Laurent nie czekał, aż śnieg pogrzebie go aż po ciemne końcówki uszu. Ruszył swawolnym krokiem, odgradzając się od głębokiego śniegu powiewem pożogi. Woda zaskwierczała mu pod łapami na co on jedynie westchnął, zniżając swój łeb. Nieprzyjemny chłód zaczynał już go potężnie irytować, wprawiając w nerwowe drżenie podkrążone oczy. Nie liczył dni swojej tułaczki. I choć ta naprawdę była przyjemna, to surowy klimat tego miejsca kradł mu wszystkie siły, nie pozostawiając możliwości adoracji chwil w nowych miejscach. I choć widoki były przepiękne, to powietrze w jego płucach uciskało go niemiłosiernie, zachęcając do powrotu w łagodniejsze klimatycznie miejsca. Ale on bezwzględnie człapał dalej, nie mając wobec siebie najmniejszego cienia litości. Nie miałby sumienia, by przerwać podróż z powodu swojej słabości. Znaki świadczące o obecności innego wilka w jego okolicy spotkał wcześniej, niż się spodziewał. Tamten śledził go przez kilka godzin, trzymając odstęp mocnej godziny biegu, brodząc po brzuch w śniegu. Gdyby nie to, że polując zatoczył duży okrąg, nie zorientowałby się. Cholera nieźle zacierała ślady, podchodząc go zawsze od zawietrznej i nie narażając się na zdradę swojej pozycji. Gdyby nie zmęczenie, Laurent już dawno rzuciłby się w pogoń za kimś, kto chciał się bawić z nim w podchody. Ale zacisnął jedynie zęby, darując sobie szczeniackie zapędy. To nie były jego tereny, o ile ta lodowa pustynia do kogokolwiek należała.
Obudził go szelest uginającego się pod czyim ciężarem śniegu, który trzeszczał cicho przy każdym kroku obcego. W ciemności zaś błysnęły czyjeś ślepia, które Laurent dostrzegł spod przymrużonych powiek. Gdy postać nie przerwała tejże czynności po kilku minutach, samiec wstał ospale i otrząsnął się ze śniegu.
— Gapisz się na mnie, jak bym ci co najmniej babkę zabił — wymamrotał niemrawo, unosząc spojrzenie szarawych oczu. Zmęczenie przejmowało górę nad jego ciałem, choć instynkt nie pozwalał opuścić gardy — Mógłbyś przestać?
Ktośku?
*klepie*
OdpowiedzUsuń