że szczenięcą posturę. Więc często z satysfakcją słuchał jak potok słów ustaje na chwilę zatkany uderzającymi wilka po pysku gałęziami, podczas gdy Vinys z łatwością przebiegał pomiędzy przeszkodami. Uśmiech zamajaczył na jego pysku kiedy doszli już niedaleko, jednak szybko odpłynął kiedy niezrażony Dusier stanął obok niego i otworzył pysk.
- To już tutaj? Jesteśmy niedaleko prawda? Wydaje mi się, że już słychać morze i... - wilk wziął głęboki wdech co także uczynił Vinys, tylko że mniejszy aby wraz z bryzą nabrać cierpliwości i spokoju. - Nawet już czuć morze! Chodźmy szybciej! Już nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że ta jaskinia będzie ładna. BO to jaskinia nie? Na pewno. Nora też nie byłaby zła, ale chyba wolałbym mieszkać w jaskini. - i w tym momencie starszy z wilków znowu przestał słuchać wywodu o różnicach, jakie są między jednym mieszkaniem, a drugim. Wiedział te rzeczy, jednak to nie przeszkadzało większemu w prowadzeniu swojego wykładu gdyż, Vinys nie zakomunikował mu tego faktu.
Wkroczyli na miękki piach parę minut później i mogli zaciągnąć się zapachem całą piersią, co Vinys uczynił z wielką przyjemnością. Dusier jednak dalej paplał, tym razem coś o wodzie.
-Możesz zamknąć się na chwilę?- mniejszy basior warknął na niego nieprzyjaźnie i kłapnął pyskiem, co nie zdało się za bardzo robić na drugim wrażenia jednak na sekundę wszystko umilkło. Vinys skorzystał z tego czasu. - Idziemy tam.- mruknął kierując się w stronę wyrastających w odległości klifów i wzniesień niedaleko wybrzeża. - I shush na chwilę. - ostrzegł młodszego. - Teraz JA mówię! - stanowczo zaprotestował przed następnymi wywodami. - Mieszkając przy plaży musisz liczyć się z... Niespodziankami. Mewy, inne morskie stwory czasem szaleją nocami. Zjawia się tu dużo wilków, które żądają CISZY. Woda jest słona, a sztormy niekiedy zalewają piaski i wdzierają się do jaskiń. - mruknął. - więc jak nie czujesz się komfortowo ze spaniem wysoko zrezygnuj teraz. - powiedział wchodząc do jednej ze średnich jaskiń wyrytych przez czas i wodę w zboczach. Miała parę półek i ściekających z sufitu kropli, a w centrum niewielkie, pewnego rodzaju źródełko. Vinys właściwie wszedł tu z partyzanta, gdyż nigdy nie chciał tui mieszkać, więc nawet nie zwiedzał.
-Więc? Są jeszcze jaskinie niedaleko bagien. - dodał zanim zaatakował go kolejny potok słów, a jego własne zdały się rozpłynąć w umyśle Dusiera, niezauważone lub zignorowane. 
 

Dusier?

niedziela, 1 sierpnia 2021

Brak komentarzy

Od Akosa cd. Úrfearn "Nauka to potęgi klucz"

Z każdym uderzeniem mojego serca niepokój rósł i zacieśniał się wokół mojej szyi. Rozpocząłem gorączkowe poszukiwania, które były tak chaotyczne, że nie dały żadnego rezultatu. Zamiast jednak wpaść w panikę, przypomniałem sobie nauki moich dawnych nauczycieli i treningi, jakim zostałem poddany. Wziąłem głęboki wdech i oczyściłem umysł, skupiając się na otaczającym mnie terenie. Nie mogłem użyć swojej mocy z racji braku pory nocnej. Na szczęście nauczono mnie, aby nie zawsze polegać na swoim żywiole, lecz na instynkcie oraz nabytych przez wymagające ćwiczenia oraz trudne wyzwania, jakie mi narzucano, umiejętnościach. Moja rodzina oraz przyszli poddani mieli wobec mnie wysokie oczekiwania, ale ja miałem jeszcze większe. Przymknąłem oczy i otworzyłem się na otaczającą mnie przyrodę i informację krążące w jej obiegu.

Poczułem ziemię, na której stałem; wiatr, delikatnie poruszający liśćmi ogromnych drzew; wodę, płynącą z górskich szczytów.
I poczułam obcą, nieznaną mi obecność wrogo nastawionego wilka, najpewniej basiora. Miała ona ostrą woń gniewu i zemsty, przesyconą rządzą krwi. Nie chodziło tu o chęć mordu przypadkowych wilków, lecz o wymierzenie sprawiedliwości pewnemu wilkowi. 
Chodziło im o Úrfearn!
Potrząsnąłem głową. Nie trać koncentracji! – upomniałem się w myślach.
Wróciłem do poprzedniego stanu, chcąc zdobyć więcej informacji. Na szczęście byłem bardzo dobry w medytacji, którą również trenowałem od lat, tak więc długo mi to nie zajęło. Poza głównym wilkiem, były też inne wilki, lecz ich woń była nikła, zupełnie przyćmiona przez dominującą obecność basiora. Był pyszny i bardzo pewny siebie, a napędzająca go nienawiść była jak duszący dym, który otaczał jego aurę.
I pozostawiał ledwie widoczny ślad, który ciągnął się za nim niczym zabłąkany szczeniak.
Uśmiechnąłem się, lecz nie było w tym uśmiechu ani szczypty radości. Ruszyłem w pościg, mając przeczucie, że muszę zdążyć przed zachodem słońca – kiedy jestem w stanie użyć swoich mocy.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Ślad wił się przez większą część wschodniej granicy i co jakiś gubiłem trop, na szczęście szybko go odnalazłem z powrotem. Czułam, że czas przecieka mi przez palce i muszę się śpieszyć… Podążając za niewidzialnym śladem, pozwoliłem sobie na swego rodzaju automatyzację ruchów – wykonywałem jakiś ruch, w tym przypadku bieg, lecz nie skupiałem się na tej czynności, lecz na buzujących we mnie emocjach. Nie mogłem zrozumieć jak można tak nienawidzić szczeniaka, zwłaszcza, że nie odpowiada ono za czyny swojego rodzica. Jednak wiedziałem, że na tym świecie żyją przeciwieństwa nas samych. Úr jest niezwykła i dużo przeszła w swoim życiu. Podziwiam ją za jej siłę i odwagę, lecz dlaczego nie powiedziała, że ktoś na nią poluje? Zacząłem przypominać sobie jej historię, którą kiedyś mi opowiedziała. Przyznała, że nie chce powiedzieć wszystkiego, ze względu na bolesne wspomnienia czy niechęć do zwierzania się niemal obcym wilkom.
Urodziła się jako owoc zdrady jej matki, która zapłaciła za ten czyn swoim życiem, wydając na świat, dwie waderki. Ojczym nienawidził Olchę i jej siostrę bliźniaczkę, utrudniając im życie, doprowadzając do śmierci jednej z nich. Úrfean została oskarżona o zamordowanie swojej siostry, lecz zdołała uciec i znaleźć schronienie w moim klanie.
Nagle poczułem, że znalazłem rozwiązanie, lecz nim je poznałem, zdążyło mi już umknąć.
Dlatego przyśpieszyłem, czując, że moje ciało powoli opada z sił, lecz nadal było napędzane czystą adrenaliną.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•
 
Niematerialny ślad, a raczej jego siła, z każdym krokiem. To znaczy, że jestem blisko… Znajdowałem się przy kaskadzie wodospadu Fjellkrystal, na lewym brzegu. Czaiłem się na brzegu, ukrywając się między leśnym busze, nie chcąc tracić ewentualnego elementu zaskoczenia, jeśli będzie trzeba stanąć do walki. Za kilka minut Słońce zajdzie za horyzont, odzyskując tym samym dostęp do mojej mocy, która w świetle dnia jest nieaktywna i bezużyteczna. Co nie znaczy, że i ja jestem bezużyteczny… – pomyślałem, przypominając sobie słowa Iossy, mojej najmłodszej siostry. Była aniołem, choć czasami lubiała rozrabiać. Poczułem ukłucie w sercu na wspomnienie o niej, lecz szybko wziąłem się w garść, chcąc ocalić swoją uczennicę i podopieczną przed losem, jaki spotkał Iossę.
Nagle coś usłyszałem.
Odwróciłem głowę w tamtym kierunku, chcąc zobaczyć co właściwie usłyszałem. Zamarłem, uważnie obserwując, przygotowując ciało do dużego wysiłku, być może nawet walki.
Úrfearn stała na krawędzi kaskady, niebezpiecznie blisko granicy między ziemią a przestrzenią między nią a pieniącą się wodą, ukrywającą niebezpieczne podwodne skały. Ogon podkuliła tak, że wygląda prawie jakby miała go złamanego, a uszy przykleiły się do jej głowy. Naprzeciwko niej stał duży, szary basior, który emanował statusem dowódcy, a obok niego kilka innych wilków, które najwidoczniej były zdominowane przez niego – stały w dużej odległości od niego i Úr oraz nie wtrącali się do rozmowy, która między nimi się odbywała. Być może jest nawet ich formalnym przywódcą… – pomyślałem. I chyba mam rację.
Nawet z tak dużej odległości, jaka nas dzieliła, widziałam w jej oczach strach, wręcz przerażenie, ale również swojego rodzaju odwagę – nie bała się powiedzieć tego co myślała, choć nadal towarzyszyła jej obawa i świadomość, że zaraz najpewniej zginie. Zauważyłam na jej nadgarstkach i kostkach kamienne bransolety, które nie wyglądały na najlżejsze. Delikatny wiatr porwał jej szarawe lotki, z których została brutalnie obdarta. Czułem, jak buzują we mnie emocje – gniew i obrzydzenie skierowane ku jej oprawcom, strach o życie młodej waderki, nawet chęć pomszczenia krzywd Úrfean.
Słońce już niemal zaszło a ja poczułem stopniowy przypływ energii, na nowo wypełniające moje ciało. Wtedy szary basior popchnął Úrfean, patrząc swoimi złotymi oczami, jak spada, czując upojoną radość z tego co zrobił. W pierwszej chwili chciałem rzucić się w przepaść za szczeniakiem, lecz po chwili przyszła chłodna kalkulacja. Jeśli mnie zobaczą, być może nie uda mi się jej uratować. Musiałem więc czekać, choć najchętniej już bym zanurkował w kaskadach wodospadu Fjellkrystal.
Garstka wilków odeszła, nie patrząc nawet w stronę przepaści. Również ich przywódca odszedł, upewniając się, że jego ofiara nie zdołała się wynurzyć. Oddalił się odrobinkę, nie zwracając uwagi na otoczenie. To jest moja szansa! Pokonałem kilka metrów w ułamku sekundy, tratując wszystkie krzewy oraz rośliny po drodze, i skoczyłem, zawisając przez chwilę w powietrzu a potem zacząłem spadać w dół, skupiając swój wzrok na pieniącej się wodzie w oddali.

Nie zauważyłem, że szary basior o złotych oczach dostrzegł ruch kątem oka. I że nie obserwuje moje poczynania, odsłaniając swoje zęby w szalonym gniewie, że ktoś pokrzyżował mu plany zabicia jego cholernej pasierbicy.

Gdy tylko moje ciało znalazło się pod wodą, poczułem tysiące igieł kłujących moją skórę. Byłem mocno rozgrzany a skok do zimnej wody normalnie mógłby się bardzo źle skończyć. Jednak teraz liczyło się odnalezienie mojej podopiecznej. Poczułem, jak silny prąd rzuca mną o podwodne kamienne stożki, które rozcinały mi skórę i obijały moje ciało. Ból rósł z każdym kolejny uderzeniem, lecz nie zwracałem na niego uwagi, skupiając się na zmyśle wzroku. Warunki były trudne – woda była spieniona a ogromne bąble powietrza dookoła nie ułatwiały zadania. Jest! Kilka metrów przede mną płynęła rozmazana, nieruchoma kulka szarej sierści. Na szczęście prąd wody sprzyjał mi, więc bez problemu podpłynąłem do niej. Chciałem się wynurzyć wraz z nieprzytomną uczennicą, lecz poczułem opór. Rozejrzałem się, ledwie co widząc w spienionej wodzie. Dostrzegłem, że jej łapa zaklinowała się między kilkoma skałami. Po kilku szarpnięciach udało mi się uwolnić nogę Úrfearn, lecz stworzyłem głęboką ranę z której zaczęła się sączyć duża ilość krwi. Odłożyłem zmartwienia na bok, wypływając na powierzchnię.
Jednak te powróciły z zdwojoną siłą. Oddech Úrfearn był świszczący a z jej pyska wydobywały się bąbelki wypełnione powietrzem. Woda nie oszczędziła waderke, powodując u niej bardzo poważne obrażenia. Chciałem płakać, ale udało mi się powstrzymać łzy. Położyłam nieprzytomne wilczątko na grzbiecie, po czym wzniosłem się ku nocnemu niebu, kierując się do jaskini naszej uzdrowicielki. Gdy leciałem, dostrzegłem parę złotych oczu, patrzących z nienawiścią na mnie.
– Dopadnij mnie, jeśli potrafisz – wyszeptałem w głuchą ciszę, lecąc na wschód.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Tamte lądowanie nie należało do… najzgrabniejszych. Cieszyłem się, że nikt tego nie widział, a zwłaszcza Isobel. W tamtym momencie obchodziło mnie jedynie życie Úrfearn oraz odnalezienie naszej jedynej, na tamten moment, uzdrowicielki. Szybko wszedłem do jaskini, gorączkowo poszukując biało-błękitnej skrzydlatej wilczycy. Nikogo nie zastałem w domu. Głośno zakląłem, myśląc co teraz zrobić.
– Czemu przeklinasz w moim domu? – Antilia stała przy wejściu do swojej jaskini, oświetlana przez srebrny blask księżyca. Ta noc miała fazę ostatniej kwarty. Miała na sobie skórzany wór przepasany wzdłuż jej talii, z którego wystawały dziwne kwiaty. 
– Musisz jej pomóc... – powiedziałem, niemal błagając, ściągając z grzbietu ledwie żywego szarego szczeniaka.  

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Uzdrowicielka westchnęła, kończąc bandażować i opatrywać rany nadal nieprzytomnego szarego szczeniaka. Dookoła niej i leżącej Úrfearn były resztki maści, postrzępione opatrunki i trochę zaschniętej krwi. Kilka godzin temu wpadłem do jej mieszkania z ciężko ranną Úrfearn. Teraz leżała na ziemi, bezwładna i mocno wyziębiona, lecz była w dobrych łapach. Ufałem Antilii i wierzyłam w jej wiedzę oraz umiejętności. Czułem, jak moja moc powoli ubywa, zupełnie jakby ktoś zrobił we mnie dziurę. Nastaje dzień...
– Teraz pozostaje czekać... – powiedziała cicho, odchodząc od waderki i zaczynając sprzątać bałagan. 
– Jak to? – zapytałem. – Nic więcej nie możesz zrobić?
– Teraz już nie. – W jej oczach widać było, że chce walczyć, lecz umie zobaczyć, kiedy doszło do końca walki i kiedy się poddać. – Jest silna, lecz potrzebuję kilku ziół, a tych na razie nie mam. Muszę poprosić Yareena, aby je zebrał. – Zaczęła szykować się do wyjścia. Podeszłem do Úr. Położyłem łapę na jej czole. Jest mocno wyziębiona a jej ciało delikatnie drżało. Większość jej ciała była pokryta opatrunkami. Lecz nadal walczy. 
– Chyba nie będę musiała cię prosić abyś z nią został. – Wilczyca uśmiechnęła się ciepło, widząc, jaką troską otoczyłem to szarawe wilczątko.
– Nie – Również się uśmiechnąłem, tylko w tym uśmiechu było więcej smutku. Wadera kiwnęła głową i ruszyła w drogę.
Ja natomiast zacząłem układać plan zemsty na złotookim szaraku. Pożałujesz tego – pomyślałem, odsłaniając kły.



Úr? Akos jest wściekły i chcę dokonać zemsty. Co ciekawe, podczas pisania tego puściłam sobie Holding Out For A Hero xD #gimbynieznajo
Brak komentarzy

Od Antilii cd. Yareena "Śnieżny Onyx"

– Dałabyś radę tym się zająć? – zapytał poważnie Akos. – Za dwa dni muszę udać się w podróż na zachód, jedna z sojuszniczych watah poprosiła o moje przybycie…
– Oczywiście – powiedziałam, ukradkiem patrząc na dwójkę chichrających się wilków. Czułam, jak palą mnie uszy i policzki z upokorzenia. Jednak z drugiej strony sama sobie na to zasłużyłam… Zrobiłam z siebie idiotkę, sama jestem sobie winna…
Lecz miałam wrażenie, że nie zrobili tego żartu z czystej złośliwości, ale bardziej mnie testowali… Mimo to czułam ukłucie upokorzenia, tak czy siak.
– Jak długo cię nie będzie? – zapytałam Alfę.
– Kilka dni, ale być może podróż lub sam pobyt może się przedłużyć… W tym czasie moja siostra, Isobel, będzie sprawowała władzę w naszym klanie.
Jak na zawołanie nad nami przeleciała bezskrzydła brązowa wadera, przyozdobiona złotymi błyskotkami oraz białą sierścią na całej głowie, która kontrastowała z ciemnym, czekoladowym ubarwieniem ciała. Była przeciwieństwem swojego starszego brata, dosłownie jak i w przenośni. Isobel, wilczyca beta, władała żywiołem dnia, dzięki czemu mogła lewitować w świetle promieni słonecznych, zupełnie jak Akos, tyle że nocą.
Przywitałam się z dużą dozą szacunku z wilczycą. Beta skinęła głową na znak przyjęcia powitania. Zawsze okazuję należyty szacunek alfom oraz innym wilkom będącym u władzy, lecz w przypadku Isobel warto nieco… przesadzić. Wiele wilków mówi o niej oschle, twierdząc, że jest zimna jak Daleka Północ; że jest nieczuła i pozbawiona emocji. Moje zdanie? Jest zdystansowana oraz neutralna wobec innych. Kilka razy pomogłam jej a ona odwdzięczyła się w stosowny sposób i momencie. Wydaje mi się, że tylko z pozoru jest zimna i twarda niczym diament, który uwielbia. Widać w jej oczach troskę o swojego brata – jedyną rodzinę, jaką posiada.
– Podpalony został również las przy wodospadzie… Na szczęście udało mi się zapanować nad ogniem, nim ten się rozprzestrzenił się dalej – powiedziała rzeczowo.
– Dobrze… – mruknął Akos, myśląc. – Antilia zgodziła się pomóc odnaleźć sprawców podpaleń.
Isobel spojrzała na mnie a potem na towarzyszącą mi parę zielarzy.
– A oni? – zapytała. – Też pomogą?
– To nie nasza sprawa… – powiedział Yareen. Pandora przytaknęła.
– Jak uważacie – powiedziała oschle i z nutą złośliwości. – Bracie, powinieneś już wyruszać, jeśli chcesz zdążyć na czas – zwróciła się do Akosa. Ten kiwnął głową i wyruszył w swoją wędrówkę.
– Leć za mną, opowiesz mi co znalazłaś w trakcie lotu. – Wadera podskoczyła i używając swojej magii, wzniosła się na dość dużą wysokość. Spojrzałam na Yareena oraz Pandorę, nie czując do nich złości czy żalu o ten żart.
– Do zobaczenia. – Rozłożyłam skrzydła i szybko odleciałam, chcąc nadążyć za Betą.

 •❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Minęło kilka dni, podczas których wybuchły kolejne trzy pożary. Od tamtej pory nie miałam okazji spotkać się z parą zielarzy – miałam mnóstwo pracy, prowadząc dochodzenie we współpracy z Isobel i leczeniem kilku poparzonych wilków. Miałam wystarczająco dużo ziół na odpowiednie medykamenty i maści lecznicze. Mieliśmy coraz więcej wskazówek, lecz nadal nie wskazywały na nikogo konkretnego. Akos nadal nie wrócił, przekazując swojej siostrze wiadomość, że jego pobyt w sąsiedniej watasze przedłuży się. Isobel miała kilka teorii, którą jedną z nich popierałam – jakiś wilk był podpalaczem. Nie wiemy kim on jest i czy jest zwykłym szczeniakiem, który nie opanował swojego żywiołu czy też wysłanym szpiegiem stosujący dywersję. Jednak trzeba było szybko odnaleźć sprawcę, biorąc pod uwagę, że nawiedziły nas suche początki wiosny…
Akurat wtedy uporządkowałam swoje manatki, robiąc coroczne wiosenne porządki. Ostatnio znalazłam bardzo ciekawe bibeloty niedaleko ludzkich siedlisk. Liczebność zwierzyny ostatnio zmniejszyła się, więc trzeba było zaryzykować wejście na ludzkie siedliska. Isobel, bardzo niechętnie, przyznała mi zgodę na upolowanie krowy i kilka kurczaków. Przyniosłam część łupu na tereny watahy, oczywiście uważając, czy nie jestem śledzona przez te dziwne dwunożne istoty. Wtedy znalazłam te świecące koraliki czy to jest. Chciałam to ofiarować swojej patronce, tak po prostu, bez żadnej intencji. Czasami lepiej raz na jakiś czas podarować coś bezinteresownie, niż przybiegać tylko dotyka nas coś strasznego i jedynie bogowie mogą to zmienić…
Wtedy usłyszałam jakiś łoskot na zewnątrz. Równie mocno zaciekawiona co nieco zaniepokojona wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, szukając potencjalnego źródła hałasu.
I znalazłam kilkanaście metrów nad ziemią.
Pandora zahaczyła jednym ze swoich rogów o rozległą i grubą gałąź, która nie pękła pod wpływem jej ciężaru. Podleciałam do niej, zastanawiając się co tu robi.
Przecież nie prosiłam o żadne zioła – zastanawiałam się.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam, oglądając gałąź. Chwyciłam zębami za róg wilczycy, po czym mocno szarpnęłam, uwalniając waderę. Ta cicho jęknęła, lecz po chwili była w stanie latać. Wylądowała niedaleko drzewa, o które zahaczyła a ja blisko niej.
– Yareen zniknął! Nie mogę nigdzie go znaleźć! Był w tym spalonym lesie w dolinie Fjell…! – mówiła tak szybko i gorączkowo, że ledwie rozumiałam…
– Powoli! – zawołałam, przez co spłoszyłam kilka ptaków siedzących w pobliskich koronach drzew. – Jak to Yareen zniknął?

 
Yar? An nie ma Ci za złe tego żartu acz będzie o nim pamiętała ;p