Pora roku:

Pora roku: Początek Zimy.
Jeśli śnieg utrzymuje się dłużej niż kilka dni, możemy zacząć mówić o początku zimy. Temperatura powietrza jest coraz niższa, należy uważać na poranne przymrozki. Cienka warstwa śniegu przyjemnie skrzypi na każdym kroku lecz aura nie zachęca do wyjścia – cały czas jest pochmurnie i pada, czy to deszcz czy to śnieg. Życie w lesie zamarło na czas zimy – jedynie kilka gatunków zwierząt, nie udających się w cieplejsze rejony, zostały wśród gołych drzew, żyjąc jak gdyby nigdy nic. Nawet niektóre niebezpieczne stworzenia, nawet te z Djevelskogu, ograniczyły swoją aktywność, co nie znaczy, że należy tracić czujność. Nie zaleca się wycieczki w wysokie góry, nawet skrzydlatym wilkom, ze względu na ryzyko zejścia lawiny i silne, północne fronty powietrza niosące masę zimnego powietrza.

Menu pionowe i populacja (na samym dole)

Informacje
Oficjalna data otwarcia: 08.03.2021

POPULACJA: 9
W tym NPC: 3

Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0

LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0

Następne postarzenie: 21-23.02.22

poniedziałek, 29 marca 2021

Brak komentarzy

Od Úrfearn do Kiiry „Na nowej drodze”

Obecność Kiry działała na mnie z jakiegoś powodu niezwykle uspokajająco. Odnoszę nawet wrażenie, że emanuje jakąś specyficzną aurą, a gdy oznajmiła, że jest siostrą Alfy, to już wiedziałam, że jest godna zaufania. Cieszyłam się niezmiernie, gdy wadera powiedziała, bym się zdrzemnęła. Musiałam bowiem na spokojnie przeanalizować natłok informacji w mojej głowie. Położyłam się tuż obok wilczycy. Na początku trochę dziwnie się czułam, gdy dotarło do mnie jej ciepło, ale już po chwili spałam wtulona w miękkie, kremowo-rude futro samicy. W czasie snu, w mojej głowie przewijało się mnóstwo myśli, które stopniowo zmieniały się w koszmar. Zaczęło się niewinnie, bowiem od mojej ucieczki z terenów starej watahy i szczęścia, które poczułam jakieś 2 tygodnie później. Byłam wtedy taka wolna, a wschodzące słońce nad morskim krajobrazem było takie niesamowite. Potem sceneria się zmieniła, ostatnie ciepłe promienie słońca zaczęły ustępować mrozowi i zimie. Dotarłam wówczas do momentu, w którym padłam wykończona na ośnieżonej błoni. Znalazł mnie Agnar, ale nim odeszliśmy w kierunku centrum terenów klanu, znalazł nas mój ojczym. Nie był on zadowolony z tego, gdzie się znajdowałam a w jego oczach widziałam pogardę i żądzę krwi. Ukryłam się za Agnarem, który jak to przykładny Alfa stanął w mojej obronie. Nie widziałam jednak ani nie słyszałam walki. Wszystko zaszło czarną mgłą, a gdy obraz się rozjaśnił leżałam przyszpilona do ziemi. Nade mną stał ojczym poplamiony błyszczącą, szkarłatną cieczą i miał mnie właśnie wykończyć.

Poderwałam się gwałtownie na nogi ciężko dysząc. Szybko zrozumiałam, że to był błąd, gdyż zatoczyłam się do tyłu i upadłam na cztery litery. To był tylko koszmar, ale bardzo realistyczny, koszmar. Rozejrzałam się szybko po otoczeniu. Była późna noc, księżyc górował nad drzewami, a w dali pohukiwała sowa. Kira patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, a gdzieś w cieniu jaskini rysowała się leżąca sylwetka Alfy. Spuściłam wzrok i położyłam po sobie uszy. „Przepraszam” wyszeptałam, po czym położyłam się ponownie, wtulając się w wilczycę, która łagodnie polizała mnie po pysku, po czym wtuliłyśmy się w siebie bardziej. Była pełnia. Jasne światło księżyca odbijało się od śniegu na zewnątrz. Starałam się udawać, że śpię. Zamknęłam oczy i leżałam uspokajając swój oddech i serce. Po kilku minutach odniosłam wrażenie, że Kiira zasnęła. Otworzyłam oczy i starając się nie drgnąć, aby nie obudzić wilczycy, wpatrywałam się w wejście do jaskini, jakby miał się zaraz pojawić tam jakiś nieproszony gość. Leżałam i leżałam, aż w końcu ponownie zasnęłam. Tym razem śniło mi się, że spałam na kwiecistej łące, oświetlonej blaskiem księżyca i miliardem migających gwiazd na niebie, a obok mnie leżała Kiira. *Było by to piękne~* pomyślałam i zdecydowałam, że chcę zostać podopieczną tejże wadery. Obudził mnie blask wschodzącego słońca, a konkretnie jego pomarańczowe promienie przedzierające się przez drzewa i odbijające się od śniegu wprost do jaskini, w której spaliśmy. Ostrożnie wstałam i stanęłam tuż obok wyjścia z naszego schronienia. Cicho ziewnęłam i się rozciągnęłam wyginając plecy w wklęsły łuk i rozkładając skrzydła. Po tym rozejrzałam się nieco. Agnara nie było, sądząc po jego intensywnym zapachu, wstał niewiele przede mną. Kiira natomiast zaczęła mruczeć niezadowolona gdy przesunęłam się w bok i wpuściłam na nią słońce. Już po kilku minutach wilczyca wstała.

-Dzień dobry Úrfearn. Jak się spało?- Spytała, gdy się rozciągała

-Dzień dobry. Dobrze dziękuję, mam nadzieję, że nie przeszkadzałam za bardzo.- powiedziałam, gdyż pamiętałam, że w nocy się przebudziłam i mogłam narobić hałasu. Złożyłam skrzydła i stanęłam przed waderą, która akurat usiadła. – Przemyślałam wszystko i chciałabym zostać Twoją podopieczną. – powiedziałam wpatrując się w oczy wilczycy, które zabłysły.

Kiira?

sobota, 20 marca 2021

Brak komentarzy

Od Kiiry CD Úrfearn'a "Na nowej drodze"

Poprzednie Opowiadanie

 - Úrfearn poznaj Kirę, Kiro poznaj proszę Úrfearn. Pozwólcie również, że zostawię was same. Wzywają mnie obowiązki. – powiedział po czym nas zostawił. No tak, to takie typowe dla mojego brata. 

- Hej- uśmiechnęłam się ciepło do samicy- Miło mi cię poznać, nie musisz się nas bać nie zrobimy Ci krzywdy. Zaopiekujemy się tobą, nikt nie powinien być sam. Zwłaszcza taki maluch jak ty- pochyliłam się i ułożyłam na ziemi niedaleko mniejszej wadery- Jak już wiesz, zwe się Kiira. Jestem siostrą Agnara i samicą Beta- przekręciłam lekko łeb. 

- Siostra samca Alfa?- wilczyca podeszła bliżej i usiadła tuż obok mnie.

Zadowolona z tego, co zrobiła przybliżyłam się i polizałam ją po pysku. Potem delikatnie po łbie, zaczęłam ją obmywać z ewentualnego brudu. Im dalej się posuwałam tym bardziej czułam przyjemne ciepło. Od małej samic biło coś, czego nie mogłam opisać słowami. Czyżby to była więź? Znak od bogów? Czysty przypadek? Miałam tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Jedno było pewne, musiałam o nią zadbać.. Zatroszczyć się i przygotować do dorosłego życia. 

- Patrząc na obecną sytuację.. Chyba stanę się również twoją opiekunką. Jeśli tego oczywiście chcesz- wypaliłam na jednym wdechu- Możemy przydzielić Ci kogoś innego...- spojrzałam na samicę, która była wyraźnie zdezorientowana i nie wiedziała chyba co powiedzieć- Wiesz co? Prześpij się pierw, wypocznij w pełni. Potem możesz podjąć decyzję. 

Wilczyca uśmiechnęła się lekko i pokiwała łbem na znak zrozumienia. Posłusznie położyła się na ziemi tuż obok mnie i wtuliła się w moje futro. Nasza "prywatność" trwała chyba tylko dwie godziny, wtedy przyszedł mój brat i usiadł na przeciw. Po wzięciu głębszego oddechu zaczął mi opowiadać historie małej wilczycy. Z każdym wypowiedzianym słowem uśmiech na moim pysku gasł, zamiast tego czułam ból i pustkę. Nikt nie powinien doznać tylu.. katastrof i nieszczęścia. Polizałam małą samice po pysku i owinęłam się wokół niej szczelniej. Teraz pozostało mi tylko czekać, aż się obudzi. 


Úrfearn



Brak komentarzy

Od Antilii Cd Laurent'a ,,Nowa Znajomość''

Otaczająca mnie cisza odkrywała moje ciało umysł i duszę jak ciepłe futro. Przymknęłam oczy, delektując się spokojem i brakiem towarzystwa innych stworzeń. Siedziałam na brzegu rzeki Isfjell, odpoczywając po kolejnym dniu pracy. Bywały dni, podczas których był duża ilość interwencji z mojej strony ale były również czas spokoju. Niestety, dni bez wilka potrzebującego nie oznaczały wolnego dnia. Musiałam wtedy iść szukać dostępnych ziół oraz innych roślin o właściwościach leczniczych, aby nadążyć z produkcją potrzebnych lekarstw. W końcu nastał dzień, w którym nie musiałam opatrywać ranę, ani szukać mniszka lekarskiego, ani sprawdzać czy nie pomyliłam go z inną rośliną o odwrotnych właściwościach. Ten dzień w końcu był wypełniony tym co lubię – ciszą i spokojem. Otworzyłam oczy, biorąc głęboki oddech i zrobiłam krok w kierunku wody. Brzeg pokrywała cienka warstwa lodu, która natychmiast pękła pod moim ciężarem. Weszłam do krystalicznej wody, mając wodę na wysokości stawu skokowego tylnych nóg. Ponownie przymknęłam oczy, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Skupiłam się i otworzyłam swoje ciało, umysł i duszę na moc mojego żywiołu.

Czułam, jak cicho płynąca woda niesie ze sobą siłę powstałą w Dalekiej Północy, gdzie swoje źródło ma rzeka Isfjell. Wyobraziłam sobie niedużą wiwernę, stworzoną z wody, która zasila rzeczne koryto. Miała ona masywny pysk, silne kończyny i duże błoniaste skrzydła. Powoli uchyliłam powieki a przede mną stała wiwerna, dokładnie taką, jaką sobie wyobrażałam. Tyle że wyglądała jak rzeźba z wody… Skupiłam spojrzenie w klatkę piersiową wodnego stworzenia, wyobrażając sobie, że tam jest "serce". Woda w tamtym miejscu zmieniła swoją strukturę ale tylko ja byłam w stanie to dostrzec. Po kilku uderzeniach mojego serca wodny gad zaczął ruszać łbem a następnie całym ciałem, zupełnie jakby jego ciało zostało rozmrożone po dłuższym czasie. Uśmiechnęłam się, zadowolona swoim efektem oraz lekko rozbawiona ostatnią myślą. Mogłam pozwolić sobie na długie utrzymanie gada "przy życiu" ponieważ mój zapas mocy był stale uzupełniany przez wodę obmywającą moje nogi. Jednak po kilku chwilach "zabiłam" wiwernę, sprawiając, że znowu stała się bańką wody, która z hukiem uderzyła o powierzchnię wody z rzeki, łącząc się z nią.

Gdy wyszłam z wody, otrzepałam się, by pozbyć się jej resztek. Woda to mój żywioł, dosłownie jak i w przenośni, jednak robi się coraz zimniej a usuwanie lodu z sierści nie jest niczym przyjemnym… Już zaczęłam się zbierać do swojej jaskini kiedy nagle poczułam pewien zapach. Wiatr zerwał się, jednak był on na tyle słaby, że nie był w stanie zaszeleścić okolicznymi gałęziami. Przyniósł jednak nutę pewnej nieznanej mi woni. Był ostry, gryzący oraz przypominał on dym spalonego drewna. Miał również nutę smrodu spoconego, wilczego futra. Ten zapach nie był mi znajomy…

"Obcy" – pomyślałam natychmiast.

Zaczęłam węszyć za tą wonią, szukając jej szlaku, chcąc znaleźć nieproszonego gościa. Ślad prowadził mnie w głąb bujnego lasu, który otaczał rzekę, znajdując w niej źródło wody dla drzew i innych roślin. Powoli i ostrożnie skradałam się, zbliżając się do swojego celu. Uważnie patrzyłam pod nogi aby nie zaalarmować przybysza swoją obecnością. W końcu dostrzegłam jakąś sylwetkę – wilka o wysokim i smukłym ciele oraz o czerwonym odcieniu sierści. Wyglądał jakby się zgubił niżeli szpiegował jednak to mogą być pozory. Szedł on w stronę otwartej przestrzeni, kierując się w stronę Centrum Klanu. Wiatr, który wcześniej był ledwie wyczuwalny coraz bardziej przybierał na sile. Co jakiś czas nieznajomy przystępował i węszył, wyczuwając mój zapach a co za tym idzie – obecność, lecz najwidoczniej nic sobie z tego nie robił. Starałam się dokładnie zacierać za sobą ślady, tak, aby myślał, że to są jedynie przywidzenia. Cały czas szedł, kierując się na północ, idąc na krawędzi lasu, obok którego znajdowała się długa łąka. Co jakiś czas wskakiwałam na drzewa i z góry obserwowałam jego poczynania. Ze względu na silny wiatr nie uciekałam się do lotu ponieważ łopot skrzydeł mógłby zaalarmować śledzonego przeze mnie podejrzanego. Poza tym wiał wiatr, nie najsłabszy, tak więc latanie mogłoby zabrać mi zbyt wiele energii. Zeskoczyłam z dużego drzewa pozbawionego liściastej korony i już miałam zacząć wspinaczkę na kolejne, kiedy zauważyłam, że wilk zniknął. Po chwili okazało się, że nie zniknął tylko upadł na śnieg. Odczekałam chwilę, chcąc się upewnić, że to nie jest żadna sztuczka mająca zwabić mnie, jak naiwną, do jakiejś zasadzki. Po kilku minutach (lub kilkunastu, będąc na lodowym pustkowiu czasami czas mija szybciej niż nam się wydaje) podeszłam powoli do nieznajomego. Z każdym krokiem śnieg zaczął głośniej skrzypieć, przez co zaczęłam przeklinać pod nosem. "Mam nadzieję, że bogowie mi to wybaczą…" – pomyślałam, będąc już blisko karmazynowego wilka.

Okazał się być basiorem o masywnym karku i zadbanej sierści. Jego włosy na grzbiecie miały ciemniejszy odcień, bardziej mi przypominający szkarłatną różę. Na łapach miał białe "skarpetki" które ciekawie kontrastowały z resztą kolorów jego ciała. Gdy dzieliło nas kilka metrów, basior zaczął ruszać głową po czym otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Najpierw podniósł głowę a potem całe swoje ciało, otrzepując się z białego, zimnego puchu.

– Gapisz się na mnie, jakbym ci co najmniej babkę zabił… – powiedział na przywitanie, patrząc na moją postać ukrytą w półcieniu, które rzucały pobliskie drzewa. – Mógłbyś przestać? – poprosił, mówiąc słabym głosem.

– Mogę o ile powiesz mi co tutaj robisz – odpowiedziałam chłodnym tonem głosu.

– Spaceruję – odparł lekkodusznie wilk.

– Elementem spaceru jest drzemka w śniegu? – spytałam, nadal ukrywając się w cieniu.

– Lubię ekstremalne drzemki – Podniósł jedną brew, uśmiechając się szarmancko. – Czyżby miał do czynienia z piękną damą?

Westchnęłam i wyszłam ze swojej kryjówki. Ujawniam swoją postać, lekko rozwijając skrzydła, chcąc pokazać, że w tej chwili ja jestem górą. Nie lubiłam mieć do czynienia z basiorami, ponieważ często bywają bezczelni, nieuprzejmi oraz agresywni. Nie mówię, że tylko oni tacy są – miałam nieprzyjemność walczyć kiedyś z bardzo agresywną waderą, która była równie napuszona co niejeden dorosły basior.

– Co tutaj robisz? – zapytałam ponownie, tym razem twardszym tonem.

– Szukam swojego miejsca na ziemi – odpowiedział szczerze wilk. Jednak nadal nie zdobył on mojego zaufania.

– Dlaczego powinnam Ci uwierzyć?

– Bo to prawda. Nawet nie wiem jak długo podróżuje… – Spojrzenie stalowo szarych oczu wyrażały szczerość oraz brak innych tajemnic ukrytych za tymi słowami. Nagle coś zauważyłam…

– Co to za rana? – zapytałam, zobaczywszy rozcięcie na prawym udzie basiora. Wilk spojrzał na nie i machnął lekceważąco łapą.

– Jakieś skaleczenie… – burknął. Dla mnie to nie było byle jakie skaleczenie. Rana przyjmowała niezdrowy ziemisto czarny kolor co oznaczało, że nie oglądał tego żaden uzdrowiciel.

– Nie wygląda najlepiej – powiedział, podchodząc bliżej. Wilk cofnął się kilka kroków w tył.

– Bywało gorzej… – powiedział.

– Ale będzie jeszcze gorzej – powiedziałam, nadal przyglądając się ranie, widząc, jak infekcja powoli objęła już połowę jego organizmu w swoje toksyczne posiadanie. – Jeśli chcesz, mogę obejrzeć tę ranę ale będę potrzebowała zgody Alfy na to. – Zaczęłam myśleć. – Chyba że…

– Że co

– Że dołączysz do naszego Klanu – zaproponowałam.

– Muszę się zastanowić – powiedział po dłuższej chwili, siadając na śniegu, który po chwili zmienił się w gorącą wodę i wyparował tworząc dziurę w nieskazitelnej bieli. Nagle syknął, po czym złapał się za skaleczone udo, dotykając ranę prawą łapą.

– Radzę Ci się zastanowić szybciej bo infekcja przebiega dosyć szybko – poradziłam.

– Okej, dobra, chyba dołączę do waszego zespołu – powiedział szybko. Kiwnęłam głową na znak akceptacji.

– Dobra decyzja – skwitowałam, ruszając w stronę mojej jaskini. Nieznajomy zaczął podążać za mną, idąc wolnym krokiem. Dostosowałam swoje tempo do trocha chodu… Męczyło mnie już mówienie na niego "nieznajomy", tak więc postanowiłam zadać mu pytanie o jego imię.

– Laurent Shanza – przedstawił się. Po chwili spytał: – A jak ty się nazywasz?

Przez chwilę milczałam, idąc przed siebie aż w końcu zdradziłam mu swoje imię.

– Antilia.

– Miło Cię poznać…

– Mam nadzieję, że Ciebie również – powiedziałam szczerze, bez zbędnego sarkazmu.


(Laurent? Idziemy do mnie, tam będzie zszywanko i inne duperele xd)

niedziela, 14 marca 2021

Brak komentarzy

Od Úrfearn Do Kiiry – „Na nowej drodze”

Co można czuć, leżąc przemoczonym na śnieżnej płaszczyźnie, z silnym wiatrem i opadami śniegu nad głową? Chłód i wszechogarniające zimno? Zgadza się! To właśnie chłód doskwierał mi najbardziej w czasie trwającej śnieżycy. Oprócz tego czułam wielkie zmęczenie i głód. Leżałam w tym białym puchu trzęsąc się z zimna jak galareta. Ledwo udało mi się skulić kłębek, aby móc zatrzymać przy sobie choć odrobinę ciepła i energii życiowych. Bolał mnie dosłownie każdy mięsień i czułam wszystkie moje kości, nawet te o których istnieniu wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Byłam wychudzona, nawet gdyby ktoś chciał mnie pożreć, nie miałby ze mnie wielkiego pożytku. Nadawałam się jedynie na szczątkową ofiarę. Ledwo pogodziłam się z przeszłością i zachciało mi się żyć, a już czułam, że śmierć czyha na mnie za rogiem.-Nie chcę umierać…- szeptałam- nie teraz, gdy zaczynałam, żyć na nowo…- ciągnęłam swój monolog. Powoli traciłam nadzieję, ściskając ukryte pod skrzydłami muszelki. „Muszelki”- pomyślała i zabrała jedną z nich w łapy. Zamknęła oczy, aby się skupić i zaczęła słabym głosikiem szeptać modły.
-O Bogowie. – zaczęłam - Wierzę, że mnie słyszycie i widzicie. Nie mogę niestety ofiarować Wam wiele… – pogładziłam trzymaną w łapach muszelkę i kontynuowałam – Wierzę, jednak żeście miłosierni proszę więc Was o Bogowie, o pomoc i wsparcie. Pozwólcie mi żyć i cieszyć się życiem, a będę Wam niezwykle wdzięczna. Błagam Was, dajcie mi drugą szanse!- zawołałam łamiącym się głosem, który rozniósł się po okolicy mimo szalejącej śnieżycy. Zakończyłam tym samym swoje modły. Nagle poczułam niezwykle przyjemne uczucie ciepła, a z łap, zniknęła gdzieś muszelka. Uchyliłam delikatnie oczy i dalej leżąc obserwowałam tyle otoczenia, na ile pozwalała mi obecna pozycja. Wiatr nieco zwolnił, a płatki śniegu zaczęły delikatnie wirować. Miałam wrażenie, że zataczają koła nad moją głową. Miałam rażenie, że usłyszałam szept kogoś o łagodnym i dobrodusznym głosie „Zaśnij”, nie czułam potrzeby, by obawiać się tego głosu. Posłuchałam go i ufając tutejszym bogom, którym się zawierzyłam zasnęłam zmęczona, ale z nową nadzieją.


Nie mam pojęcia ile spałam, ale obudziło mnie szturchnięcie. Otworzyłam oczy, które zabłyszczały z podziwu, gdy zobaczyłam przed sobą wielkiego, silnego wilka. Po moim ciele przeszedł dreszcz, ale sama nie wiedziałam, czy to z zimna, czy z emocji. Nie czułam strachu, jednak nie ufałam jeszcze stojącej przede mną postaci.
-Dobrze, że się obudziłaś - powiedział stojący przede mną wilk. Miał kojący i spokojny głos. Obserwował mnie uważnie, ale nie wyczuwałam od niego wrogości - Możesz wstać?- zapytał. A ja próbowałam się podnieść. Nie wyszło mi to, jakbym chciała, ale po chwili stałam już na chwiejnych łapach, trzymając skrzydłem ostatnią z muszelek, przeznaczona dla specjalnego Alfy, który okazałby mi swoje miłosierdzie i przyjął by mnie do swojego stada. Lekko zadzierałam pysk do góry, aby lepiej móc przyjrzeć się osobnikowi. Stwierdziłam, że miałam do czynienia z silnym basiorem, od którego emanowało coś budzącego szacunek i ogólny respekt. –Jak się nazywasz i co robisz na terenach Klanu Wilczej Paszczy maluchu? – zapytał
- Úrfearn, inaczej Wrzosowa Olcha- powiedziałam, jednakże mój głos był cichy i słaby. – Poszukuję nowego domu, ponieważ z poprzedniego zmuszona byłam uciekać. - wyjaśniłam spuszczając przy tym głowę.
-Nazywam się Agnar i – nie pozwoliłam dokończyć basiorowi, gdyż mnie olśniło. Bowiem basior przede mną prezentuje się i zachowuje, jak prawdziwy Alfa. Ukłoniłam się przed wilkiem i wyciągając przed siebie łapy z muszelką, powiedziałam
-Proszę przyjmij ode mnie tę skromną ofiarę, abym mogła dołączyć do Twojego klanu. – powiedziałam zarówno z determinacją, desperacja jak i rozpaczą w głosie. Wpatrywałam się w ziemię pod sobą i nie śmiałam teraz podnieść wzroku. Wyczułam na sobie palący mnie przez chwilę wzrok basiora, a po chwili ustąpił on lekkiemu wyczuwalnemu zdziwieniu. Wilk wziął ode mnie muszelkę. Zapewne przyglądał jej się uważnie, zastanawiając się nad swoją decyzją. Po kilku sekundowej ciszy, która trwałą dla mnie jak wieczność, Agnar odezwą się spokojnie.
- Przyjmuję twoją ofiarę Úrfearn. Możesz dołączyć do mojego klanu, a teraz wstań i podążaj za mną. Zaprowadzę Cię do miejsca, gdzie możesz odpocząć i wyjaśnić mi dokładnie, co Cię spotkało. – powiedział. Wstałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Skinieniem głowy zgodziłam się na jakże ciekawą propozycje.
- dziękuję- powiedziałam i lekko chwiejąc się na nogach podążałam, za moim Alfą, który wyrozumiale dostosował tępo chodu do mojego. Gdy dotarli my do jaskini spiżarni, Agnar podał mi nóżki soczystego zająca, które obwąchałam uważnie, a po chwili namysłu pochłonęłam śpiesznie, jakby owe nóżki miały mi zaraz uciec. W tym czasie Alfa na moment gdzieś zniknął i wrócił, akurat z moim ostatnim kęsem. Gdy zjadłam Basior zaprowadził mnie do jaski, w której mieliśmy poczekać na czyjeś przybycie. W tym czasie Alfa postanowił się czegoś o mnie dowiedzieć.
-Mamy teraz trochę czasu. Czy mogłabyś mi opowiedzieć swoją historię?- Zapytał Agnar, spokojnie się na mnie patrząc. Siedział na brzegu jaskini, a gdy przytaknęłam skinieniem głowy i dosiadłam się obok niego skierowałam swój wzrok na ośnieżony krajobraz na zewnątrz, przyglądając się płatkom śniegu tańczącym na wietrze. W mojej wyobraźni wyglądały one, jak bawiące się ze sobą szczenięta.
-Przyszłam na świat na terenach Watahy Cieni. Ojca i matki nigdy nie poznałam. W teorii mną i moją siostrą Fearn zajmował się nasz Ojczym, będący tamtejszą betą, jednak szczerze nas nienawidził i wcale tego nie ukrywał…- zaczęłam opisywać swoją historię. Położyłam uszy po sobie. Ni był to najprzyjemniejszy temat, ale Alfie powinno się ufać. Wzięłam głęboki wdech i najbardziej wypranym z emocji głosem kontynuowałam opowieść – jako młode bety powinnyśmy mieć odpowiednie szkolenie, a że okazało Siudo tego, iż wraz z siostrą posiadamy żywioł powietrza, nie było nawet mowy o ewentualnym jego przełożeniu. W moim poprzednim stadzie Żywioł powietrza był wyjątkowym błogosławieństwem, gdyż władały nim nieliczne wilki. Tak więc, gdy skończyłyśmy 6 miesięcy, nasze szkolenie się rozpoczęło. Oprócz nauk i prób fizycznych, musiałyśmy również pościć i pokutować wraz z starszymi, aby nasi bogowie uczynili nasze duchy wolnymi. W między czasie nasz ojczym usiłował utrudniać nam życie na różne sposoby, aż pewnego dnia… - przerwałam zamknęłam oczy, które zaczęły się szklić od zbierających się w nich łez, które ostatecznie nie spłynęły po moich policzkach. Przełknęłam ślinę i dokończyłam zdanie - … pewnego dnia postanowił otruć Fearn. Od tamtego momentu noszę to imię, którym się przedstawiłam. Wcześniej nazywałam się po prostu Úr – powiedziałam i spojrzałam na Agnara, który patrzył na mnie współczująco. Milczał i nawet dobrze, bo nie wiem czy potem dokończyłabym historię. Wróciłam do wpatrywania się w padający poza jaskinią śnieg. – Jemu się upiekło, z kolei aby pozbyć się również i mnie. W tym celu to właśnie ja zostałam oskarżona o Morderstwo. Na szczęście Mój mentor mnie ostrzegł i pomógł mi przygotować się do ucieczki. Nie było sensu się bowiem tłumaczyć, sprawa była z góry przegrana. Od tamtej pory włóczyłam się po świecie, aż trafiłam tutaj. – zakończyłam i położyłam się. Mimo drzemki która obdarowali mnie bogowie tych terenów, byłam dalej zmęczona i nadal wszystko mnie bolało. Nie spałam jednak. Bacznie obserwowałam wszystko, co miała w zasięgu wzroku.
Po pewnym czasie usłyszałam skrzypienie śniegu od kroków. Spojrzałam zaciekawiona na Alfę, ten uśmiechnął się delikatnie i wstał. Ja również wstałam. Już po kilku sekundach w wejściu do groty stała Rudawo-kremowa Wadera, o przyjaznym zielonym spojrzeniu. Na jej pysku gościł zachęcający uśmiech. Skinęłam głową na przywitanie z Agnarem, po czym Czarny basior się odezwał.
- Úrfearn poznaj Kirę, Kiro poznaj proszę Úrfearn. Pozwólcie również, że zostawię was same. Wzywają mnie obowiązki. – powiedział po czym nas zostawił. Stałyśmy przez chwilę się sobie przyglądając.

Kiira?
Brak komentarzy

Powitajmy Úrfearn!

 

,,Co się robi, gdy życie dołuje? Mówi się trudno i leci się dalej.''

WŁAŚCICIEL: Wka122#1755 | wikikizamarski@gmail.com
IMIĘ: Úrfearn
WIEK: 2 lata
OPIS FIZYCZNY: Úrfearn jest przeciętnego wzrostu szczeniakiem. Posiada szczupłą sylwetkę i długie łapy, a jej ogon jest równy długości jej tułowia. Wilczyca sprawia nieomylne wrażenie szybkiej, silnej i zwinnej, a zwłaszcza w powietrzu. Uważa, że to sprawka wiatru, z którym współpracuje. Wrzosowa Olcha posiada średniej długości futro, wydłużające się na ogonie oraz karku i głowie. Posiada charakterystyczną grzywkę. Koło lewego ucha wilczyca posiada „ Bliźniaczą Plecionkę”, czyli zaplecione futro, z wplecionymi w nie drogocennymi koralikami. Plecionka ma znaczenie osobiste dla Úrfearn, gdyż jest ona częścią przysięgi, którą złożyła siostrze. Posiada ona dwa koraliki. Pierwszy jest wykonany z polerowanego, czerwonego jaspisu i jest elementem symbolizującym Fearn, natomiast drugi wykonany jest ametystu i reprezentuje Úr. Futro Wadery jest ciemno-szare i nie posiada żadnych charakterystycznych przebarwień oprócz białej, niskiej skarpetki. Przebarwienie znajduje się na prawej, przedniej łapie. Ponadto Úrfearn posiada szare, pierzaste i silne skrzydła. Wilczyca posiada również fioletowe, urzekające każdego oczy. Ślepia Wrzosowej Olchy są jej wizytówką oraz znakiem szczególnie rozpoznawalnym. Fearn uważała, że widzi w nich gwiazdy. Úrfearn posiada przyjemny szczenięcy i melodyjny głos o ciepłej barwie. W towarzystwie jej głos jest czysty i pozbawiony emocji. Przynajmniej Wrzosowa Olcha stara się aby tak było. Dopiero po zdobyciu jej zaufania można wyczuć w jej głosie np. radość, smutek, gniew, czy też zażenowanie.
OSOBOWOŚĆ: Wrzosowa Olcha to wilczyca po przejściach. Jest z reguły nieufna wobec nieznajomych, a zwłaszcza wobec basiorów. (Wyjątkiem jest Akos.) Nie przepada za okazywaniem większych emocji. Wilczyca często siedzi jak na szpilkach i zachowuje czujność, uważając na to co usłyszy, czy też zobaczy. Trudno jej się jednak dziwić, po poznaniu jej historii. Liczy jednak na to, ze kiedyś jej to minie i będzie przychylniej patrzyła na innych. Jak na szczeniaka Úrfearn jest niezwykle wytrwała i silna psychicznie. Lubi samotność. Często włóczy się gdzieś i nuci lub śpiewa. Uwielbia śpiew, to ją uspokaja i relaksuje, sprawiając, że choć na chwilę może uciec od rzeczywistości. Gdy nabierze jednak zaufania zyskuje tez niezwykle silną pewność siebie i z chęcią się pobawi, jak to każdy szczeniak. Jest też wierna i zawsze, ale to zawsze dotrzymuje danego słowa, nawet jeśli z czasem okazało się, że nie zgadza się to z jej poczuciem wartości. Wrzosowa Olcha jest również inteligentna i szybko się uczy, np. dostosowując się do rozmówcy, lub zapamiętując czyjąś taktykę. Ma świetną pamięć i stara się myśleć logicznie, choć nie zawsze jej to wychodzi, gdy w grę wchodzą emocje. Rzadko kiedy płacze, a jak już do tego dochodzi stara się, aby nikt jej wtedy nie słyszał i nie widział. Nie lubi swoich chwili słabości. Charakter Úrfearn nie jest jeszcze w pełni ukształtowany i w przyszłości może ulec zmianie.
ŻYWIOŁ: Powietrze
MOCE:
  • Cyklondo - tworzenie tornada za pomocą specjalnej techniki walki wiatrem. W zależności od umiejętności potrzeb tornado to może mieć różne wielkości. Od 2/3 metrów do nawet 15 metrów. Tornado zawsze kieruje się tylko w linii prostej na odległość ok. 100 metrów i dopiero tam się rozprasza. Zatrzymać może go jedynie solidna przeszkoda, a mniejsze od siebie przedmioty/stworzenia podrzuca na wysokość około 10 metrów umożliwiając Úrfearn zaatakowanie w powietrzu, bądź ucieczkę. (Wzorowane postacią Yasuo)
Obecnie: średnio opanowane (postawa i siła do poprawy) 5/10
  • Ściana wiatru - bariera ochronna, nie przepuszczająca żadnych ataków z dystansu tj. strzałów, spadających kamieni, czy też zaklęć. Znika po ok. 2 minutach. Ma wymiary 4m x 2m i jest w kształcie fali, tworząc tym samym kształt „ ściany połączonej z dachem”. Aby ją pokonać należy nad zwyczajniej w świecie przez nią przejść. Lub obejść ją od boku. (wzorowane Yasuo)
Obecnie: średnio rozwinięta (słaba prędkość reakcji) 6/10
  • Poduszka powietrzna – po stworzeniu kuli splecionego powietrza jest w stanie zamortyzować każdy upadek. Służy również jako zamiennik telekinezy. Jest najlepiej opanowana umiejętnością wadery.
Obecnie: perfekcyjna 10/10
  • Piosnka wiatru – umiejętność ta działa jak hipnoza, jednak bazuje na słuchu. Jest to możliwe za sprawą manipulacji głosu za pomocą ruchów powietrza. Efekt trwa od 30 minut do nawet 3 godzin. Obecnie Wrzosowa Olcha używa tego raczej do zmylenia wiewiórek, niż zaklinania wilków.
Obecnie: Słabo rozwinięta. 1/10
  • Mega Krzyk – w wyniku odpowiedniego zawirowania powietrza, bez żadnego wysiłku i nadwyrężania gardła Úrfearn jest w stanie szepcząc dosłownie krzyczeć, tym samym mogąc aż odrzucić/odepchnąć przedmiot/istotę nawet kilka metrów do tyłu. Tymczasowo może również ogłuszyć przeciwnika.
Obecnie: Silne, aczkolwiek nie kontrolowane. Mocne 8/10 (z naciskiem na siłę krzyku)
PARTNER: Brak
ZAUROCZENIE: Brak
RODZINA: 
Matka - ᚊ [kʷ] Ceirt / Jabłoń - zmarła przy porodzie. Wadera zna tylko jej imię.
Ojciec - Nieznany
Ojczym - ᚂ Luis – dosłownie Jarzębina. Jest Samcem Beta Watahy Cieni pod pseudonimem Żar.
Siostra bliźniaczka - ᚃ [w] Fearn- Otruta przez ojczyma. Zawsze w sercu Úrfearn
STANOWISKO: Uczennica
PATRON: Egir - ze względu na żywioł powietrza
Freygerd - przez wzgląd na brak matki, czy też innych bliskich krewnych
HISTORIA: Úr wraz z Fearn to owoce zdrady ich matki, przez co przez całe swoje życie waderki miały ciężko. Nie było to jednak spowodowane ich winą, bo kto normalny obwiniał by za puszczalstwo matki, jej szczenięta? O tuż nikt! Ojczym Úr i Fearn na pewno nie był normalny. Siostry przekonały się o tym nie raz, a to podstawianie kolców do posłania, a to całkowita ignorancja, a to głodówka, czy też wiele, wiele innych. Siostry przysięgły sobie, że zawsze będą razem i będą się nawzajem chronić. Gdy wilczyce miały pół roku starszyzna uznała, że jako poniekąd córki Gammy powinny rozpocząć szkolenie, a skoro posiadają żywioł powietrza oraz skrzydła powinny uczyć się posługiwania tym żywiołem. Siostry zaczęły więc wyczerpujące szkolenie skupiające się nie tylko na wysiłku fizycznym, ale również duchowym. Musiały pościć i poddawać się pokutom, aby zdaniem starszyzny oczyścić swoje dusze, by te stały się lekkie i mógł unosić je bóg wiatru i morskiej bryzy, opiekujący się tamtejszą watahą. Ponadto ojczym ciągle uprzykrzał im życie, aż pewnego dnia, wyczerpana Fearn wpadła w jego sidła i niczego nieświadoma zjadła zatrutą wiewiórkę. Niestety Úr nie udało się jej pomóc, przez co ta obwiniała siebie o to, że nie przypilnowała siostry. Przybrała w wczas imię Úrfearn, aby uczcić tym swoją siostrę i by pamięć o niej zawsze jej towarzyszyła. Po dwóch dniach żałoby, jej mentor doniósł Úrfearn złą wiadomość. To Wrzosowa Olcha została oskarżona o zatrucie swej siostry. Starzec wiedział, że wadera jest niewinna. Nie mógł jednak ochronić rocznej wilczycy przed karą śmierci, ze strony nienawidzącego jej ojczyma. Pomógł więc drobnej skrzydlatej waderce uciec ofiarując jej porcję ziół podróżnych. Jeszcze tej samej nocy Úrfearn zmuszona była opuścić watahę i udać się w samotną wędrówkę w poszukiwaniu lepszego jutra. Po drodze Úr znalazła dwie piękne, srebrzyste muszelki, które postanowiła zabrać ze sobą, na ofiarę, dla jakiegoś łaskawego Alfy i bogów. Zdawała sobie sprawę, że bez przynależności do stada długo nie przeżyje, zwłaszcza, że los chciał aby wraz z jej podróżą rozpoczęła się zima. Po tygodniu wyczerpującej drogi, wielu godzinach lotu, marszu i nieprzespanych nocy, waderę zastała sroga śnieżyca. Głodna i wykończona upadła na zaśnieżonej błoni, nieświadoma, że znajduje się na terenach jakieś klanu. Jej ciało powoli pokrywało się śniegiem. Odczuwała coraz większy chłód i traciła już nadzieję, że uda jej się przetrwać. Úrfearn zaczęła się modlić do nieznanych jej dotąd bogów tych terenów, aby zlitowali się nad nią i jej pomogli. Na szczęście bóstwa były litościwe i wysłuchali jej rozpaczliwych modłów. Los się do niej uśmiechnął, a bogowie postanowili jej pomóc zsyłając dobrodusznego wilka, aby ten uratował jej życie.
CIEKAWOSTKI:
  • kocha śpiew
  • ma słabość do błyskotek, jednakże, nie jest złodziejem i najpierw zapyta, czy może sobie coś przywłaszczyć
  • interesuje się astrologią oraz minerałami
  • potrafi pływać i dobrze nurkuje 

MANA: 350 many.
INNE ZDJĘCIA:
Brak komentarzy

Powitajmy Kiirę


Aviaku
,,Życie zawsze znajdzie drogę.''

WŁAŚCICIEL: Vados#7776  | amyhikaru8@gmail.com
IMIĘ: Kiira
WIEK: 3 lata
OPIS FIZYCZNY: Kiira jak na swoją płeć jest dużą samicą, niestety jej sylwetka tego nie pokazuje. Nie ma widocznych mięśni, czy dobrze zbudowanego ciała. Zamiast tego może się pochwalić pięknym futrem, o różnych odcieniach. Jej oczy błyszczą zielonym kolorem, zachęcają wręcz do rozmowy i spędzenia z nią czasu. Jest szczupła, a co za tym idzie bardzo zwinna i szybka, jeśli ktoś chciałby się z nią ścigać to miałby marne szanse.
OSOBOWOŚĆ: Kiira to wilczyca z którego tryska miłość i aura matki Teresy. Ma gołębie serce, jest wrażliwa, miła i empatyczna, chce sprawiać, żeby wilki czuły się przy niej bezpiecznie i ciepło. Jest altruistką i "matką bez dzieci". Coś jest w tej mocy dawania innym poczucia bycia kochanym, docenionym i chronionym, że Kiira stworzyła sobie z tego niejaki cel swojej egzystencji. To jedyne co ona może wnieść do tego świata zanim umrze. Nic innego nie wydaje się mieć większej wagi niż właśnie misja niesienia ciepła i pomocy, tym którzy tego potrzebują. Poza tym, ta wadera to idealistka. Patrząc na jej charakter z realistycznej perspektywy, Kiira ma manię pomagania, który może zamienić się w narzucanie innym swoich rad lub zwykłej kontroli, nadopiekuńczości i traktowania wszystkich jakby byli z cukru, co potrafi być denerwujące (szczególnie dla wilków-indywidualistów). Ale co tu poradzić, Kiira po prostu stara się na ile może, aby wszyscy byli szczęśliwi.
ŻYWIOŁ: Dzień
MOCE:
  • Ma całkowitą władze nad dziennym cyklem, jest ona jedynym wilkiem, która ma możliwość kontrolowania słońca.
  • Jest bardzo dobra w leczeniu ran, czerpie moc z promieni słonecznych. Więc, kiedy zapada noc nie może za wiele zdziałać.
  • Umie rozmawiać ze wszelakimi zwierzętami, dodatkowo umie zmienić swój wygląd na kilka chwil, wciąż nad tym pracuje aby opanować to do perfekcji.
  • Podczas słonecznego dnia budzi w sobie możliwość latania, ta zanika wraz z zachodem słońca.
  • Nie dość, że umie się zmienić w niektóre zwierzęta, to jeszcze może się wtopić w otoczenie zmieniając swój kolor futra.
PARTNER: Nie posiada
ZAUROCZENIE: Nikt nie wpadł jej w oko
RODZINA:
Ojciec - Dalmar
Matka - Lynae
Brat - Agnar
STANOWISKO: Samica Beta
PATRON: Skoll
HISTORIA: Kiira ma bardzo rozbudowaną historię swojego rodu, sięga ona daleko aż do samych bogów. Pierwsi potomkowie Fenrira byli potężni na wzgląd, że w ich żyłach pływała krew bożka. Założenie klanu nie było łatwe, panował w nim ogólny chaos praktycznie każdy robił to na co miał ochotę. Dopiero z czasem jeden z samców, nazywał się Birger zaczął wprowadzać zmiany. Pierwsze co stworzył to hierarchia, każdy z wilków miał znać swoje miejsce, szanować tych co są od niego silniejsi. Z biegiem czasu klan rozwijał się, przybywało do niego wiele nowych osobników. Samiec Alfa doczekał się potomstwa niestety podczas porodu samica, z którą się związał straciła życie. Przywódca został sam z kilkoma szczeniakami, na jego głowie spoczywał klan oraz opieka nad dziećmi. Na swojej drodze napotkał wiele problemów i nieprzyjemności, na szczęście z pomocą przyszły mu wilki. Czas mijał beztrosko, młode były wychowywane, a stary przywódca zbliżał się do kresu swoich dni. Kiedy odszedł jego miejsce zajął najstarszy syn Gorm. Zarówno on jak i większość wilków była poruszona odejściem przywódcy. Przez to powstało święto, kiedy któryś z nich odchodził na spoczynek trzeba było uczcić jego pamięć głośnym wyciem, tak aby bogowie je usłyszeli i zabrali duszę osobnika do siebie. Nowe pokolenie Gorm'a otworzyło klanowi możliwości na dalsze rozwijanie się. To dzięki niemu powstało kilka kolejnych ważnych dla nich świąt, które trzeba było przestrzegać. Kiedy Gorm się zakochał, a partnerka wydała na świat kolejne młode postanowił zacząć im opowiadać o bogach, tak jak kiedyś robił to jego ojciec, oczywiście w tych historiach nie mogło też zabraknąć jego samego. Szczeniaki rosły bardzo szybko, jeden z nich został wybrany na przywódcę, miał na imię Halfdan. Jego pokolenie z kolei wniosło do watahy coś zupełnie nowego, a mianowicie umiejętność władania nad żywiołami. To był bardzo długi i męczący proces, Alfa zachodził w głowę jak to możliwe, że maja podobne moce względem bogów. Wtedy też go oświeciło, był on przecież pra wnukiem samego Fenrira. I w jego żyłach płynęła krew boga, młody przywódca zaczął szkolić się aby władać żywiołem jeszcze lepiej. W czasie wolnym pomagał swojemu klanowi odkryć zdolności, wszyscy byli poddawani różnym testom i próbom. Dzięki temu zostało odkryte kilka żywiołów. Woda, Ogień, Ziemia, Powietrze, Energia, Lód, Noc i Dzień. Halfdan podczas swojego panowania wniósł do klanu wiele zmian i nowości. Jedną z nowości to była partnerka Alfy, urodziła mu piękny miot szczeniąt. Samiec od razu zobaczył potencjał w jednym ze swoich synów. Nazwał go Arne, to on miał przejąć klan kiedy jego zabraknie już na tym świecie. Czas mijał, a pokolenia wilków rozrastały się w najlepsze. Nowe zasady i członkowie wnosili do watahy coś na prawdę pięknego. Dzięki przodkom powstało wiele tradycji, świąt które obchodzi się chętnie i hucznie.


Po setkach lat w końcu przyszedł i czas na Kiire i jej brata Agnara, po pokonaniu wielu przeciwności losu samica podjęła stanowisko Bety. Codziennie pomaga swojemu bratu władać klanem, mimo że jest młodsza to stara się go pilnować i podnosić go często na duchu.
CIEKAWOSTKI:
  • Uwielbia się wygrzewać w promieniach słońca.
  • Często buja w obłokach
  • Jej największym strachem jest utracenie mocy
MANA: 
INNE ZDJĘCIA:

wtorek, 9 marca 2021

1 komentarz

Od Laurent'a Shanza ,,Nowa Znajomość''

Laurent nie czekał, aż śnieg pogrzebie go aż po ciemne końcówki uszu. Ruszył swawolnym krokiem, odgradzając się od głębokiego śniegu powiewem pożogi. Woda zaskwierczała mu pod łapami na co on jedynie westchnął, zniżając swój łeb. Nieprzyjemny chłód zaczynał już go potężnie irytować, wprawiając w nerwowe drżenie podkrążone oczy. Nie liczył dni swojej tułaczki. I choć ta naprawdę była przyjemna, to surowy klimat tego miejsca kradł mu wszystkie siły, nie pozostawiając możliwości adoracji chwil w nowych miejscach. I choć widoki były przepiękne, to powietrze w jego płucach uciskało go niemiłosiernie, zachęcając do powrotu w łagodniejsze klimatycznie miejsca. Ale on bezwzględnie człapał dalej, nie mając wobec siebie najmniejszego cienia litości. Nie miałby sumienia, by przerwać podróż z powodu swojej słabości. Znaki świadczące o obecności innego wilka w jego okolicy spotkał wcześniej, niż się spodziewał. Tamten śledził go przez kilka godzin, trzymając odstęp mocnej godziny biegu, brodząc po brzuch w śniegu. Gdyby nie to, że polując zatoczył duży okrąg, nie zorientowałby się. Cholera nieźle zacierała ślady, podchodząc go zawsze od zawietrznej i nie narażając się na zdradę swojej pozycji. Gdyby nie zmęczenie, Laurent już dawno rzuciłby się w pogoń za kimś, kto chciał się bawić z nim w podchody. Ale zacisnął jedynie zęby, darując sobie szczeniackie zapędy. To nie były jego tereny, o ile ta lodowa pustynia do kogokolwiek należała.

Obudził go szelest uginającego się pod czyim ciężarem śniegu, który trzeszczał cicho przy każdym kroku obcego. W ciemności zaś błysnęły czyjeś ślepia, które Laurent dostrzegł spod przymrużonych powiek. Gdy postać nie przerwała tejże czynności po kilku minutach, samiec wstał ospale i otrząsnął się ze śniegu.
— Gapisz się na mnie, jak bym ci co najmniej babkę zabił — wymamrotał niemrawo, unosząc spojrzenie szarawych oczu. Zmęczenie przejmowało górę nad jego ciałem, choć instynkt nie pozwalał opuścić gardy — Mógłbyś przestać?

Ktośku?
Brak komentarzy

Powitajmy Laurent'a Shanza!

 

,,A kto umarł, ten nie żyje.''

WŁAŚCICIEL: Feyre#3334 | noor.nowicka11@gmail.com
IMIĘ: Laurent Shanza
WIEK: 3 lata
OPIS FIZYCZNY: Laurent jest wysokim basiorem o twardym karku, którego szyja tonie pod karminową warstwą bujnej, sterczącej grzywy. Łeb ma szczupły, kształtny a uszy długie, ostro zakończone. Podniebienie jak i opuszki przednich łap ma usłane bielą, która znacznie wyróżnia się wśród ciemniejszych odcieni jego ciała i nadaje mu zarazem choć trochę dostojności. O futro lubi dbać, ale zarazem nie znosi, gdy ktoś narusza jego przestrzeń osobistą i pcha łapska w jego stronę, nawet podczas nielicznych zabiegów pielęgnacyjnych, o które sam poprosił. Całkiem nieźle rozwinięte mięśnie oblepione są krótką, całkiem przyjemną w dotyku szczeciną, której kolory odnajdują się w przedziałach kaskadowych odcieni czerwieni. Nie ma jakoś przesadnie widocznej muskulatury, ale swoją siłę jest w stanie udowodnić w praktyce. Kolor ślepi zaś ma stalowoszary, spoglądający na wszystkich ostrożnym i dość kalkulującym spojrzeniem, jakoby chcąc wiedzieć wszystko, co się wokół niego dzieje. Wyraz jego pyska jest zwyczajowo obojętny bądź przyprószony nutą irytacji. Laurenty jest pewny swych czynów i decyzji, mając świadomość, że w razie czego może poprzeć je swym wyglądem czy wskoczeniem do ewentualnej potyczki. Basior chadza z głową lekko zniżoną, a kroki stawia wysokie i energiczne. Bije od niego energia i chęć do działania.
OSOBOWOŚĆ: Aby dobrze opisać charakter i zachowanie Laurenta nie potrzeba aż tak wielu słów, jakby się mogło z początku wydawać. Może nie wygląda, ale wystarczy zwykłe ''hulaka'' i ''pieprzona cholera''. Z nielicznych pozytywów możemy natomiast wyciągnąć fakt, iż ceni sobie prawdomówność i nie uważa, by krzywdzenie słabszych od siebie było drogą do szczęścia. Basior nienawidzi zobowiązań i ucieka od wszystkiego, co mogłoby ukrócić jego smycz nieograniczonej wolności. Musi mieć poczucie swobody; inaczej będzie się czuł tłamszony i przyduszany życiem codziennym, nieważne, jakie by ono nie było. Nie uznawane są też przez niego tak zwane ogólnie przyjęte zasady moralne, które uważa za przysłowiowy stek bzdur. Jedynymi respektowanymi przez niego regułami są te jego własne – tychże zasad przestrzega zaś z bojaźnią i samoistnym lękiem. Boi się bowiem, że bez nich stoczy się jeszcze niżej. Cechuje go racjonalne i dość logiczne podejście do wszelakich spraw, nawet tych, gdzie trzeba wykazać się jakąś dozą głębszej empatii. Niekiedy więc brak mu wyczucia.
Laurent do każdego podchodzi z jego zwyczajowym spokojem, wręcz niekiedy obojętnością. Nie oznacza to jednak, że nie byłby się w stanie przywiązać się do kogoś. Potrzebuje po prostu nieco więcej czasu, by oswoić się z samą obecnością obcego człowieka wokół niego. Z nawiązywaniem kontaktów nie ma większych problemów; nie jest dla niego trudem dosiąść się do kogoś i rozpocząć rozmowę na jakikolwiek temat – jego łagodna uroda dodatkowo ułatwia mu takowe zadanie. Dla prawdziwych towarzyszy jest w stanie wiele znieść czy wywalczyć, mając ich cierpiące oblicza przed oczyma. Wbrew pozorom i powierzchownym braku zainteresowania innymi, ogląda się niekiedy za przyjaciółmi czy rodziną. Wywiera na niego silny wpływ dość powszechnie znana w psychologi zasada wzajemności – jeśli ty mnie uratowałeś, to i ja jestem ci to winny. I dość analogicznie, skoro byłeś w stanie mnie urazić, bez wahania mogę to zrobić też ja. Jeśli chodzi zaś o poczucie własnej wartości, to Laurent już dawno odpycha je od siebie i zastępuje ryzykownymi doznaniami. Można by powiedzieć, że adrenalina koi jego zamotany stan psychiczny; to w niej topi wszystkie swe rozterki czy problemy. Swoją osobę traktuje jak rzecz bierną i raczej nie próbuje nad sobą pracować, podtrzymując utarte schematy. W tym aspekcie jest dość przewidywalny; znając go dość długo, jesteś w stanie wykalkulować część jego zachowań.
Basior nieustannie goni za mocnymi wrażeniami, okraszonymi dodatkowo toną adrenaliny. Przygodą. Osobliwościami odpychającymi nudne dnie. Laurenty po prostu chce czuć, że żyje a nazwanie go domatorem jest dla niego obelgą najwyższej rangi. Wstaje pierwszy i do posłania wskakuje ostatni, o ile w ogóle uda się komuś zaciągnąć go i siłą zmusić do zmrużenia oczu. Zazwyczaj drzemie o różnych porach i dogodnych momentach, nie tracąc czasu na życiodajny letarg, uważany przez niego za beznadziejny przypadek braku finezji w harmonogramie nocy. Wilk jest odważny i choć niekiedy stoi na granicy debilnej i bezsensownej brawury, nie daje po sobie tego poznać, jakby zależeć od tego miał cały jego honor. Ciężko jest mu pracować w większej grupie, ale ku chwalebnej pespektywie osiągnięcia celu jest w stanie niekiedy podporządkować się czyimś słowom czy zaleceniom. Nie robi jednak tego chętnie i strzela czasami fochy, wyzywając na czym świat stoi.
ŻYWIOŁ: Ogień
MOCE:
Pożoga - Laurenty jest w stanie w ciągu ułamku sekundy rozpalić teren wokół niego bądź skierować płomienie w konkretny cel. Czyni to bez większego trudu, sterując pożogą własnym umysłem. Zakres jego bezpośrednich działań sięga aż pięciu czy niekiedy i sześciu metrów, w zależności od energii i skupienia. On sam jest zaś odporny na wszelakie działanie ognia i choć czuje okropny ból poparzeń, gdy takowych dozna, jego skóra nie zwęgla się w najmniejszym stopniu. Ceną za używanie tej mocy w dowolnych ilościach jest jednak natarczywe strzykanie w kręgosłupie. Jakimś cudem, zawsze po jej użyciu, niemiłosiernie Laurenta uwierają własne plecy. I choć większych pożarów nie potrafi gasić, poradzi sobie z płomykiem świecy.

Zimne ognie - wilk może przywołać płomień dowolnej barwy. Nie przydaje się to jakoś szczególnie w walce, ale dzięki tej umiejętności może z łatwością odwrócić czyjąś uwagę bądź nawet chwilowo oślepić przeciwnika. W końcu wybuch białawych z wnętrza pyska nie brzmi aż tak źle, prawda?

Pociski - mając w zasięgu swej podrzędnej mocy pewną ilość piachu bądź suchej ziemi z przewagą kwarcu, jest w stanie z pomocą ognia utworzyć szkliste pociski i skierować je w dowolne kierunki. Gorące kawałki szkła o ostrej fakturze sieją postrach wśród ewentualnego przeciwnika, w szczególności, gdy ten w swych zasobach nie posiada żadnego pancerza bądź ochrony. Zazwyczaj celuje w słabiej chronione miejsca, między innymi w oczodoły, szyje bądź niekiedy nawet krocza. Użycie tej mocy wymaga od Laurenta ogromnych pokładów sił jak i skupienia, więc korzysta z niej stosunkowo rzadko. Miewa po niej migreny, ale ma świadomość, że jest to jego jedna z najskuteczniejszych ofensyw.
PARTNER: Brak
ZAUROCZENIE: Brak
RODZINA: 
Benjamin Shanza - kochany braciszek, który wobec Laurenta pała nienawiścią czystszą od wódki. Gdy się spotykają, to jedynym pragnieniem Laurenta jest to, by Benjamin nie rzucił mu się do gardła. A znając jego porywczość, jest to całkiem możliwe.
Alexy Shanza – najmłodszy, ale zarazem najsilniejszy z całej trójki rodzeństwa. Swym opanowaniem znacznie przewyższa resztę, więc pełni najczęściej rolę mediatora podczas wszelakich spotkań rodzinnych, gotowy wpieprzyć każdemu, kto wyjdzie przed szereg swym debilnym zachowaniem. W porównaniu do Benjamina, nie ma Laurentemu za złe tego, co ich skłóciło te kilkadziesiąt lat temu. Jest też wobec niego nastawiony dość przyjaźnie; gotowy zawsze zbesztać za głupotę lub wspomóc dobrym słowem. Wbrew pozorom, po śmierci matki i ojca, to niekiedy on opiekuje się starszym Laurentem, a nie na odwrót, jak być raczej powinno.
STANOWISKO: Wojownik
PATRON: Arnora i Fenrir
HISTORIA: Wilczak wychował się w stadzie otulonym peryferią, umiejscowionym w okolicach ukrytych przed obcymi spojrzeniami. Trzymali się lasu, a las trzymał się ich. Przypominali bardziej dzikich i nierozgarniętych wariatów niż cywilizowanych wilków, ale wypracowali sobie skuteczny system przetrwania. Laurent nie wspomina swojego dzieciństwa jakoś szczególnie przyjemnie, ale ma zarazem świadomość, że niektórzy mieli znacznie gorszą przeszłość. On miał przynajmniej wokół siebie przychylnych sobie towarzyszy i siłę małej społeczności, która potrafiłaby znieść niejedno brzemię. Trzymał się więc swojego stada do momentu, kiedy jego rodzice nie opuścili tego świata ze zwyczajnej starości – matka nie doświadczyła bowiem przywileju nieśmiertelności, a ojciec nękany wszelakimi chorobami, poddał się w końcu i zmarł pod naporem zwykłej gorączki. Laurenty, Benjamin i Alexy żyli jeszcze przez rok między swymi dawnymi towarzyszami, ale każdemu z nich czegoś brakowało. Dość już mieli monotonii i żarliwie wypełnianych reguł surowego życia. Bracia w końcu ustalili, że rozdzielą się i rozejdą. Potem każdy z nich stwierdził, że może warto byłoby jednak zachować jakiś kontakt; spotykają się więc niekiedy w dawnej społeczności, ciepło witani przez dalszą rodzinę. Laurent względnie osiadł się w Watasze i podjął profesji żołnierza.
CIEKAWOSTKI:
  • Zdrobnień nie akceptuje, wręcz ich nie znosi; w myślach topi w beczce smoły wszystkie osoby, które takowego przestępstwa się dopuszczą. Na wszystkie Laury, Lalunie i Lelki zareaguje dzikim jazgotem wstydu i złości.
  • Śmieszną rzeczą jest to, że Laurent boi się koni. Wszystkich, nawet tych mniejszych. Za szczenięcia został kiedyś przez takiego zwierzaka pogoniony a uraz w postaci urazy i chorobliwej niechęci pozostał do dziś.

INNE ZDJĘCIA:

Brak komentarzy

Od Antilii Do Kogoś "Śnieżny onyx"

 Wiatr rzucił na mnie kolejną porcję śniegu, ponownie ograniczając widoczność terenu. Od kilku godzin walczyłam ze śnieżycą, która co chwilę próbowała zakopać mnie przy pomocy mokrego śniegu, którym ciągle we mnie rzucała. Ja natomiast stale się opierałam, starając się iść dalej. "Krok za krokiem" – powtarzałam sobie, walcząc sama ze sobą, by nie poddać się sile natury i po prostu nie zasnąć na zawsze w tym śniegu. Wyobraziłam sobie, jak moje zlodowaciałe szczątki roztapiają się na wiosnę. Albo po prostu na zawsze zostają lodową rzeźbą… Efekt jest jeden – jestem martwa. A ja czuję w przemarzniętych kościach, że to nie czas na spotkanie z Garmem – strażnikiem zaświatów. Tak więc od tych kilku godzin pomimo burzy szłam przed siebie, mając nadzieję, że niedługo znajdę jakieś schronienie lub nawet miejsce do osiedlenia się.

Od kilku miesięcy błąkam się po świecie, ponownie szukając swojego miejsca na świecie. Dlaczego ponownie? Ponieważ nie pamiętam swojego poprzedniego życia – rodziny, przyjaciół… Żadnych wspomnień związanych z moim poprzednim życiem. Lecz co ciekawe, nadal pamiętam sztuki uzdrawiające, co przez pewien czas traktowałam jako punkt zaczepienia do odzyskania pamięci, ale straciłam przez to tylko czas. Jakiś czas temu naszła mnie myśl, aby udać się w pewnym kierunku – idąc na południe, a następnie odbić na wschód. Kierowałam się w tamtym kierunku przy pomocy Słońca oraz gwiazd. Teraz jednak białe chmury śnieżne zasłoniły niebo, a przez padający śnieg zgubiłam orientację w terenie, który swoją drogą był prawie płaski. Czułam się jak na lodowej pustyni. Najbardziej obawiałam się tego, że kręcę się w kółko. Nie mogłam się o tym przekonać, ponieważ jak wcześniej wspomniałam, teren był płaski a ślady moich łap szybko były zacierane przez wyjący wiatr. Skrzydłami mocniej przytuliłam ciało, dziękując Vennowi, że je posiadam. Wiedziałam, że dzięki nim zyskałam niewiele czasu, ale zawsze to coś. "Więcej czasu na myślenie jak nie zginąć" – pomyślałam ponuro. Krok za krokiem, oddech za oddechem. "I byle do przodu" – powtarzałam sobie.

Nagle zza białej, mglistej kurtyny zaczął majaczyć się jakiś kształt. Z iskierką nadziei w sercu podeszłam do, jak się okazało, jakiegoś kamienia. Wola bogów mi sprzyjała, ponieważ pod kamieniem była wystarczająco duża przestrzeń, bym zdołała wejść. Przypomniał mi się tamten dzień – gdy obudziłam się odarta ze wspomnień. Wtedy znalazłam podobne schronienie, lecz była to lodowa iglica, a nie ogromny kamień.

– Naszło mnie na wspomnienia… – prychnęłam na głos, słysząc po raz pierwszy swój głos od dłuższego czasu. Był szorstki i wypełniony zmęczeniem. Kamień był otoczony po bokach innymi, mniejszymi głazami, przypominając mi jeden z wynalazków ludzi, którego nazwy zapomniałam… Miałam szczęście, ponieważ głaz był ustawiony w takim kierunku, że stanowił on moją osłonę przeciwko wiatrowi. Położyłam się na chłodnej ziemi, wsłuchując się w rytm szalejącej burzy. Czułam jej siłę i swego rodzaju determinację. Cieszyłam się, że miałam wystarczająco dużo siły, żeby oprzeć się tejże śnieżycy.

Skuliłam się bardziej, powoli rozkładając przemarznięte skrzydła, okrywając się nimi, podejmując próbę ogrzania się. W głębi ducha płakałam ze szczęścia, że udało mi się znaleźć schronienie, ponieważ czułam, że mój organizm był na krawędzi wytrzymałości. Pozwoliłam sobie na słaby, cichy śmiech radości, po czym zaczęłam masować swoje nogi, chcąc pobudzić krążenie w kończynach. Czułam charakterystyczne drętwienie, które pojawiało się, gdy za długo byłam na mrozie. Mimowolnie zaczęłam wspominać miejsce, które jeszcze kilka dni temu można było nazwać czymś w rodzaju domu. Ponad miesiąc temu znalazłam jaskinie niedaleko terenów ludzi i tam się osiadłam. Było spokojnie, polowałam na zwierzęta hodowane przez te dziwne, dwunożne istoty. Pewnego dnia zrobiłam jakiś błąd, chociaż do tej pory nie jestem pewna, jaki dokładnie… Jednak ludzie zastawili pułapkę na wilka, który zabija im zwierzęta, w którą niestety wpadłam. Cudem udało mi się uciec z miejsca, w którym mnie uwięzili, kilka dni temu. Teraz ponownie poszukuję miejsca do osiedlenia się. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam…

Obudziłam się jakiś czas później. Burza śnieżna zdążyła już minąć, a ja mogłam rozejrzeć się gdzie dokładnie się znalazłam. Teren naprawdę był płaski, nie licząc kilku głazów narzutowych rozsianych w różnej odległości od siebie nawzajem. Delikatne promienie słońca tańczyły na zmarzniętym śniegu, tworząc festiwal barw. Ostrożnie postawiłam łapę na śniegu, czekając, aż cienka warstwa lodu złamie się pod wpływem ciężaru mojego ciała, a noga zanurzy się w zimnym śniegu. Rozłożyłam skrzydła, chcąc rozruszać znajdujące się w nich kości, a następnie uderzyłam nimi o powietrze, budząc je do życia. Wzięłam głęboki wdech zimnego powietrza, a po chwili odetchnęłam. Okolica była ładna, lecz czułam się tutaj… nieswojo. Nie mogłam pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakby ktoś mnie obserwował. Powoli obejrzałam się za siebie, chcąc się upewnić, że jestem sama. Niestety tak nie było.

Za mną siedział duży, kruczoczarny basior. Emanował on pewnością siebie, ale nie puszył się. Biła również od niego coś w rodzaju aury przywódcy… Chwilę siedział on na głazie, pod którym wcześniej się ukrywał, a potem zeskoczył na śnieg, zmniejszając dzielącą nas odległość. Okrążył mnie, a następnie usiadł naprzeciwko, dokładnie mi się przyglądając. Ja również bacznie obserwowałam każdy jego ruch, analizując swoją sytuację. Dzięki tej drzemce miałam więcej siły niż kilka godzin wcześniej, ale na tego wilka raczej to nie wystarczy… Był dużo większy ode mnie i śmiało prezentował swoje muskuły, sygnalizując, że nie ma co próbować walki wręcz. Przez kilka ostatnich miesięcy zdążyłam się nauczyć, że oprócz siły mięśni liczy się także spryt oraz zwinność… Nagle czarny niczym noc wilk zadał pytanie.

– Kim jesteś? – spytał zimny, obojętnym tonem głosu. Przez chwilę milczałam, sprawdzając jego cierpliwość. Bardzo ryzykowne, ale musiałam się upewnić, z tym nie jest porywczy. Na moje szczęście nie jest.

– Mogłabym zapytać Cię o to samo… – odpowiedziałam tym samym głosem co on.

– Damy mają pierwszeństwo – odparł. "Niech to!" – przeklęłam w myślach. Wzdychnęłam przed odpowiedzią.

– Antilia – przedstawiłam się i uniosłam brew, czekając na poznanie imię wilka.

– Miło mi. – Po krótkiej chwili dodał: – Agnar.

– Mi również – odpowiedziałam nieco cieplejszym głosem. Angar lekko uniósł kąciki ust, lecz jego oczy nadal uważnie mnie obserwowały. Sprawiał wrażenie przyjaznego, ale wiedziałam, że gdy tylko zauważy jeden niewłaściwy ruch z mojej strony, bez wahania zaatakuje. "Sama bym zrobiła podobnie" – pomyślałam mimochodem.

– Jeśli mogę zapytać… Co tutaj robisz? – zapytał wilk.

– Przechodzę – odpowiedziałam szczerze. Nie było sensu kłamać, a poza tym nie miałam pomysłu na kłamstwo. Basior przyglądał mi się dłuższą chwilę, po czym odezwał się swoim głębokim głosem.

– Skąd mam mieć pewność, że nie kłamiesz i nie jesteś czyimś szpiegiem?

– Ponieważ nie masz innego wyboru jak uwierzyć mi. Poza tym nie mam dla kogo szpiegować, ponieważ nie należę do żadnej watahy.

– Samotniczka? – spytał zaciekawiony Agnar. To pytanie postanowiłam przemilczeć, co nie uszło jego uwadze. Uniósł pytająco brew.

– Im mniej ktoś o mnie wie, tym mniej mnie zaboli jego zdrada – powiedziałam obojętnym głosem, patrząc mu w oczy.

– Rozumiem… – powiedział to jakby bardziej do siebie niż do mnie. – To bardzo rozsądne podejście – pochwalił.

– Dziękuję… – odpowiedziałam, spuszczając wzrok i oglądając się, gdzie mogę iść… Nagle jedna z nóg ugięła się pode mną, co zaskoczyło zarówno mnie jak i Agnara. Szybko jednak stanęłam na równe nogi. Nie lubię okazywać słabości, a zwłaszcza przed dużym basiorem, który zdecydowanie nade mną góruje.

– Wszystko w porządku? – zapytał lekko zaniepokojony czarny wilk.

– Tak, tak… – wymamrotałam. – Chyba już pójdę… – I bez pożegnania odwróciłam się, chcąc, idąc w swoją stronę. Ale nagle zatrzymałam się. Coś mi nie pozwalało mi zrobić kolejnego kroku. Poczułam coś w sercu, coś w rodzaju… spokoju, ciepła. Nie umiem tego określić, ale właśnie to nie pozwalało mi odejść. Jakby chciało coś mi powiedzieć. Rozejrzałam się po otaczającym mnie krajobrazie i nagle zamiast pustej, białej przestrzeni zobaczyłam łąki pełne kwiatów oraz kilka stad saren… Mruknęłam a kolorowa wizja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zaczęłam wsłuchiwać się w głos serca, który w końcu został dopuszczony. Powtarzał jedno – dom. Kiedy to usłyszałam, zauważyłam jedną rzecz. Stojąc tutaj, w pobliżu tego czarnego basiora czułam się swobodnie i stabilnie… Bez strachu, bez uciążliwego uczucia nieswojości, bez potrzeby szukania tego czegoś…

Jakbym znalazła jeden z zaginionych fragmentów mojego życia.

Odwróciłam się a Agnar cierpliwie czekał, siedząc na śniegu i obserwując mnie. Jakby dawał mi czas do namysłu. Przyznam szczerze, że intrygował mnie ten basior… Podeszłam powoli do niego i również usiadłam.

– Należysz do jakiegoś stada? – zapytałam bez zbędnych ogródek.

– Tak. Do Klanu Wilczej Paszczy.

– Znasz alfę?

– Oczywiście – odpowiadał cierpliwie na moje pytania Agnar.

– Zaprowadzisz mnie do niej? Albo do niego? 

– Jasne – powiedział wilk, po czym wstał, okręcił się i ponownie usiadł przede mną, mówiąc: – Ja jestem alfą Klanu Wilczej Paszczy – powiedział tym samym cierpliwym głosem kiedy odpowiadał, bez żadnego wywyższania się czy innych dodatków mających pokazanie różnicy między przywódcą a zwykłym wilkiem. Nie wyczułam również złośliwości lub sakrazmu  a jedynie "Już go lubię…" – pomyślałam.

– Czy przyjmiesz ten kamień jako moją ofiarę w zamian do dołączenia do Twojego klanu? – Znałam tradycję, jaka obowiązywała podczas dołączania do wilczego stada – należało ofiarować przywódczyni odpowiedni dar, aby mógł zaakceptować nasze członkostwo. Jakiś czas temu znalazłam dziwny czarny kamień, z którego biła jakaś niezrozumiała dla mnie magia. Wiedziałam jednak, że ten kamień może mi się kiedyś przydać więc kiedy znalazłam odpowiednie materiały i zrobiłam coś, co ludzie nosili na swoich szyjach. Nie podobało mi się to, ponieważ upodabniałam się do tych odrażających stworów, ale nie miałam ochoty trzymać go cały czas w łapie czy w pysku. Poza tym czułam, że muszę wziąć ten kamień. Tak więc została mi jedyna opcja, która wtedy przychodziła mi do głowy – zawieszenie tego kamienia na mojej szyi. Tak więc zdjęłam kamień z szyi, a następnie położyłam go na wystawionej łapie Agnara. Ten przyglądał się kamieniowi w taki sposób, jakby rozumiał, co on do niego mówi. W końcu zacisnął łapę i położył łapę na śniegu.

– Ten kamień w zupełności wystarczy jako ofiara – powiedział Agnar, patrząc na mnie z zadowoleniem w oczach. Cieszę się, że kamień, który mu ofiarowałam, spodobał mu się. Czuję, że ten kamień był właśnie jemu przeznaczony. Przez chwilę pomyślałam, że Framtid chyba ułożyła dla mnie przeznaczenie…

– Chodźmy – powiedziała alfa, wyrywając mnie z mojego transu przemyśleń. – Pokażę Ci gdzie mieszkamy, a potem pójdziemy po jedzenie.

Burczący odgłos mojego żołądka oznaczał, że wypadałoby coś zjeść, o ile chcę jeszcze chodzić po tym świecie… Ruszyłam za Agnarem, który prowadził mnie w nieznanym dla mnie kierunku. On natomiast pewnie stawiał krok, sprawiając wrażenie, jakby tutaj się urodził… To bardzo prawdopodobne. Emanował on swoją aurą, ale nie czułam się przyćmiona. Przez pewien czas prowadził mnie przez to pustkowie. W końcu postanowiłam zapytać, gdzie jesteśmy.

– To są Zielone Błonia. Tutaj, gdy nie mamy zimy, polujemy, choć czasami jest to trudne.

Rozejrzałam się i nadal widziałam płaski krajobraz przykryty grubą warstwą białego puchu.

– Nie dziwię się… – powiedziałam zamyślony tonem. Z każdym krokiem czułam się coraz gorzej, odczuwając skutki długotrwałego głodu. Jednak nadal udawało mi się utrzymać pozory, choć obawiałam się, że długo tak nie pociągnę.

– Wolisz jaskinię czy norę? – zapytał basior, przerywając dziwną ciszę zagłuszaną przez wiejący wiatr. Prąd powietrza porwał jego głos, niosąc go dalej.

– Jaskinię – odpowiedziałam, zastanawiając się, kto chciałby mieszkać w norze. Z jednej strony można czasami powiększyć swoje małe "mieszkanko" jednak może się one okazać niestabilne… Poza tym sama mieszkałam przez kilka dni w norze, lecz ciągle mi ją zalewało, tak więc musiałam szukać nowego lokum… Tak więc wolę litą, twardą skałę.

– Dobrze, bo będziemy mieli mniej drogi, a widzę, że nie jesteś w najlepszej formie…

– Aż tak bardzo to widać? – zapytałam, będąc ciekawa jak bardzo widać osłabienie mojego organizmu.

– Na pierwszy rzut oka prawie nic nie widać, ale jak się przyjrzeć to można dostrzec kilka szczegółów… – odparł Agnar spokojnym głosem. Nadal jednak obserwował, ale nie tak uważnie jak na samym początku naszego spotkania. Ja równie bacznie mu się przyglądałam, ponieważ pierwsze wrażenie jest ważne, ale nie pokazuje całej osobowości wilka. Gdy powiedział, że jest alfą, jego zachowanie nabrało sensu. Na jego terenie pojawił się obcy i teraz musi sprawdzić, czy nie stanowię zagrożenia dla jego stada.

Po kilkunastu minutach, które dla mnie były całą wiecznością, dostaliśmy do jaskiń, które znajdowały się w górach w północnej części lasu Langvarig. Nory natomiast były nieco dalej, bardziej we wschodniej części lasu. W trakcie wędrówki Agnar upewnił się w kwestii mojej decyzji wyboru miejsca do mieszkania. Ja pozostałam przy swoim wyborze. Obejrzałam jaskinię, która okazała się dla mnie idealna, ponieważ okazało się, że w środku biło niewielkie źródełko. Bardzo mnie ucieszyło, ponieważ uwielbiałam dźwięk wody, a jej obecność koiła moją zmęczoną duszę.

– Skąd wiedziałeś, że jestem wilkiem wody, a nie lodu? – Wyszłam na zewnątrz, gdzie czekał na mnie Agnar.

– Nie byłem pewien, ale kiedy byliśmy na Błoniach, mogłabyś stworzyć jakieś lodowe szpikulce czy coś… – przyznał szczerze.

"Bystry jest…" – pomyślałam.

– Dziękuję bardzo – powiedziałam po dłuższej chwili. Czarny wilk kiwnął głową na znak akceptacji podziękowań.

– Chodźmy, pokażę ci, gdzie trzymamy zapasy – powiedziała alfa i ponownie zaczął mnie prowadzić. Gdy to usłyszałam, w pierwszej chwili chciałam zaprotestować, a potem usiąść, po czym powiedzieć, że już nie dam rady. Jednak po przemyśleniu ruszyłam bez słowa za przewodnikiem, czując rosnące zmęczenie. Jednak myśl jedzenia utrzymywała moje ciało trzeźwe. Po krótkim czasie znaleźliśmy się w dużej przestronnej norze, w której znajdowały się zapasy nie tylko na zimę. Dostałam kilka grubszych pasków dziczyzny. Wprawdzie chciałam zjeść więcej, ale wiedziałam, że zjedzenie dużego posiłku po dłuższej głodówce może źle się skończyć.

– Odprowadzić cię? – zapytał Agnar gdy wyszliśmy na powierzchnię.

– Dojdę sama, dzięk… – Chciałam się wymigać, lecz basior mi przerwał.

– Nalegam – Nie powiedział tego ani lodowatym, ani twardym głosem, lecz takim, który nie chciał słyszeć sprzeciwu.

Ustąpiłam, pozwalając, by czarny niczym noc wilk, znów mi towarzyszył. Nie, żebym była o to na niego zła, lecz czułam się, jakbym była szczeniakiem wymagającym ciągłej opieki. Byłam lekko zirytowana, jednakże sądziłam, że boi się, abym po prostu nie zeszła mu na tym śniegu. Nie wiem, czy to z troski o mnie, czy o niechęć woleć sprzątania zwłok… "Ja i mój czarny humor…" – parsknęłam w duchu.

Dotarliśmy do mojej jaskini, gdzie jeszcze chwilę porozmawiałam z alfą Klanu. Agnar zapytał, czym mogłabym się zająć w jego stadzie. Zaproponowałam, że mogę zostać uzdrowicielką, na co wilk zgodził się, jednak uprzedził, że nie ma na razie zielarza, tak więc sama będę musiała zająć się zbieraniem ziół. Przedstawił mi również drogę do Skały Alf, gdzie mieszka.

– Okej… Czy coś jeszcze chcesz omówić? – spytałam na koniec, marząc o drzemce w ciepłym, suchym miejscu.

– Tak. Wypocznij – Basior uśmiechnął się na do widzenia i ruszył w swoją drogę.

Ja natomiast poszłam spać. 


~*~*~*~*~*~


Od tego czasu minął jakiś tydzień. Udało mi się zapoznać z większością terenów Klanu, tak więc można powiedzieć, że się zadomowiłam. Leciałam teraz nad jednym z biegów rzeki Isfjell, kierując się do magicznego lasu Lysskog, mając nadzieję, że dzisiaj znajdę jakieś zioła. W głębi duszy miałam nadzieję, że niedługo pojawi się zielarz w naszym stadzie, ponieważ ostatnim razem o mało nie pomyliłam trującej rośliny z magicznym ziołem. Westchnęłam, zaciągając się zimowym powietrzem. Pogoda dopisywała, tak więc mogłam spokojnie pozwolić sobie na szybki lot tam i z powrotem. Wiatru praktycznie nie było, tak więc nie minął moment, a ja już byłam niedaleko lasu. Delikatnie wylądowałam na zamarzniętej ziemi, uważając, aby się nie przewrócić na śliskim gruncie. Powoli stawiałam łapy, wbijając pazury w cienki lód, by móc spokojnie przejść niebezpieczny kawałek. Już cieszyłam się kiedy zbliżała się do lasu, lecz nagle przez mój grzbiet przeszedł dreszcz.

"Nie jestem tutaj sama…" – pomyślałam, wyczuwając obecność jakiegoś wilka. Nie wiedziałam, czy to jest Agnar, ponieważ nie poznałam go na tyle, aby zapamiętać jego zapach. Tak więc pytanie brzmi czy to swój, czy to obcy…



(Kto, co gdzie i jak? Wiem że nie mam dużego wyboru ale yolo xD) 

Brak komentarzy

Powitajmy Antilie!

 


,,Niech Sprawiedliwości stanie się zadość, chociażby Niebiosa miały upaść.''

WŁAŚCICIEL: ΛNTILIΛ ΛNTILIΛ#8184 | wimi403@gmail.com
IMIĘ: Antilia
WIEK: 4 lata
OPIS FIZYCZNY: Sierść na moim ciele ma różne odcienie – od przyjemnego, łososiowego koloru po ciepłą biel śniegu o zachodzie Słońca, zimny, niedźwiedzi beż oraz ciemny brąz sosnowej kory. Brązowe odcienie biegną wzdłuż mojego kręgosłupa – na szczycie grzbietu ciągnie się pasmo ciemnego brązu a obok, po obu stronach towarzyszy mu jaśniejszy, bratni odcień. Ta wstęga ciągnie się aż do ogona, gdzie dodatkowo dołącza biel. Okrywa ona przednią stronę szyi, klatki piersiowej oraz brzuch, zastępując wszechobecny pastelowy pomarańcz.  Włosie jest dosyć grubego oraz gęste, co jest bardzo pomocne przy podwodnych ekspedycjach lub podczas alpejskich wycieczek.
Moja twarz ma delikatne rysy twarzy. Pysk jest średniej długości i również takiej szerokości, zakończony niewielkim, szarawym nosem a na jego szczycie biegnie biała strzała. Szczęka ma zaokrąglony kształt i wraz z żuchwą posiada pełen zestaw ostrych zębów gotowych rozszarpywać ofiarę. Oczy o kolorze królewskiego fioletu oraz porannego promienia Słońca są lekko osadzone w czaszce. Na czole posiadam jedną z bardziej charakterystycznych cech mojego wyglądu – kryształ zwany ametrytem. Minerał ma odcień identyczny jako moje oczy – mieni się kolorami fioletu oraz złota. Uszy są stojące, lekko szpiczaste. Ciemnobrązowy kolor okrywa moje małżowiny uszne a włosy wewnątrz uszu mają pastelowy, orzechowy odcień. W uszach posiadam parę srebrnych kolczyków w kształcie pierścieni oraz parę okrągłych kolczyków, od których ciągnie się sznurek z niebieskimi lub żółtymi koralikami zakończone piórami o tych samych kolorach.
Głowa osadzona jest na umięśnionym karku i szyi. Klatka piersiowa jest obszerna i wyposażona w silne i waleczne serce oraz pojemne płuca, dzięki temu wolniej się męczę lub jestem w stanie wykonać czynności, które sprawiłyby problemy słabszym osobnikom. Nogi są mocne i wytrzymałe. Przez kilkanaście minut mogę biegać bez przerwy, nie zatrzymując się, aby zrobić postój na wodę czy odpoczynek. Na nogach futro jest nieco rzadsze, ale za to staje się grubsze, skutecznie chroniąc mnie przed zimnem czy wodą. Na obu nadgarstkach i kostkach mam srebrne bransolety z delikatnym wzorem wyrytym w tym szlachetnym metalu. Kolor sierści nagle zmienia barwę z łososiowego na biel, lecz to się dzieje w miejscu, gdzie znajduje się srebrna biżuteria. Silne łapy wyposażone w ostre pazury połączone z harmonijną budową ciała pozwalają na szybki bieg za ofiarą czy celem, ewentualnie na wspinaczkę na drzewa, u których konary są zbyt gęste albo na wspinaczkę po skałach gdzie wieje za silny wiatr.
Moje skrzydła mają dosyć dużą rozpiętość. Kości na pierwszy rzut oka delikatne, ale pomimo to, iż są lekkie to też wytrzymałe. Dzięki silnym mięśniom jestem w stanie lecieć pod prąd wiatru o średniej sile. Pióra są delikatne jedwabiste w dotyku. Początek jest śnieżnobiały, lecz stopniowo zmienia się w kolor lodowca podczas świtu aż po ciemny odcień kryształu lazurytu. Często zdarza się, że o każdej porze roku gubię mniej więcej garść pierza. Spokojnie, to nie jest żadna choroba czy inne takiego, tylko zwykła fizjologia mojego ciała- skoro gubię słabą i zniszczoną sierść to podobnie jest z piórami z moich skrzydeł.
OSOBOWOŚĆ: Z powodu amnezji jestem wilkiem bardzo nieufnym. Będę podchodzić do wszystkiego z dosyć dużym dystansem. Nie wiem, jaka byłam przed utratą pamięcią, może dlatego obsesyjnie dążę do odnalezienia przeszłości. To jest mój główny cel w życiu. Zdarza się, że widzę urywki mojego dawnego życia, lecz często po chwili wspomnienie przepada w nicość. W takich sytuacjach na siłę próbuję przywołać z powrotem wspomnienie, chodząc w kółko lub przypomnieć sobie co mówiłam, czy myślałam. Wtedy mogę być podenerwowana lub nawet agresywna. Mania mojej pamięci bierze nade mną górę i mogę chodzić w kółko przez dosyć dłuższy czas. Czasami jednak boję się tego, że moja przeszłość, którą staram się odzyskać, może dramatycznie się zmienić i mieć duży wpływ na moją przyszłość. Mimo to robię wszystko, aby poznać swoją historię i poznać siebie samą. Jednak poszukiwania prowadzę sama- nie chce mieszać w to inne wilki. Dlaczego? Powód jest prosty – obawiam się, iż wilk pozna moją przeszłość, która może okazać się okrutna i polana krwią, odwróci się ode mnie plecami. Jednak boję się bardziej tego, że powie to innym wilkom, a te przestaną się ze mną widywać, zaczną unikać a być może atakować. Dlatego właśnie nie lubię mówić zbyt dużo o sobie, ponieważ życie mnie nauczyło, że każde słowo może obrócić się przeciwko tobie.
Podczas pierwszego spotkanie będę ukrywać się w cieniu. W celu określenia z kim mam do czynienia. W tym czasie czaję się w mroku. Aby rozpoznać czy jesteś zwykłym. Przeciętnym wilkiem lub potencjalnym celem albo co gorsza- wrogiem, którego trzeba natychmiast zdjąć. Na początek ocenię twój wygląd i cechy fizyczne, następnie zadam kilka pytań, by stwierdzić, jaki jest twój charakter. Jeśli stwierdzę, że jesteś po mojej stronie i nie stwarzasz większych zagrożeń, kulturalnie przedstawię się i pokaże swoją osobowość. Natomiast kiedy uznam, iż jesteś potencjalnym zagrożeniem, ulotnię się lub czekam na dogodny moment, aby zaatakować. Nie jestem zbytnio rozmowna. Podczas rozmowy będę dosyć szorstka i chłodna a uczucia będą głęboko schowane we mnie, natomiast zdania będą krótkie i treściwe, aby jak najszybciej zakończyć dyskusję. Mówi się, że oczy to zwierciadła duszy, dlatego podczas naszej wymiany zdań moje spojrzenie skupię na inne wilki, żeby sprawdzić ich prawdomówność. Czasem zdarza się, iż użyję swoich mocy w celu poznaniu drugiego osobnika, ale to głównie w przypadkach, gdy chce poznać wroga lub wtedy kiedy wilk coś ukrywa przede mną.
Jeśli jednak pozwolę się do siebie zbliżyć i między nami zawiąże się więź przyjaźni, mogę być… bardziej otwarta. Tak, otwarta, czyli okazywać emocje – śmiać się, płakać… Jest tak dlatego, iż przy przyjaciołach czuje się bezpiecznie. Przyjaciel to zaufana osoba, której mogę powierzyć swoje sekrety i być pewna, że nie ujrzą one światło dzienne. Często się śmieje, żartuje… Zdarza się też, że mam gorsze dni i muszę się komuś wyżalić. Nikomu bardziej nie ufam. Jestem wobec nich lojalna i potrafię dochować tajemnic, podobnie jak oni. Nie oszukujemy siebie nawzajem, a szacunek to podstawa. Co jakiś czas wygłupiamy się i wtedy możemy z siebie pożartować. Natomiast kiedy ktoś ma problem lub kłopoty, staram się przybyć jak najszybciej. I na odwrót – jeśli ja mam jakiś kłopot, liczę też na to od innych. Walczymy razem, śmiejemy się razem, płaczemy razem… Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, prawda? Jeśli jednak zdradzisz nasze zaufanie, na zawsze będę tobą gardzić i nienawidzić. Nie chcesz wiedzieć, co bym z tobą zrobiła… I mam nadzieje, że nigdy się nie dowiesz.
Rodziny nigdy nie miałam, a przynajmniej tak sądzę. Nie wiem, jak wyglądała moja dawna rodzina. Czy miałam mamę i tatę, brata czy siostrę… Nie czuje tęsknoty, bo po prostu ich nie pamiętam. A po co tęsknić za czymś, co zostało odebrane ci wraz ze wspomnieniami? Nie planuję mieć rodziny. Nie mam z kim dzielić tego brzemienia. Jeśli jednak trafi się ten jedyny… Od swojego partnera oczekuję wierności i wsparcia oraz, oczywiście, szczerej miłości, a nie chwilowego zadurzenia. Nie lubię szczeniackich zalotów, ale przez wykonanie kilku szalonych wyczynów czy sztuczek, możesz u mnie zapunktować, lecz to nie oznacza, iż od razu będę twoja. Co to, to nie. Musisz się bardzo postarać, żeby skraść moje lodowe serce. A pilnuje go jak oka w głowie. Nauczyłam się, że rzadko możesz na kimś polegać. A tym bardziej na basiorach. Nie, żebym miała coś do nich, ale większość facetów miała fioła na punkcie swojego ego. Aby mnie poderwać, samiec musi wiedzieć jaką porę nocy lubię i jaka faza Księżyca najbardziej mi odpowiada na romantyczny spacer. Musi też wiedzieć, czy wolę chodzić przy akwenach wodnych lub w lesie, w zależności od pory roku czy pogody… Owszem, bardzo dużo wymagam, ale dzięki temu mogę być pewna, że jestem u boku tego jedynego basiora, który wesprze mnie w chwilach słabości i pocieszy, kiedy będzie mi smutno. Zaśmieje się ze mną i razem ze mną się pokłóci. Że będziemy darzyć siebie wielką miłością.
Jeśli chodzi o Alfy i przywódców- zawsze szanuję ich zdanie i z reguły wykonuje powierzone mi zadania. Tak, z reguły, ponieważ jeśli mam zastrzeżenie do danego polecenia lub wydaje mi się ono… dosyć specyficzne, staram się, aby przydzielono mi inny rozkaz. Nie kwestionuję zdania przywódcy, ale czasami nie jestem w stanie wykonać wszystkiego, co mi nakażą. Jestem wobec nich lojalna i starannie wykonuję misję. Nic nie robię na opak. Zabijać nie lubię, ale jeśli wyniknie sytuacja zagrożenia, umiem pokazać śnieżnobiałe ząbki. Zachowuję zimną krew i spokojnie analizuję sytuacje. Czasami jednak idę na instynkt. Wtedy działam impulsywnie, bez planowania lub analizy. Krótko mówiąc, robię to, co wymaga sytuacja.
ŻYWIOŁ: Woda
MOCE:
  • Skaperen – tworzę wiele rzeczy przy pomocy wody ale jestem w stanie również tchnąć w nie życie, tworząc coś w rodzaju stworzeń stworzonych z wody – od małej myszki po młodą wywernę. Muszę jednak uważać co tworzę, ponieważ im większe zwierzę tym więcej mocy potrzebuję do utrzymania nie tylko jego formy ale również "przy życiu".
  • Luftveiene – będąc pod powierzchnią wody jestem w stanie oddychać pod nią bez potrzeby wznoszenia odpowiedniej modlitwy do Egira. Jednakże bez pomocy patrona wszystkich wód nie jestem w stanie przekształcić swoje nogi oraz ogon w płetwy, które ułatwiają mi pływanie.
  • Tale - rozumiem mowę większości stworzeń wodnych. Tych, których nie znam, jestem w stanie szybko się nauczyć przy małej pomocy innego stworzenia, który ów język zna.
  • Vår – umiem stworzyć źródło wody – zarówno czystej jak i zatrutej. Jestem również w stanie zatruć istniejący wodopój oraz go oczyścić. Oczywiście, podobnie jak w przypadku mocy, im większa powierzchnia wody, tym więcej mocy będzie mi potrzebne. Co ciekawe, jestem w stanie stworzyć truciznę o pożądanym przeze mnie efekcie, lecz podobnie – im bardziej toksyczna ma być substancja, tym więcej zużyję mocy na to.
PARTNER: Nie wiem czy jakikolwiek basior wytrzymałby ze mną resztę swojego życia. Jestem bardzo wymagająca ale to dlatego, że chcę mieć pewność, że to jest basior mojego życia. Jeśli naprawdę mnie kocha, wytrzyma wiejący z mojego serce chłód aby potem skruszyć lód które otacza prawdziwą mnie.
ZAUROCZENIE: Na razie Skjonnhet nie rzuciła na nie uroku i nie rozglądam się za żadnym.
RODZINA: Nie pamiętam jej. Co jakiś czas śnią mi się rozmazane sylwetki pary dorosłych wilków o niebiesko-białym futrze, podobnym do mojego, oraz malutkiego szczeniaka, który na pewno jest basiorem… Ale nie jestem pewna czy to jest moja prawdziwa, biologiczna rodzina czy nieznajomi, którzy przygarnęli mnie jak byłam jeszcze szczeniakiem
STANOWISKO: Uzdrowicielka
PATRON: Framtid
HISTORIA: Moim pierwszym wspomnieniem jest ciemność oraz arktyczne zimno, które mnie otaczało. Nie chciałam otwierać oczu, ale instynkt kazał mi to zrobić. Przez długi czas opierałam się temu wołaniu, czując, jak zimny mrok mnie otula, lecz coś sprawiło, że się obudziłam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam śnieżnobiały krajobraz, pokryty śniegiem oraz lodem. Wokół po szalała śnieżyca, ograniczając widoczność do zaledwie kilku metrów. Spróbowałam wstać, ale nie byłam w stanie nawet się poruszyć. Ponownie chciałam wstać, lecz nadal nie mogłam. Po chwili zrozumiałam, że moje ciało przymarzło do podłoża. Mogłam zrobić tylko jedno… Zbierając resztę swoich sił, zerwałam się. Skutek był taki, że straciłam część sierści z prawego boku oraz większą garść piór, również z prawego skrzydła. Powoli wstałam na trzęsąc się nogi, mając nadzieję, że coś zauważę. Płonne nadzieje. Wichura wyła coraz głośniej i głośniej, krzycząc na mnie, że nadal żyje. Obejrzałam swój bok, oceniając rany. Nie było źle, ale krew miejscami zaczęła się sączyć. Zaczęłam się zastanawiać, jak ja się tu do licha znalazłam? I nagle dostrzegłam pustkę w moim umyśle. Żadnych wspomnień. Ta sama czerń, która wcześniej mnie pochłaniała, zanim otworzyłam oczy. W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika, lecz szybko otrząsnęłam się, przypominając sobie, jak w bardzo beznadziejnej sytuacji się znalazłam. Zdałam się na swój instynkt przetrwania. Kierując się na południe, liczyłam na jakieś schronienie a może coś więcej… Po jakimś czasie ledwie-ledwie idąc, znalazłam lodowy szpikulec, w którym była wystarczająco duża dziura, abym się tam zmieściła. Gdy tylko wcisnęłam się do środka, natychmiast odpłynęłam. Gdy się ocknęłam, burza śnieżna minęła, a Słońce zachodziło. Zaczęłam się zastanawiać, o co tutaj chodzi, lecz brak pamięci nie ułatwiał mi zadania. Zaczęłam szukać czegokolwiek, ale moja pamięć była dziurawa. Nagle jednak znalazłam coś – jedno, króciutkie wspomnienie. Chwyciłam się go kurczowo, a następnie odtworzyłam je. Było to jedno słowo – Antilia. Było ono wymawiane z miłością i uczuciem, dzięki czemu przypominało imię. "To chyba jest moje imię…" – pomyślałam, wypowiadając je na głos. Nie wiem, dlaczego, ale pasowało do mnie. Byłam tego pewna. Jakbym się z nim urodziła… Po kolejnych przespanych kilku godzinach wygramoliłam się ze swojego schronienia, a następnie udałam się w nieznanym mi kierunku, szukając kogoś lub czegoś, co mi pomoże nie tylko odzyskać pomoc, ale również znaleźć dom i rodzinę. Aż pewnego dnia, zgubiwszy się podczas śnieżycy, natknęłam się na nieznajomego wtedy wilka, który zaproponował mi dołączenie do pewnego klanu…
CIEKAWOSTKI:
  • Cierpię na amnezję wsteczną. Jest szansa, że pewnego dnia odzyskam wspomnienia, lecz nie wiem czy jestem gotowa poznać prawdę o sobie i czy chce znać swoją przeszłość. Kieruje się myślą, że odzyskam pamięć kiedy będę gotowa. Dlatego właśnie nie zamęczam biednej Yrsy swoimi wizytami.
  • Czasami, gdy ktoś mnie zaskoczy swoją obecnością a ja go nie zauważyłam, wtedy zaczynam głośno krzyczeć ale tylko przez chwilę.
  • Nie lubię przebywać w tłocznych, głośnych miejscach. Staram się takich unikać ale gdy jest potrzeba, wchodzę w tłum wilków aby następnie jak najszybciej się z niego wydostać.
  • Nie lubię również nieporządku, bywam czasami pedantyczna chociaż bałagan stworzony podczas pracy mi nie przeszkadza. Nienawidzę, gdy ktoś układa mi rzeczy więc łapy przy sobie.
  • Uwielbiam chomikować różne rzeczy, twierdząc, że kiedyś mogą mi się przydać.
  • Jestem aktywna głównie nocą ale również przez sporą część dnia. Wystarczy mi kilka godzin (około sześciu) snu w ciągu doby by przez następne kilkanaście godzin być nogach.

MANA: 450 many.
POSIADANE MODLITWY: 
POSIADANE PRZEDMIOTY DO WYKORZYSTANIA: Księżycowy Pył x1, 
POSIADANE PRZEDMIOTY OFIARNE: Perły z Południowego Wybrzeża x1,
INNE ZDJĘCIA: -

niedziela, 7 marca 2021

Brak komentarzy

Od Yrsy Do Akosa ,,Na łasce bogów''

 Pochodzi ona z Dalekiej Północy, gdzie panuje wieczna zima. Urodziła się jako córka alf tamtejszego Klanu Zimnego Pazura, niestety jako najsłabsza z miotu. Wychowanie w klanie było okrutnie surowe, miało ono przygotować młode wilki do życia w trudnym, zimnym, górzystym terenie. Już od urodzenia o ich losie decydowała rada starszych. Słabe, kalekie szczenięta porzucano. Jednak Yrsa była wyższego pochodzenia, córką alf, więc nie ośmielono się skazać jej na śmierć. Nie znaczy to, że miała łatwiej. Była nieakceptowana przez własnych rodziców, a nawet rodzeństwo. Nie tylko ze względu na swoje zdrowie, ale i zdolności. Pewnego razu, gdy już wyrosła i była dwu letnią waderą, przewidziała śmierć własnej matki. Ojciec na początku nie uwierzył jej, ale gdy przeznaczenie w końcu się dokonało, znienawidził córkę, uznał ją za współwinną i skazał na wieczne wygnanie. W tamtych terenach, dla tak słabej wilczycy było to jak skazanie na śmierć. Błąkała się tak kilka dni, w końcu głód dawał się we znaki. Na jej szczęście, a może jednak nie, znalazła niewielką ludzką osadę. Była zdziwiona, gdyż na tych terytoriach spotkanie człowieka było niezwykłą rzadkością. Bała się, jednak jej głód był tak wielki, że postanowiła podjąć się ryzyka i nocą podkraść jedzenie. 

Po kilku godzinach słońce zaczęło zachodzić, a ona wyszła z kryjówki i zakradnęła się do stodoły. W pomieszczeniu znajdowało się stado wołów, które jak tylko zobaczyło wilka, spłoszyło się, robiąc wielki hałas. Największy samiec stawił jej czoła, jednak w pojedynkę nie miała z nim szans. Zaczęła odwrót, ale mieszkańcy już zbudzili się przez hałas dobiegający ze stodoły i pędzili w jej stronę. Uciekała w stronę rzeki, słysząc za sobą świsty pierwszych strzał. Była osłabiona, doganiali ją. Nie miała wyboru więc skoczyła prosto do rzeki, a jej silny nurt ją porwał. Długa linia rzeki Isfjell prowadziła na koniec do wodospadu Fjellkrystall. Yrsa próbowała się ratować, jednak nurt był zbyt silny. Runęła w dół z krzykiem i cudem nie rozbiła się o skały. W końcu woda wyrzuciła nieprzytomną, wycieńczoną i zmarzniętą waderę na brzeg. Jej życie zależało teraz od kapryśnych decyzji bogów. Albo ktoś ją znajdzie i uratuje, albo umrze z wycieńczenia. 

Akos? Taki krótki wstęp do naszej historii.