Pora roku:

Pora roku: Początek Zimy.
Jeśli śnieg utrzymuje się dłużej niż kilka dni, możemy zacząć mówić o początku zimy. Temperatura powietrza jest coraz niższa, należy uważać na poranne przymrozki. Cienka warstwa śniegu przyjemnie skrzypi na każdym kroku lecz aura nie zachęca do wyjścia – cały czas jest pochmurnie i pada, czy to deszcz czy to śnieg. Życie w lesie zamarło na czas zimy – jedynie kilka gatunków zwierząt, nie udających się w cieplejsze rejony, zostały wśród gołych drzew, żyjąc jak gdyby nigdy nic. Nawet niektóre niebezpieczne stworzenia, nawet te z Djevelskogu, ograniczyły swoją aktywność, co nie znaczy, że należy tracić czujność. Nie zaleca się wycieczki w wysokie góry, nawet skrzydlatym wilkom, ze względu na ryzyko zejścia lawiny i silne, północne fronty powietrza niosące masę zimnego powietrza.

Menu pionowe i populacja (na samym dole)

Informacje
Oficjalna data otwarcia: 08.03.2021

POPULACJA: 9
W tym NPC: 3

Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0

LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0

Następne postarzenie: 21-23.02.22

środa, 29 września 2021

Brak komentarzy

Od Yareena cd. Tsunamiego ,,Morza szept”

Znacie to uczucie w snach, że coś czai się w mroku, obserwuje was i czeka, aż się odwrócicie, aby zaatakować, ale kiedy znowu się odwracacie, tego nigdzie nie ma, a uczucie pozostaje? Niestety większość moich snów opierała się na tym odczuciu. Wszędzie ciemność, żadnego światła – skąd miało by się pojawić, skoro nawet nie wiem, jak ono ma wyglądać? 
A kojarzycie to uczucie, kiedy nie możesz biec? Chcesz uciec, goni cię jakiś stwór, ale coś cię ciągnie do tyłu, nie możesz się ruszyć, albo biegniesz w zwolnionym tempie i nie możesz przyspieszyć. Nigdy tak nie miałem. Zawsze mogę biec, najszybciej jak mogę, ale co z tego, kiedy nie widzę gdzie? O wszystko się potykam, nie mogę wyczuć co jest wokół mnie, a za każdym razem, kiedy myślę sobie „Spokojnie, nie ma się czego bać, nie musisz uciekać”, coś mnie nagle atakuje. Nie wiem co to, wydaje odgłos podobny do warczenia i śmierdzi siarką. Zawsze jest mi gorąco, jakby wszędzie palił się ogień, a tajemniczy stwór rzuca mną we wszystkie strony. Kiedy łamie mi kark, łapy, żebra, rozrywa na pół, albo miażdży, budzę się. Dopiero na samym końcu wracam do rzeczywistości i od razu rezygnuje z samotnego legowiska. Na pół przytomny wracam do śpiącej pod ścianą Pandory i wchodzę pod jej skrzydło. Wtedy przestaje się trząść i nie zasypiam przez długi czas. Ciągle rozmyślam o stworach, o ciemności, o bólu, który jest niewiarygodnie prawdziwy jak na sen. Zawsze się zastanawiam, czy nie śnie na jawie. Raz nawet zażartowaliśmy, że to Pandora mnie w nocy kopie i dusi – o dziwo ta myśl mnie lekko uspokoiła, przynajmniej nim się nie utopiłem w następnym śnie. 
- Dzisiaj potrzebuje Anafalisa, mozge, krucjatę, krwawnice, tasznika, wielosiła i mięte – wymieniła mi składniki, które miałem jej przynieść, część do maści leczniczych, część po prostu do magazynu. W tym czasie samica nałożyła mi torbę, którą zszyła po ostatnim pożarze w lesie i kontynuowała zamiatanie podłogi w jaskini, za pomocą ogona. – Wiesz gdzie szukać, prawda? – skinąłem głową. To było bardziej stwierdzenia niż pytanie, doskonale znałem te kilka roślinek. Ruszyłem na pobliską łąkę. Późna wiosna idealnie nadawała się na porę do zbierania potrzebnych nam składników. Pogoda również dopisywała: słońce, gdzieniegdzie białe cumulusy i delikatny wiatr. Nie zapowiadało się na deszcz, zamiast niego słońce dawało się we znaki. Niby to nie było lato, ale kiedy stałem w środku promieni słonecznych, futro się nagrzewało. Idąc na polanę, wiedziałem, że w pobliżu była plaża i morze. Zapominając na moment o obowiązkach, ruszyłem dalej, aby napić się wody. Nie bywałem tu często, ale Pandora pokazała mi dobre miejsce do picia wody. Lekkie, kamieniste wzniesienie, a pod nim głębokie dno. Wydawało mi się, że szedłem w dobrym kierunku. Miałem zrobić jeszcze dwa kroki, kiedy straciłem kontakt z podłożem. Nie miałem pojęcia, czy wzniesienie zostało zmyte z czasem, czy to ja pomyliłem miejsca, ale gdyby ktoś mnie nie wyciągnął z wody, nie wiem, czy bym sobie poradził.
- Po co ci to było? – usłyszałem spokojny, obcy głos. Westchnąłem i otrzepałem się z wody, kaszląc jednocześnie, aby pozbyć się resztek wody z płuc.
- Dziękuje za pomoc. Nie widziałem po prostu brzegu – wyjaśniłem i poprawiłem mokrą torbę, zastanawiając się, czy jest sens wsadzać do niej rośliny.
- Nie widziałeś? – pokręciłem głową. Przez moment panowała między nami cisza. Czułem, jak obcy wilk mi się przygląda. – Ah… - nie dałem mu dokończyć.
- Jesteś nowy? – zapytałem, nie znając jego „wodnego” zapachu i głosu. 
- Tak, nazywam się Tsunami.
- Yareen – przedstawiłem się. – Jeszcze raz dziękuje za ratunek. Powinienem wracać do obowiązków i zebrać zioła – po chwili kaszlnąłem. Najwyraźniej zimna woda średnio mi przysłużyła.



<Tsunami?>

sobota, 25 września 2021

1 komentarz

Od Tsunamiego Do Kogoś – „Morza szept”


− Wypłynąłem na przestwór suchego oceanu… − mruczałem skrobiąc pazurem w desce tratwy, na której dryfowałem − Nie! Chwila, to nie to… − zaskomlałem niezadowolony z zacytowania niewłaściwego tekstu – i dlaczego cytuję jakiś dwunogów?! – mewa która siedziała na moim grzbiecie zaskrzeczała z wyraźnym niezadowoleniem. Przykryłem uszy łapami, chcąc wygłuszyć nieco otoczenie. Wstałem i rozkładając płetwę na grzbiecie zrzuciłem z siebie niewdzięcznego ptaka. Mogę przysiąc, że słyszałem, jak na mnie fuknął obrażony. Skrzywiłem się słysząc ponownie niechciany hałas. Ach moje biedne uszy…
– Nie znasz się na sztuce, ani na łowieniu ryb. Powinieneś mi być wdzięczny i nie komentować. – Spojrzałem na stworzenie swymi jasnoróżowymi oczyma. Zbliżał się przypływ, a po nim nadejdzie odpływ. Ląd który dostrzegłem z oddali będzie bogatszy o nowe, ciekawe znaleziska. W sam raz do mojej kolekcji, którą o dziwo udało mi się zapakować do fragmentu starego, czarnego żagla. Ludzie nie dość że są groźni to jeszcze głupi. Kto to widział by wpływać na podwodne kratery? Nic dziwnego, że ich wymyślny wynalazek się rozsypał. Przynajmniej tyle, że mogłem zyskać ów cenny materiał, w którym trzymam swoje skarby. Uśmiechnąłem się zadowolony. Podkuliłem ogon, przysuwając bliżej siebie swój tobołek. Wzięło mnie na wspominki, a ze wzruszenia aż jedna łza spłynęła po moim policzku. Minęło kilkanaście dni, odkąd dryfowałem ku nowemu światu, od hibernacji, Gdzieś z tyłu głowy miałem zamiar poszukać sobie jakieś stada… Źle. Nie jakiegoś, tylko o konkretnych wytycznych. Ma to być stado żyjące na lądzie, ale posiadające tereny z dostępem do morza lub oceanu. Nie pogardziłbym jakąś spokojniejszą zatoczką, ale najzwyklejsze wybrzeże też nie będzie złe. Westchnąłem niezadowolony, gdy po tygodniu podróży nagle niebo ściemniało, zebrały się północne, ostatnie zimowe wiatry, a gdzieś w dali usłyszałem głośny huk grzmotu. Rozwinąłem linę, którą to miałem przymocowaną do swej tratwy, złapałem jej koniec w pysk, do tego swój tobołek i wskoczyłem do wody, która przy powierzchni była równie lodowata co powietrze, natomiast już na -8m była w miarę ciepła. Rozłożywszy płetwy ruszyłem w kierunku pobliskich skał, aby tam przeczekać burzę i zacząć szukać czegoś wartościowego dla Alfy, gdyż nie byłem przekonany co do flagi, którą zwinąłem z wraku jednego statku. *Tak… niebiesko żółte dziadostwo raczej nie przyda się Alfie, ani nie umili mu przebywania w jaskini.* ~pomyślałem po czym, zawiązałem koniec liny o podwodną skałę. Zakopałem obok niej swój tobołek w morskim piachu i ruszyłem na przeszukiwanie dna. Byłem jeszcze dość daleko od brzegu. Na oko, coś ponad 20km. Normalne granice stad, żyjących na lądzie nie zapuszczają się tak daleko w może, co pozwala mi tu na ewentualny połów. Cieszyło mnie też to, że nie znalazłem żadnych oznakowań morskich watach, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że znajduję się na „wodach niczyich”.
Po ponad godzinie zwiedzania i upolowaniu sobie młodego, półmetrowego tuńczyka, znalazłem w drodze powrotnej do swoich szpargałów, błyszczące przedmioty. Było to kilka złotych dukatów. Przywiązanych do rzemyków. Zapewne należały do Piratów – ludzkich barbarzyńców polujących na innych ludzi. Pływali oni na swoich wymyślnych tratwach z wielkimi żaglami i malunkami czaszek na flagach. Czyżby pozbyli się swych cennych łupów? Wielce prawdopodobne. Przyjrzałem się znalezisku uważnie. Nie znalazłem żadnych śladów które mogły by sugerować, że są przeklęte, czy w jaki kolwiek sposób zaklęte. Były czyste, nieskażone żadnym rodzajem magii. *Idealna ofiara dla alfy* ~pomyślałem i zabrałem kilka egzemplarzy ze sobą. Wróciłem do swoich rzeczy, gdzie to ułożywszy się na miękkim morskim dnie zapadłem w sen.
Obudziłem się u schyłku nocy. Odmówiłem modlitwy do swych patronów, poczym zapolowałem na leniwą flądrę. Po posiłku zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w kierunku lądu, gdzie powinna się znajdować jakaś podwodna jama, albo większe ugrupowanie skał, mogących dać mi schronienie na następną zimę. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłem niczego takiego w okolicy. Niechętnie wyszedłem na brzeg i zacząłem żmudny proces osuszania się. Biegałem w tę i z powrotem aby się nieco rozgrzać i wytrzepać z siebie resztki wody. Dostałem sporej zadyszki i ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu zaczęły mnie piec drogi oddechowe. Na szczęście już po paru minutach mogłem przejść transformacje. Od razu zrobiło mi się nieco cieplej. Poza bólem gardła i lekkim pieczeniem w zatokach nic poważniejszego mi nie dolegało. W jakim byłem szoku, gdy z impetem wpadł na mnie pewien wilk. Na szczęście nie okazał się on agresywny. Osobnik ewidentnie się śpieszył, ale zabrał mnie na spotkanie z samym alfą. Jakże mi ulżyło, gdy Akos mnie wysłuchał. Złożyłem basiorowi przysięgę wierności i wręczyłem mu ofiarę w postaci złotego dukata na rzemyku. Oczywiście wcześniej opowiadając nieco o sobie. Mogłem dostrzec, że był nieźle zaskoczony widząc mnie. Równie zaskoczone były inne wilki z jego… przepraszam naszego klanu. Otrzymałem pozwolenie na przywłaszczenie sobie jedynej odkrytej do tej pory podwodnej jamy. O dziwo było tam niezwykle jasno, a to za sprawą luminescencji roślin i niezwykłych kryształów, które znajdowały się we wnętrzu sporej groty. Imienia wilka, który na mnie wpadł niestety nie poznałem. Był tak zabiegany, że o nim nie wspomniał i ulotnił się od razu, po zaprowadzeniu mnie do Alfy. *Zapewne się jeszcze spotkamy* ~pomyślałem, gdy kończyłem się urządzać. Po przespaniu kolejnej nocy i porannym posiłku pływałem sobie niczym krokodyl przy brzegu i zwiedzałem okolicę. Nad wodą wystawały jedynie uszy i oczy, które i tak co jakiś czas przykrywane były falami. Płetwę grzbietową złożyłem, alby nie straszyć ryb w okolicy. Po dłuższej chwili moim oczom ukazał się pewien nie rozsądny wilk, który postanowił wskoczyć w jakimś celu do wody. Ruszyłem w jego kierunku i całe szczęście bo nieszczęśnik, jak się okazało nie potrafił zbyt dobrze pływać pod morskimi falami. Złapałem pobratymca za futro na karku i wyciągnąłem go, lub ją z wody.
− Poco Ci to było? – spytałem zwyczajnym dla siebie, spokojnym głosem, na co wilk spojrzał na mnie jakbym co najmniej go zwyzywał. Zadrżałem z zimna i złożyłem ponownie płetwy, aby zapobiec uciekaniu przez nie ciepła, ale wtedy też postanowiłem się lepiej przyjrzeć szalonemu osobnikowi, który to wczesną wiosną postanowił się utopić. Okazało się że mówiłem do…

<Ktosiu?>
Brak komentarzy

Powitajmy Tsunamiego!

 Autorskie

,,Na dno Oceanu i jeszcze dalej!''

WŁAŚCICIEL: Wka122#1755 | wikikizamarski@gmail.com
IMIĘ: Tsunami - inaczej Tsum
WIEK: 5 lat
OPIS FIZYCZNY: Tsunami posiada jasnofioletową sierść. Na nią „narzucony jest płaszczyk” w jasnym, niebieskim kolorze. Ciało Tsunamiego od góry pokryte jest małymi kropeczkami, które po morskiej przemianie posiadają właściwości luminescencji. Do tego różowo-niebieskie oczy (zależne od przemiany), z których zazwyczaj można wyczytać spokój ducha i mądrość. Ponadto wyróżniają go również niebieski nos oraz pazury i poduszeczki łap w tym samym kolorze. Basior ma perłowo białe zęby, które różnią się od typowego wilczego uzębienia i są charakterystyczne tylko dla wilków żywiołu wody, które posiadają zmutowany gen zwany po prostu: „rybim genem”. Zęby Tsunamiego są drobne, stożkowate. Tylko z pozoru są dość tępe. Ponad to zęby są lekko zakrzywione do środka, co utrudnia wyrywanie się ewentualnej ofierze. Od tej zakrzywionej do środka strony zęby są lekko ząbkowane. Tsum posiada także dłuższe kły, zarówno dolne jak i górne. (U wilków tej rasy kły wyglądają podobnie, jednak niejadowici przedstawiciele nie posiadają kanałów jadowych, dzięki czemu kły są trwalsze. Podobnie jak u rekinów Zęby odrastają do końca życia wilka.) Basior posiada również, charakterystyczne dla tej odmiany wilków, składane błony i płetwy na ogonie oraz grzbiecie. Błony mają kolor różowy, a reszta płetwy ma kolor skóry wilka. „Kolce” to w większej części chrząstki i mniejsze kostki, które powodują, że płetwy są elastyczniejsze i pozwalają na ich ruch w trakcie manewrów. Nie są pokryte futrem. Skóra choć pokryta futrem jest gruba, a miejsca odsłonięte są dodatkowo osłonięte delikatną powłoką (jakby śluz, w dotyku przypomina skórę ryby, choć nie jest ona szorstka), która ma za zadanie ochronić przed zadrapaniami i płytszymi ranami. Za żuchwą, z każdej strony, znajdują się po 3 błękitne „znamiona” i nie są one pokryte futrem. Ogon wilka jest długi i przypomina raczej smoczy. Jest pokryty sierścią tylko w pierwszym odcinku (przy zadzie), na pozostałych częściach widać czystą skórę, która od zewnątrz również ma niebieski odcień. Na końcówce znajdują się płetwy które po złożeniu mogą służyć jako odstraszacz, gdyż przypominają kolce, a że 95% posiadaczy rybiego genu mają zdolności trujące, jest to niezwykle przydatne do zmylenia przeciwnika i zyskania nad nim przewagi. (z reguły nie dochodzi do walki.) Na pysku basiora często można dostrzec powagę i spokój.
OSOBOWOŚĆ: Już na pierwszy Żut oka widać, że Tsum to cichy, spokojny i skromny basior, o łagodnym usposobieniu. Stara się nieść pokój, gdzie tylko się pojawi. Zawsze próbuje rozwiązać problemy bez rozlewu krwi. Tsunami jest ciekawy świata, lubi podróżować, ale panicznie boi się ludzi oraz ognia, a co za tym idzie unika tych tematów i robi wszystko by nie mieć z nimi nic wspólnego. Tsum jest bystrym basiorem, o dużej wiedzy na temat otaczającego go wodnego świata i nie tylko. Miał też możliwość zbierania informacji, na temat ludzi, choć doszło do tego w niezbyt komfortowych warunkach. Często ostrzega nie rozsądne wilki, przed przerażającymi jego zdaniem, dwunogami, które choć są interesujące, niosą za sobą wiele niebezpieczeństw. Pół-rybi basior lubi mieć wszystko poukładane i zawsze mieć jakiś plan. W jego miejscu zamieszkania panuje wieczny porządek, a same myśli wilka są czyste i poukładane, co przyczynia się do jego niemalże doskonałej pamięci, która jest skutkiem stosowania mnemotechniki zwanej „pałacem pamięci”. Powiedzmy sobie szczerze, basior ten jest po prostu świetnym słuchaczem i obserwatorem, tak więc łączenie ze sobą pewnych szczegółów nie jest dla niego wyzwaniem. Tsunami odnosi się do każdego z należytym szacunkiem. Zachowuje się kulturalnie i przestrzega wielu tradycji, o których z chęcią się uczy. Jest inteligentny i sprytny, co często ratuje nie tylko jego ale i towarzyszące basiorowi wilki. Długo pracuje się na jego zaufanie, a to dlatego, że Tsum woli uprzednio porządnie „przeczesać grunty”. Jak sam twierdzi, jeszcze nigdy go to nie zawiodło.
ŻYWIOŁ: Woda
MOCE:
  • Morska Metamorfoza - Futro basiora rzednieje i natłuszcza się, tworząc tym samym lekką powłokę. Znamiona znajdujące się tuż za żuchwą, zamieniają się skrzela. Między palcami łap pojawiają sie elastyczne błony. Poduszeczki łap wtedy mają intensywniejszy kolor, a w ciemnościach zachodzi zjawisko luminescencji. (patrz grafika) Na grzbiecie "odblokowuje się" płetwa grzbietowa, pozwalająca trzymać równowagę i ułatwiająca gwałtowne manewry pod wodą. Po przejściu metamorfozy na morską można ją składać i rozkładać, w czasie lądowych podróży jest ona złożona i mniej podatna na ataki fizyczne. Ogon działa podobnie, a do tego wyglądem przypomina nieco ogon rekina. Polepsza się wzrok wilka, a źrenice przybierają kształt ostrych rombów. Oczy wilków przybierają inny kolor. W przypadku Tsunamiego jest to różowawy. Ich odcień zmienia się zależnie od pływów okolicznych wód. W czasie przed i w trakcie przypływów tęczówki są jasne, natomiast w sytuacji odwrotnej (odpływów) oczy ciemnieją.

Ów przemiana następuje po świadomym kontakcie z wodą. Przemiana lądowa zachodzi w sytuacji odwrotnej i tylko po osuszeniu ciała, bądź zebraniu nadmiaru wody z jego powierzchni! Jeśli pada wilk nie może zmienić formy i będzie miał problemy z oddychaniem. (tlen na powierzchni jest rzadszy, a w deszczu przecież nie się nie rozpuszcza. Nie dochodzi w prawdzie do uduszenia się, ale do szybszego zmęczenia organizmu. Wilk szybciej oddycha, może się zdarzyć, że zaczyna majaczyć. W takiej sytuacji powietrze po prostu podrażnia drogi oddechowe, a one regenerują się dość długo.) Aby przyśpieszyć proces przemiany niektóre wilki korzystają z kontroli nad wodą. Bezpieczny czas na powierzchni to nieco ponad 10 minut. Potem zaczynają się pojawiać powyższe objawy.

Przemiana jest poniekąd kontrolowana z tego powodu wilk może zdecydować, czy po lądzie chce chodzić w postaci Morskiej, czy Lądowej. Nieraz po prostu nie opłaca się specjalnie osuszać tylko na kilka minut.

Wilki te są wrażliwe na zimno. Powinny zimować pod wodą, gdzie temperatura jest stała, lub w ciepłych pieczarach. Inaczej mogą łatwo zachorować, w wyniku czego będą mieć problemy z przemianą (i ogólnym oddychaniem, ale najbardziej przeraża brak możliwości przemiany). Zimą wysychanie jest też trudniejsze, choć chwilowe przebywanie na powierzchni nie powinno im bardzo zaszkodzić.

Rybi Gen pozwala pić wilkom słoną wodę, jednak z powodu dużej zawartości soli te muszą spożywać dodatkowe wodne rośliny bogate w różnorodne witaminy, aby zniwelować skutki zasolenia organizmu. np. żółte winogrona (często spotykana roślinność głębinowa), czy tez Krwawnik morski (wyjątkowa mutacja powstała w wyniku skrzyżowania alg czerwonych z krwawnikiem.)
(krwawnik morski − Spożyty w dużych ilościach jednak może być szkodliwy dla wilków lądowych. Jego soki mają właściwości regenerujące i odkażające, produkuje się z nich maści, a na niewielkie rany wystarczy przykładać zwilżone liście)

Wilki po Morskiej Przemianie mają niezwykle wrażliwy słuch. Potrafią posługiwać się echolokacją i wyłapują infradźwięki oraz ultradźwięki. Z tego powodu potrafią rozmawiać między sobą pod wodą, a ponadto mogą to robić na odległości do nawet 10km. Tylko w wodzie! Na powierzchni dźwięk rozchodzi się inaczej co nieraz doprowadza do bólu uszu i głowy.

  • Fioletowa woda - jest to woda, którą wytwarza Tsunami. Zawierają ją np. ślina, czy łzy basiora, co sprawia, że jego płacz wygląda widowiskowo, a futro wilka miewa nieraz fioletowy połysk, gdyż zdarza się, że Tsum bierze drobne kąpiele w kocim stylu. (Wylizuje się.) Woda ta jest gęstsza od każdej znanej wody, jednak umiejętnie kontrolowana może być używana zarówno pod wodą, jak i na powierzchni. Ofiara w niej ma problemy z poruszaniem się, ale może w niej oddychać, jeśli potrafi to robić również w innych wodach. (Działanie oporu Fioletowej Wody: Wyobraź sobie galaretkę, w której zostałeś zatopiony.) Tsum pobiera ów wodę ze swojego organizmu i może jej używać dowoli, do momentu aż się odwodni. Aby uzupełnić zapasy wystarczy dużo pić, lub jeść coś co zawiera dużo wody. Basior może za pomocą ów cieczy podnosić przedmioty, a nawet inne wilki. Pozwala to na swego rodzaju lewitację nad ziemią. (około 15 cm - Wilki, do nawet 2 m przedmioty o wadze do 10 kg) zastępuje to telekinezę.

O dziwo przedmioty trzymane za pomocą fioletowej wody mogą być suche. Wystarczy tylko odpowiednie skupienie, a Tsum jest w stanie wytworzyć powłoczkę, która umożliwia namoknięcie np. papieru. (Ów powłoczka nie działa na istoty żywe i rośliny).

Basior potrafi kształtować z cieczy różne rzeczy. Główną jego bronią są jednak dwa wodne bicze, które przy odpowiednim skupieniu potrafią nawet zaciąć przeciwnika. Z reguły Tsum po prostu przydusza wrogów, prowadząc tym samym do ich chwilowej utraty przytomności, lub po prostu ich obezwładnia, zamykając nieszczęśników w „bankach”.

UWAGA! Tsunami nie potrafi kontrolować w ten sposób zwykłej wody. tj. nie może używać np. cieczy z kałuży jako swojej broni.

  • Rybia mowa - Morskie zwierzęta nie atakują nie sprowokowane, chyba że Tsumiemu ktoś towarzyszy. Nie dotyczy jego morskiego towarzysza. ( Lub innego drobnego żyjątka zdolnego do przebywania pod wodą.) Rybia mowa pozwala również na komunikację z innymi morskimi zwierzętami, trzeba jednak do tego wielkiego skupienia.

  • Wodna nie wrażliwość – Tsum jest odporny na trucizny i jady występujące w wodnym świecie, tj. toksyczne ryby, rośliny itp. z wodnego środowiska. Może go zranić/skrzywdzić/zabić jedynie trucizna pochodzenia lądowego. (np. Jakaś roślina, pająk, wąż)

  • Jad halucynek - kły Basiora wyposażone są w kanały jadowe. Po ugryzieniu wstrzykiwana jest przez nie trucizna wywołująca halucynacje. Po od 3 do 25 minut od ugryzienia pojawiają się halucynacje. Po upływie kolejnych 3 minut ofiara ma sparaliżowane mięśnie odpowiedzialne za przemieszczanie się oraz wydzielanie dźwięku. Paraliż i halucynacje mogą trwać od 30 minut do nawet 3 godzin. Wszystko zależy od ilości wstrzykniętego jadu oraz tego czy toksyny dostały się bezpośrednio do krwioobiegu ofiary. Dodatkowo istotny jest również wzrost i waga przeciwnika i jego podatność na trucizny/toksyny. (np. istnieje modlitwa która czyni wilka odpornym na wszelkie trucizny)

Tsunami, gdy się skupi, może wplątać 2 krople jadu w ślinę. Po dostaniu się wydzieliny do rany/ust ofiary, wywołuje 5 minutowe halucynacje, bez innych skutków.

Działanie halucynacji - obraz ofiary się rozmywa, po czym nieszczęśnikowi wydaje się np. że woła go ktoś bliski/znajomy. (Zamiast Tsumiego ofiara widzi właśnie ów osobę.) Pozwala to na zaatakowanie lub lepsze obezwładnienie przeciwnika. Ofiara odczuwa ból po ataku, ale nie jest w stanie określić jego źródła, do czasu aż nie minie efekt toksyny.
PARTNER: Jeszcze nie znalazł tej jedynej
ZAUROCZENIE: Po głowie chodzi mu pewna piękna wadera o jasnym umaszczeniu
RODZINA: Tsunami wychodzi z założenia, że nie powinno się rozdrapywać starych ran. Jego wszyscy krewni są martwi i nie lubi o nich wspominać nikomu, chyba że Bogom w wstawienniczych modłach. (W historii wspomniany jest ojciec o imieniu Re, ale Ciii! Nie wiecie tego ode mnie)
STANOWISKO: Posłaniec
PATRON: Egir- „ojciec” żywiołu. Do niego co najczęściej modli się Tsunami. Głównie by podziękować za „rybi gen”. Arnona – ze względu na pełnioną funkcję i ogólnie pokojowy charakter Tsunamiego. Venn – Przez wzgląd na umiłowanie do podróży
HISTORIA: Tsunami – jeden z tak zwanych „Dzieci Egira” czyli wilków obdarzonych żywiołem wody, które z czasem, w wyniku pilnowania zasad i ideałów doprowadziły do zmutowania tak zwanego „Rybiego Genu”. Owy gen posiadało bowiem tylko kilka wilków, które postanowiły żyć w morskich odmętach, z daleka od niebezpiecznych ludzi. Powstały rody „Czysto krwiste”, następnie przekształciły się one w oddzielne watahy. Wilki te uznano jako nowy podgatunek − lupum piscem, co dosłownie oznacza „Wilk Ryba”. Gdy populacja się rozrosła zaczęto powoli luzować reguły doprowadzając do tak zwanego zanieczyszczenia krwi. Lupum piscem są jednak z natury łagodne i akceptują każdego o ile ten dostosowuje się do zasad. Nie było więc wśród nich zamieszek z powodu pochodzenia.Tsunami urodził się w Koralowym Klanie Morskim, którego terytorium obejmowało tropikalną wyspę wraz z sąsiadującymi jej rafami koralowymi. Było to spokojne miejsce, zawsze pełne pożywienia i beztroskiej radości. Zawsze panowało tam lato (tereny równikowe). Jego Ojciec (Re) był szanowanym Dowódcą Polowań. Charyzmatyczny basior o rozsądnym podejściu do życia znalazł pewnego dnia te jedyną. Po wielu latach prób, udało im się ubłagać bogów o potomstwo. Niestety poród przeżył tylko jeden szczeniak – Tsunami. Jego matka i trzej bracia zmarli niemalże od razu. Zrozpaczony Re samotnie wychowywał syna. Nie, to złe określenie… pomagał mu klan, ale jego wolą było, by syn nigdy nie poznał informacji o swojej matce i rodzeństwie. Basior uważał, że jest za młody, a takie informacje sprawiły by dziecku ból.
Tsunami rozwijał się szybko. Prawdopodobnie dzięki ojcu był najlepszym łowcą w swojej klasie. Nie to jednak sprawiało największą radość szczenięciu. Tsunami uwielbiał słuchać historii opowiadanych przez starsze wilki. Podobały mu się historie o niebezpiecznych, ale i pięknych miejscach. Cieszył się gdy któryś z patroli, albo jego starszych kolegów przynosił mu fragment jakiegoś żagla, labo nawet błyskotkę z ludzkiej osady. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że dwunogi zaczną dążyć do schwytania, czy co gorsza wytępienia żyjące w okolicznych wodach wilki. Gdy Tsunami miał niespełna trzy miesiące, ludzie odnaleźli jedną z raf należących do klanu i zaczęli wyłapywać żyjące tam młodziutkie wilki, aby uczynić z nich swoje maskotki. Mimo sporego oporu i zaciętych walk, Tsunami wraz z paroma swoimi rówieśnikami zostali schwytani i wywiezieni daleko od swego domu, do ludzkich osad. Przerażony szczeniak, nie znający, ani nie potrafiący kontrolować jeszcze swoich mocy nie mógł zrobić nic, oprócz poddania się.

Minął ponad rok. Tsunami był pieszczochem pewnej szlachetnie urodzonej kobiety, która choć traktowała wilka z troską, nie była lubiana przez basiora. Już kilku krotnie Tsunami próbował uciec. Zaczął uczyć się swojego żywiołu, który to zaczął się przebudzać w dniu ukończenia pierwszego roku. Mimo tego kobieta dalej traktowała go łagodnie. Pewnego dnia okazało się jednak, że po ugryzieniu Tsunami może sparaliżować człowieka. Odkrył to przy próbie obrony. Jakieś ludzkie szczenię, rzucało w niego kamykami. Kto by się Nie obronił? Po tej sytuacji kobieta się pogniewała i zamknęła wilka w niewielkim pomieszczeniu z brodzikiem. Tamtej nocy wybuchł pożar, (jak się później okazało wywołały go wilki sprzymierzonej watahy) który pozwolił uciec Tsunamiemu do okolicznej rzeki, a nią to wilk po dwóch tygodniach, dostał się do morza. Gdy wrócił do swojego poprzedniego domu, miał skończone nieco ponad 2 lata. Dzięki pewnej ośmiornicy znalazł wrak pirackiego statku, a w nim zdobył swój medalion. Prawdopodobnie należał do jakiegoś pirata i basior by go nie wziął gdyby nie pewien szczegół. Wisiorek był zaklęty i wykrywał magię i różne niebezpieczeństwa w postaci stworów oraz potworów. Pewne wilki, które spotkał w drodze powrotnej nawet podzieliły się z nim informacją iż medalion wykonany był z rudy meteorytu.
Na miejscu okazało się, że Re - ojciec Tsunamiego i parę innych wilków próbowali odnaleźć i odbić swoje potomstwo, ale żaden z wysłańców nie wrócił, a szaman z żalem potwierdził ich obecność w zaświatach. Tsunami potrzebował kolejnych dwóch lat aby pogodzić się ze stratą. W tym czasie sporo uczył się o otaczającym go świecie, a ludzie? No cóż nie byli tylko złem, pozwolili zdobyć Tsunamiemu wiele cennego doświadczenia. Jednak po całym zdarzeniu pozostały psychiczne rany, które długo się goiły. Basior bał się ludzi i ognia, który to w prawdzie pozwolił mu uciec, ale był żywiołem niezwykle niebezpiecznym i niszczącym.

Wiosną następnego roku opuścił swój klan i zaczął podróżować po świecie. Po drodze przekonał się już kilka razy, że lepiej żyć w grupie, z tego też powodu zaczął poszukiwać nowego stada, gdyż nie chciał wracać ani do przeszłości, ani do monotoniczności swego dawnego życia. Już rok później znalazł się na terenach Klanu Wilczej Paszczy, gdzie po złożeniu przysięgi wierności i darowaniu ofiary alfie został przyjęty jako posłaniec.
CIEKAWOSTKI:

  • Rasa: wilk wody – lupum piscem ( z łaciny - dosłownie: wilk ryba)
  • Opis medalionu: jest wykonany z rudy meteorytu. Poprzedni właściciel (Pirat) zaklął go, przez co ten reaguje na magię, czy też obecność mniej lub bardziej niebezpiecznych stworów i potworów - wibruje tym mocnej, im silniejsze jest źródło odczuwalnej przez niego energii.(patrz grafika). Wilk nosi go zawieszony na szyi, lub zawiązany na ogonie.
  • Lubi: wodę, morskie stworzenia, spokój, długie spacery i podróże, kolekcjonowanie muszelek i fragmentów suchej rafy koralowej, łowić perły, zbierać kolorowe zgubione w wodzie łuski i inne świecidełka, jeść ryby (szczególnie sardynki i łososie), wadery (Tsunami jest heteroseksualny)
  • Nie lubi: wiewiórek, wielkich tłumów i chaosu
  • Boi się: ognia, ludzi, oraz ludzi z ogniem
  • Potrafi: Łowić ryby zarówno z lądu, jak i z wody. Walczyć z dystansu (sowim żywiołem) - zarówno w wodzie jak i na lądzie walczyć wręcz – ale tylko w ostateczności/samoobronie (nie lubi starć bezpośrednich), pracować w grupie i samodzielnie
  • Zna się na morskiej florze i faunie (w mniejszym stopniu zna się na roślinności słodkowodnej)
  • Dobrze radzi sobie w ciemności, zwłaszcza po morskiej metamorfozie. Widzi w mroku lepiej od przeciętnego wilka, ale Wielki Mrok jest już dla niego zbyt ciemny.
  • Do tej pory nie zdarzyło się by Tsunami podniósł głos, czy też krzyczał. (W napadzie złości po prostu zagryza zęby i liczy nawet do 40, aby się uspokoić)
  • Gdy odczuwa przerastający go strach, zatraca się w transie i nie jest w stanie się poruszyć, ani tym bardziej wykrztusić z siebie żadnego słowa. (Należy go wtedy wybudzić)

MANA: 0 many.
INNE ZDJĘCIA:




 

niedziela, 19 września 2021

Brak komentarzy

Od Akosa cd. Ùrfearn "Nauka to potęgi klucz"

Siedziałem, patrząc jak klatka piersiowa Úrfearn delikatnie unosi się a po chwili opada w świszczącym oddechu. Moja uczennica nadal leżała nieprzytomna w jaskini uzdrowicielki. Antilia nie wracała od kilku godzin, co mnie lekko niepokoiło, jednak wiedziałem, że wilczyca jest zaradna i wie co robi. Usłyszałem, jak deszcz zaczął dudnić o litą skałę, początkowo delikatnie, lecz rytm przybierał na szybkości i sile, co przerodziło się w ulewę. Wstałem, ciągle patrząc na Úr, nadal przysięgając jej, że dokonam zemsty na tym złotookim potworze, który chciał ją zabić. Wyszedłem, stojąc przy ostatnim skrawku zadaszenia jaskini. Ciemne, stalowoszare chmury toczyły się leniwie przez nasze tereny, zrzucając z siebie ciężar, sprowadzając na ziemię deszcz. Usiadłem, wpatrując się w ciężkie krople wody, ostro lądujące na ziemi. Powoli wkroczyliśmy w ostatnie dni jesieni więc zaraz przyjdzie zima. Pory roku bardzo szybko zmieniały się, sprawiając wrażenie, że za kolejne trzy tygodnie spadnie śnieg lub zostanie on roztopiony pod wpływem pierwszych wiosennych promieni słonecznych. Nasi przodkowie jednak zdolali się przyzwyczać do takich częstych zmian pór roku, które nastąpiło po stworzeniu nowego świata, w którym obecnie żyjemy i my.

Byłem tak pochłonięty swoimi wspomnieniami opowiadań swojego dziadka, że nie zauważyłem nadchodzącej uzdrowicielki. Jej białe futro było przemoczone do suchej nitki, przez co wyglądała na nieco chudszą niż normalnie. Rozłożone skrzydła ciągnęła po mokrej ziemi, przez co jej kolorowe pióra przybrały brunatny odcień. Miała na sobie skórzane torby, które trzymała pod skrzydłami, chcąc najpewniej uchronić ich zawartość przed zmoknięciem.
– Akosie, pomożesz mi? – zapytała głośniej, zadając to samo pytanie drugi raz. Jej głos wyrwał mnie z transu.
– Jasne, oczywiście… – powiedziałem i szybko podbiegłem, biorąc jej bagaż. Był nieco ciężki ale starałem się nie poznać tego po sobie. Gdy znaleźliśmy się w suchej jaskini otrzepałem się natomiast Antilia zrobiła coś, czego się nie spodziewałem, choć po chwili zrozumiałem sens jej czynu. Skrzydlata wadera użyła swojego żywiołu, by, tak jakby, osuszyć się z wody, po czym stworzyła bańkę, w której została zamknięta woda pobrana jej futra i piór, po czym odesłała bańkę na zewnątrz, zasilając pewnie jakiś strumyk czy inną rzeczkę, dziękując Egirowi za obecność tego żywiołu w naszym świecie. Gdy zakończyła swój rytuał, wzięła ode mnie swój pakunek i zaczęła w nim grzebać. Zauważyłem kilka kawałków suszonego mięsa, na którego widok poczułem ścisk w brzuszku. Uśmiechnęła się, zupełnie jakby czytała mi w myślach. Podała mi duży kawałek mięsa, życząc smacznego. Szybko pochłonąłem jeleni udziec, bo tym była podana porcja mięsa.
– Pomyślałam, że chętnie coś zjesz dlatego wzięłam więcej mięsa… – powiedziała Antilia, powoli zajadając się swoją porcją.
– Dziękuję bardzo – podziękowałem szczerze. An jest jedną z najstarszych członkiń mojego klanu, ba – jedną z pierwszych. Nadal jednak niewiele wiem o niej oraz jej historii…
Podobnie jak z Yrsą… – pomyślałem, zastanawiając się gdzie teraz jest i co robi. Jakiś czas temu widząca oznajmiła mi, że musi wybrać się w pewną podróż. Samotnie. Z początku chciałem zaproponować jej swoje towarzystwo, lecz kategorycznie odmówiła, argumentując, że sama musi udać się w tą wędrówkę a ja jestem samcem Alfa tego klanu. Dodała też, że zrzucanie odpowiedzialności na moją siostrę byłoby nieodpowiedzialnym posunięciem. Tęskniłem za nią oraz martwiłem się, ponieważ długo nie wracała… Jednak pomimo tego zmartwienia wierzyłem w jej siłę oraz wiedzę.
Zamrugałem, wracając do rzeczywistości, kiedy piorun uderzył w ziemię niedaleko nas a huk rozdarcia powietrza wiązką energii rozległ się po okolicy.
Wpatrywałem się w szare niebo, myśląc o swojej ukochanej (nie wyznałem jej miłości, jest na to zdecydowanie za wcześnie) oraz myśląc, gdzie te zdradzieckie żmije się pochowały. Szybko o was nie zapomnę… – poprzysiągłem, mając przed oczami wspomnienie, gdzie ojczym Úrfearn spycha ją ze skalnej półki, by zabić ją.
– Wszystko w porządku? – zapytała Antilia, po chwili dodając: – Wyglądasz na zmartwionego… – Biała wilczyca podeszła do mnie i usiadła obok.
– W porządku, tylko… – Zrobiłem przerwę, myśląc co powiedzieć. – Martwię się o Úrfearn oraz myślę, co zrobić z tymi wilkami…
– Prawo klanu zabrania rozlewania krwi ale pomiędzy jego członkami – powiedziała na głos jedno z praw, jakie panowało wśród mojej rodziny od wieków. – ...lecz nie są to nasze wilki. Nie wiem czy można respektować nasze prawo wobec nich. Prawda…? – Wadera spojrzała na mnie a deszcz nadal bębnił o łysiejące konary drzew i gołe skały.
Milczałem, myśląc nad odpowiedzią. W końcu odpowiedziałem:
– Nie wiem jaka spotka ich kara, ale jedno jest pewne – sprawiedliwość ich nie ominie… – przysiągłem, prosząc w duchu boga zemsty o siłę.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Od tego momentu minęły dwa dni a moja uczennica nadal była nieprzytomna. Antilia twierdziła, że balansuje ona na granicy życia i śmierci. Codziennie kilka razy odwiedzała zielarza lub ona ją (głównie Pandora przychodziła do jaskini uzdrowicielki) aby przygotować nową porcję lekarstw dla Úrfearn. Ciało Wrzosowej Olchy osłabło, lecz nie poddawało się. Łudziłem się, że w pewnym momencie otworzy swoje lawendowe oczy, lecz nic takiego się nie działo. Widziałem, jak nadzieja również opuszcza naszą uzdrowicielkę, aż w pewnym momencie…
– Wiem, co może pomóc Úrfearn, lecz jest to prawie niemożliwe…
– Mów – powiedziałem władczym tonem, czując, jak mój puls przyspiesza.
Biała wilczyca przez chwilę wahała się, lecz po chwili zaczęła opowiadać.
– Znam pewną legendę, która opowiada o pewnych kwiatach rosnącym na Dalekiej Północy, którego Framtid bardzo pragnie. Podobno to miał być prezent od jej męża, Skolla – boga Słońca, który chciał jej podarować piękny, ziemski kwiat, który stworzył z Łez Słońca… – przerwała na chwilę. Spojrzała mi w oczy. – Gdy uzdrowiciel złoży go w ofierze, bogini Losu może uzdrowić ciężko chorego wilka, którym opiekował się uzdrowiciel.
Gdy usłyszałem ostatnie zdanie, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Jest nadzieja na uratowanie Úrfearn! W mojej głowie pojawiło się milion pytań oraz planów podróży.
– Wiesz, gdzie dokładnie są te kwiaty? Masz jakieś wskazówki? Informacje? – Zasypywałem pytaniami Antilię. Ta podniosła łapę, bym zwolnił. Uszanowałem jej prośbę i umilkłem, czekając na odpowiedź ze strony wilczycy.
Po chwili zaczęła recytować:
Gdy Słońce skrywa swe ogniste spojrzenie, kiedy noc zmienia złoty karmazyn w szarość, ostatni raz spogląda przez lodowy pryzmat na dar stworzony ze swych łez.
Zacząłem analizować wierszyk.
– Zgaduję, że chodzi o Daleką Północ… I pewnie chodzi tutaj o zachód słońca.
– Najprawdopodobniej tak jest, choć było wielu śmiałków, którzy postanowili sprawdzić ten trop. Niewielu wróciło żywych, a ci, którzy wytrwali, umierali z powodu odmrożeń i ich powikłań kilka tygodni potem – powiedziała An, podchodząc do śpiącego szarego szczeniaka, by podać nową porcję lekarstw. Ja natomiast myślałem co zrobić… Wybrać się samemu w podróż czy wysłać innego wilka? Rozważałem swoją decyzję, zastanawiając się czy Isobel zastąpi mnie przez kilka dni… Myślałem też, aby wysłać kilka wilków na poszukiwania za złotookim szarym basiorem oraz przysłać jednego na straż, aby strzegł Úrfearn oraz ewentualnie pomóc Antilii…
Postanowione.
Wysłałem siostrze telepatyczną wiadomość, zastanawiając się jak bardzo będzie mnie przeklinać w wiadomości zwrotnej.
– Antilio, wiesz coś więcej na temat tego kwiatu?
Uzdrowicielka przekazała mi kilka suchych informacji, na koniec pytając:
– Chcesz osobiście – to słowo specjalnie nacisnęła, dodatkowo marszcząc brwi – udać się po ten kwiat? Przytaknąłem.
– Zgaduję, że nawet Isobel nie odciągnie cię od tego pomysłu…
– Úrfearn jest dla mnie jak… – Nie byłem w stanie dokończyć. Mimo, że od śmierci Iossy minęło tyle czasu, ból nadal wydawał się świeży i ostry. Uzdrowicielka milczała, czując, co mnie dręczy. Wiem, że sama nie ma rodziny, bo po prostu jej nie pamięta; wiem, ponieważ przypadkowo się o tym wygadała i poprosiła, abym zatrzymał to po części dla siebie – wszyscy wiedzą, że ma amnezję, lecz wątpliwości co do swojej rodziny zachowała dla siebie. Dla niej jednak to to samo – nie wie, czy jest sens kogokolwiek szukać, dlatego wolała zacząć od nowa, zamykając rozdział.
– Przygotuję odpowiednie leki dla ciebie na drogę, abyś nie wrócił ze zlodowaciałymi nogami. – Zniknęła gdzieś na chwilę, po czym przyniosła buteleczkę wypełnioną do połowy wodą z zanurzonymi ziołami. Przekazała mi również kilka wskazówek, które miały uchronić mnie przed zamarznięciem na kość. Nie posiadałem Księżycowego Pyłu, który był w stanie uleczyć każdą możliwą ranę, lecz niestety nie miałem ani Pyłu ani ofiary dla swojego Patrona. Antilia przyznała szczerze, że podanie tego szczeniakowi nie przyniosłoby żadnego efektu a jedynie zmarnowałoby boski dar. Tak więc została legenda o boskim kwiecie…
Przygotowany, wyruszyłem w podróż, zostawiając klan pod opieką mojej siostry. Nie była na mnie zła, tylko raczej nie rozumiała mojej decyzji, a przynajmniej częściowo. Kazała mi obiecać, że szybko wrócę, bo lubi, gdy inni przesadzają z szacunkiem ale sprawami wewnętrznymi nie ma ochoty przejąć na dłużej. Uścisnąłem siostrę na pożegnanie i odwiedziłem Ùrfearn, powtarzając daną jej przysięgę.
– Ten drań zapłaci za to, co Ci zrobił…
Niesiony blaskiem księżyca, udałem się na Daleką Północ.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

Słyszałem wiele opowieści na temat Dalekiej Północy, lecz żadna nie odpowiadała wrażeniom jakie towarzyszą, przebywając na lodowej pustyni. Powiedzieć, że jest to bardzo zimno to jakby stwierdzić, że Słońce pojawia się za dnia. Było cholernie zimno a do tego wiał silny wiatr z północnego zachodu. Zadrżałem po raz kolejny, czując, jak moje ciało próbuje desperacko zachować ciepło. Od kilku dni błąkałem się po bezkresnej białej pustce, czując jak opuszcza mnie nadzieja na odnalezienie legendernarnego kwiatu. Do zachodu słońca nie zostało wiele, dzięki czemu mogłem postawić coś w rodzaju bariery, która pomoże mi przetrwać noc. Jedną z ostatnich, jeśli tu jeszcze zostanę dłużej… Mimowolnie zachichotałem, wydając z siebie świszczący śmiech. Io i Bella zawsze powtarzały, że jestem tak uparty, że doprowadzam tym samych bogów do szału.bChyba miały rację, bo nie umiem odpuścić. Lecz teraz sam z siebie chciałem odejść. Czułem, że nic tu nie zdziałam, a moja śmierć jedynie pogorszy sytuację. Teoretycznie mam następcę, lecz nie sądzę, aby moja siostra była tym zachwycona. Ostatni raz spojrzałem na śnieżną równinę, pokrytą półprzezroczystym kocem z lodu i płatku śniegu, którą żegnało słońce, rzucając lodowej pustyni swoje ciepłe światło. Niedaleko była ściana zbudowana z lodu, przykryta nalotem śnieżnym. Przypominało mi to łapę chroniącą coś cennego w swoim wnętrzu. Widok był urzekający, lecz wiedziałem, że muszę pogodzić się z porażką.
Odwróciłem się, chcąc odejść w kierunku swoich ziem na południu, gdy nagle do głosu doszła pewna myśl...
Dlaczego tak łatwo się poddaje?
Spojrzałem ponownie na zapierający dech w piersi widok, przypominając sobie wiersz, który przekazała mi Antilia. Obracałem w myślach treść wiersza, gdy nagle zrozumiałem.
To był test. Czy poddam się przeznaczeniu, czy stanę z nim oko w oko!
Niespodziewanie promienie zachodzącego słońca dotknęły niepozornej skały a ta rozbłysła tysiącem kolorów, ujawniając ukryty w jej cieniu skarb. Podbiegłem, chcąc zdobyć jeden okaz boskiej rośliny, czując w duchu, że jeśli promienie słoneczne zgasną, kwiat przepadnie.
Kwiat był niezwykle piękny… Kolorowe płatki wyglądały, jakby zostały stworzone z delikatnego kryształu, który mieniły się wszystkimi odcieniami. Delikatna łodyga utrzymywała kwiatostan oraz cienkie, duże liścienie. Roślina opierała się każdym znanym nam prawom przyrody, żyjąc na arktycznym pustkowiu. Ostrożnie stawiając łapy, udałem się w głąb boskiej łąki, rozglądając się za tym jedynym egzemplarzem, który będzie w stanie pomóc mojej uczennicy. Po prostu czułem, że pierwszy lepszy kwiat nie pomoże jej. W końcu znalazłem ten, którego szukałem. I to w samą porę.
Gdy chwyciłem smukłą łodygę zębami i zerwałem, słońce właśnie schowało swe oblicze za horyzontem, ustępując miejsca młodszemu bratu. Magiczna łąka straciła swoje żywe kolory, kontrastujące z arktyczną szarością, po czym stopniowo rozmazywała się, by w końcu zniknąć… Zostałem sam, trzymając w zębach magiczną roślinę. Spojrzałem na wschodzący księżyc, po czym wzniosłem się delikatnie ponad śnieżną pustynię, śpiesząc z cennym lekiem dla mojej uczennicy.

•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•

– Masz go? – zapytała Antilia, stojąc przed wejściem do swojej jaskini. Noc powoli kończyła się a pierwsze promienie słońca barwiły niebo nad horyzontem na cieplejsze odcienie. Wylądałem kilka metrów od wadery, na mokrej i zimniejszej ziemi. Pewnie śnieg ostatnio spadł… Gdy tylko samica ujrzała promieniujący subtelnym światłem kryształowy kwiat, jej oczy zrobiły się ogromne…
– Czyli jednak istnieje… – szepnęła cicho, podziwiając dar boga słońca dla swojej żony. Jednak gdy spojrzałem jej w oczy, widziałem, że nie mamy czasu do stracenia.
– Musimy się spieszyć… – powiedziała, po czym po kilku minutach byliśmy już w drodze do ołtarza Flotte Org, niosąc na swoim grzbiecie umierającą Wrzosową Olchę.

Antilia opowiedziała mi o dziwnych zdarzeniach, które miały miejsce pod moją nieobecność. Podrzucano zgniłe zwłoki zwierząt, niszczono nasze tereny, szczuto też niektóre niebezpieczne stworzenia, przez co niektóre miejsca były niezwykle niebezpieczne… Były również dwa ataki grupy nieznanych wilków na członków naszego klanu. Vinys nie został groźnie ranny, bardziej mocno poturbowany, lecz Dusjer nie miał tyle szczęścia. Basior mocno oberwał i nadal leczy się u uzdrowicielki, ale jest już w lepszej formie. Próbowano nawet zaatakować Antilię ale ta wtedy była z moją siostrą i we dwie udało im się spłoszyć przeciwnika. Biała wilczyca przysięga, że widziała dużego, szarego basiora o bursztynowych oczach. Antilia przyznała, że ktoś chciał włamać się do jej jaskini, lecz zabezpieczyła wejście ścianą toksycznej wody. Znalazła ślady obcego wilka, nienależącego do naszej sfory.
Zaczyna się… Próbuje mnie sprowokować do walki, żeby odsłonił Ùrfearn.
Uśmiechnąłem się delikatnie, śmiejąc się w duchu. Jesteś martwy…
Dotarliśmy do miejsca składania hołdu naszym bogom. Kamień lśnił delikatnie w świetle dnia, a jego runy jarzyły się na lekko pomarańczowy kolor, co świadczyło, że bogowie są w stanie wysłuchać naszych próśb. Położyłem delikatnie Ùrfearn na kamiennym stole będącym przed skałą z runami, tam gdzie wskazała skrzydlata wadera. Po chwili wilczyca poprosiła o kwiat, który również jej podałem, a następnie na jej prośbę, odsunąłem się od ołtarza. Potem zaczęła wypowiadać modlitwę skierowaną ku patronce uzdrowicieli i bogini przeznaczenia – Framtid.
Cierpliwie czekałem, aż Antilia wyjdzie z swego rodzaju transu… , pilnąc, aby ani jej, ani młodej nic nie zagroziło. Było spokojnie, aż za spokojnie…
W pewnym momencie wadera wyszła z transu, a ja byłem tak bardzo skupiony na obserwacji otoczenia, że na dźwięk swojego imienia podskoczyłem.
Odwróciłem się i zobaczyłem, jak ciało szczeniaka świeci delikatnym, pomarańczowym blaskiem.
– Framtid wysłuchała prośby i zgodziła się oszczędzić Ùrfearn. – Uśmiechnęła się promiennie. – Poprosiła, abym przekazała Ci, że jest pełna podziwu Twojej postawie i oddaniu dla Ùr…
– Zmiana planów – ona zaraz zginie…!
Moja sierść natychmiast zjeżyła się, a ja przyjąłem pozycję do ataku, Antilia zrobiła podobnie, chroniąc leżącą, szarą kulkę sierści przed kamieniem runicznym.
Złotooki ukazał się wraz z całą swoją paczką, otaczając mnie oraz uzdrowicielkę. Nie mogłem pozwolić, aby ponownie skrzywdzili Ùrfearn.
– Antilia, bierz Ùr i uciekaj! – krzyknąłem, po czym rzuciłem się na przywódcę wrogiej sfory. W pierwszych sekundach walki chyba usłyszałem trzepot wilczych skrzydeł białej wilczycy…



Ùrfearn? Przepraszam, że tak długo ;___;

wtorek, 7 września 2021

Brak komentarzy

Od Yareena cd. Antilii „Śnieżny Onyx”

Czułem jakby cienki wąż owinął się wokół mojej szyi i chciał udusić, ale był zbyt słaby i doprowadził jedynie do nieprzytomności. Zaciągnął mnie do miejsca śmierdzącego odpadkami, gdzie smród szczypał w nos, a zawartość żołądka podchodziła do gardła. Powoli wstałem, łapy mi się trzęsły, a kiedy utrzymałem równowagę, zawróciło mi się w głowie. Zacisnąłem szczękę i na moment wstrzymałem oddech. Co się stało?

Spalony las to okropny ubytek i niszczenie przyrody, ale wszystko ma swoje plusy. Gleba robi się nagle żyźniejsza i nim się obejrzysz, spod popioły wyrastają Płomieniki. Fioletowo-żółte kwiatki, skrywające pyłek nie w pylniku, ale w zielonych liściach. Pył był takiego samego koloru co liście, dlatego ciężko było go rozróżnić. Wystarczyła na szczęście wiedza, jak go ściągnąć, a dla kogoś ślepego nie było nawet innej możliwości. W celu jego zdobycia wybrałem się do doliny Fjell. Martwa cisza wokół i popiół pod łapami nie sprawiały mi ani problemu, ani przykrości. Czułem się normalnie, aż zacząłem się zastanawiać, jak by zareagował alfa, gdybym stwierdził, że spalenie lasu ma swoje zalety. 
Długo szukałem Płomienników, łatwiej już było znaleźć Nagrobniki, rosnące na świeżo pogrzebanych zwłokach. Kiedy udało mi się zebrać zadawalającą ilość pyłu, potrzebnego do przeróżnych płynów (pyłek Płomienników nadawał się jednocześnie na katar, na odtrutkę, na biegunkę i wiele więcej), postanowiłem wrócić do Pandory lecąc. Z łatwością wzbiłem się w powietrze, wiatr muskał moje łapy, niosąc mnie na zachód. Wyczuwałem w powietrzu dziwny zapach, ale nie zwróciłem na niego większej uwagi. Kiedy leciałem, rzadko zajmowałem głowę czymś innym. Byłem zachwycony ‘pustką’. W powietrzu nie było drzew (jeśli leciałeś wystarczająco wysoko), krzewów, rzek, zwierząt (prócz ptaków), kamieni, wystających gałęzi czy śnieżnych zasp, dzięki czemu czułem się na swój sposób ‘wolny’ od ślepoty. Nie musiałem się skupiać, czy stawiając łapę w tym miejscu, nie nastąpię na jeża. Wystarczyła mi wiedza, w którą stronę lecieć i jak wysoko. Ptaki same mi zlatywały z drogi, a innych problemów jeszcze nie spotkałem. Aż do dzisiaj.

Coś oplotło się wokół mojej szyi i mocno ściągnęło na ziemię. Nie miałem czasu z tym walczyć, ponieważ od razu zacząłem się dusić. Byłem na wystarczającej wysokości, aby nie wpadać w korony najwyższych drzew, przez co po spotkaniu się z twardą powierzchnią, natychmiast straciłem przytomność.

Kląłem pod nosem, brodząc w śmierdzącej wodzie i co jakiś czas potykając się o jakieś przedmioty. Niczego nie widziałem i tym razem naprawdę czułem się jak prawdziwy ślepiec. Nie wyczuwałem ani jednego, słabego podmuchu wiatru. Musiałem być gdzieś zamknięty, a jedyna wskazówka, mówiąca gdzie, to był unoszący się dookoła smród. Nie mogłem nawet skontaktować się z Pandorą. Pierwszy raz od dawna zacząłem się naprawdę bać.


W tym czasie...


- No po prostu zniknął! – Pandora zaczęła panikować. – Wczoraj rano poszedł mi nazbierać Płomienników, które rosną tylko w popiele. Zaczęłam go szukać po południu, bo miał wrócić przed zenitem. Szukałam i szukałam i nigdzie go nie było. Szukałam więc go w nocy myśląc, że po prostu się zgubił, ewentualnie wpadł do jakiejś dziury. Ale zamiast tego przed wschodem słońca znalazłam jego torbę i… i… - zacięła się. Wszystko powiedziała na jednym wdechu, przez co zabrakło jej tchu. 
- I co? – Antilia ją pospieszyła. Ta wzięła kilka szybkich wdechów, czując suchość w gardle.
- I ślady ludzi! A Yareena nigdzie nie ma! – dokończyła prawie płacząc. – Musisz mi pomóc! – spojrzała na nią, rozkładając skrzydła. Była gotów lecieć po niego i rozszarpać każdego na drodze. Momentalnie ze smutnej i płaczliwej waderki pojawiła się zdenerwowana i agresywna matka. 



<Antilia? Wybacz, że długo czekałaś>