Czułam, jak cicho płynąca woda niesie ze sobą siłę powstałą w Dalekiej Północy, gdzie swoje źródło ma rzeka Isfjell. Wyobraziłam sobie niedużą wiwernę, stworzoną z wody, która zasila rzeczne koryto. Miała ona masywny pysk, silne kończyny i duże błoniaste skrzydła. Powoli uchyliłam powieki a przede mną stała wiwerna, dokładnie taką, jaką sobie wyobrażałam. Tyle że wyglądała jak rzeźba z wody… Skupiłam spojrzenie w klatkę piersiową wodnego stworzenia, wyobrażając sobie, że tam jest "serce". Woda w tamtym miejscu zmieniła swoją strukturę ale tylko ja byłam w stanie to dostrzec. Po kilku uderzeniach mojego serca wodny gad zaczął ruszać łbem a następnie całym ciałem, zupełnie jakby jego ciało zostało rozmrożone po dłuższym czasie. Uśmiechnęłam się, zadowolona swoim efektem oraz lekko rozbawiona ostatnią myślą. Mogłam pozwolić sobie na długie utrzymanie gada "przy życiu" ponieważ mój zapas mocy był stale uzupełniany przez wodę obmywającą moje nogi. Jednak po kilku chwilach "zabiłam" wiwernę, sprawiając, że znowu stała się bańką wody, która z hukiem uderzyła o powierzchnię wody z rzeki, łącząc się z nią.
Gdy wyszłam z wody, otrzepałam się, by pozbyć się jej resztek. Woda to mój żywioł, dosłownie jak i w przenośni, jednak robi się coraz zimniej a usuwanie lodu z sierści nie jest niczym przyjemnym… Już zaczęłam się zbierać do swojej jaskini kiedy nagle poczułam pewien zapach. Wiatr zerwał się, jednak był on na tyle słaby, że nie był w stanie zaszeleścić okolicznymi gałęziami. Przyniósł jednak nutę pewnej nieznanej mi woni. Był ostry, gryzący oraz przypominał on dym spalonego drewna. Miał również nutę smrodu spoconego, wilczego futra. Ten zapach nie był mi znajomy…
"Obcy" – pomyślałam natychmiast.
Zaczęłam węszyć za tą wonią, szukając jej szlaku, chcąc znaleźć nieproszonego gościa. Ślad prowadził mnie w głąb bujnego lasu, który otaczał rzekę, znajdując w niej źródło wody dla drzew i innych roślin. Powoli i ostrożnie skradałam się, zbliżając się do swojego celu. Uważnie patrzyłam pod nogi aby nie zaalarmować przybysza swoją obecnością. W końcu dostrzegłam jakąś sylwetkę – wilka o wysokim i smukłym ciele oraz o czerwonym odcieniu sierści. Wyglądał jakby się zgubił niżeli szpiegował jednak to mogą być pozory. Szedł on w stronę otwartej przestrzeni, kierując się w stronę Centrum Klanu. Wiatr, który wcześniej był ledwie wyczuwalny coraz bardziej przybierał na sile. Co jakiś czas nieznajomy przystępował i węszył, wyczuwając mój zapach a co za tym idzie – obecność, lecz najwidoczniej nic sobie z tego nie robił. Starałam się dokładnie zacierać za sobą ślady, tak, aby myślał, że to są jedynie przywidzenia. Cały czas szedł, kierując się na północ, idąc na krawędzi lasu, obok którego znajdowała się długa łąka. Co jakiś czas wskakiwałam na drzewa i z góry obserwowałam jego poczynania. Ze względu na silny wiatr nie uciekałam się do lotu ponieważ łopot skrzydeł mógłby zaalarmować śledzonego przeze mnie podejrzanego. Poza tym wiał wiatr, nie najsłabszy, tak więc latanie mogłoby zabrać mi zbyt wiele energii. Zeskoczyłam z dużego drzewa pozbawionego liściastej korony i już miałam zacząć wspinaczkę na kolejne, kiedy zauważyłam, że wilk zniknął. Po chwili okazało się, że nie zniknął tylko upadł na śnieg. Odczekałam chwilę, chcąc się upewnić, że to nie jest żadna sztuczka mająca zwabić mnie, jak naiwną, do jakiejś zasadzki. Po kilku minutach (lub kilkunastu, będąc na lodowym pustkowiu czasami czas mija szybciej niż nam się wydaje) podeszłam powoli do nieznajomego. Z każdym krokiem śnieg zaczął głośniej skrzypieć, przez co zaczęłam przeklinać pod nosem. "Mam nadzieję, że bogowie mi to wybaczą…" – pomyślałam, będąc już blisko karmazynowego wilka.
Okazał się być basiorem o masywnym karku i zadbanej sierści. Jego włosy na grzbiecie miały ciemniejszy odcień, bardziej mi przypominający szkarłatną różę. Na łapach miał białe "skarpetki" które ciekawie kontrastowały z resztą kolorów jego ciała. Gdy dzieliło nas kilka metrów, basior zaczął ruszać głową po czym otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Najpierw podniósł głowę a potem całe swoje ciało, otrzepując się z białego, zimnego puchu.
– Gapisz się na mnie, jakbym ci co najmniej babkę zabił… – powiedział na przywitanie, patrząc na moją postać ukrytą w półcieniu, które rzucały pobliskie drzewa. – Mógłbyś przestać? – poprosił, mówiąc słabym głosem.
– Mogę o ile powiesz mi co tutaj robisz – odpowiedziałam chłodnym tonem głosu.
– Spaceruję – odparł lekkodusznie wilk.
– Elementem spaceru jest drzemka w śniegu? – spytałam, nadal ukrywając się w cieniu.
– Lubię ekstremalne drzemki – Podniósł jedną brew, uśmiechając się szarmancko. – Czyżby miał do czynienia z piękną damą?
Westchnęłam i wyszłam ze swojej kryjówki. Ujawniam swoją postać, lekko rozwijając skrzydła, chcąc pokazać, że w tej chwili ja jestem górą. Nie lubiłam mieć do czynienia z basiorami, ponieważ często bywają bezczelni, nieuprzejmi oraz agresywni. Nie mówię, że tylko oni tacy są – miałam nieprzyjemność walczyć kiedyś z bardzo agresywną waderą, która była równie napuszona co niejeden dorosły basior.
– Co tutaj robisz? – zapytałam ponownie, tym razem twardszym tonem.
– Szukam swojego miejsca na ziemi – odpowiedział szczerze wilk. Jednak nadal nie zdobył on mojego zaufania.
– Dlaczego powinnam Ci uwierzyć?
– Bo to prawda. Nawet nie wiem jak długo podróżuje… – Spojrzenie stalowo szarych oczu wyrażały szczerość oraz brak innych tajemnic ukrytych za tymi słowami. Nagle coś zauważyłam…
– Co to za rana? – zapytałam, zobaczywszy rozcięcie na prawym udzie basiora. Wilk spojrzał na nie i machnął lekceważąco łapą.
– Jakieś skaleczenie… – burknął. Dla mnie to nie było byle jakie skaleczenie. Rana przyjmowała niezdrowy ziemisto czarny kolor co oznaczało, że nie oglądał tego żaden uzdrowiciel.
– Nie wygląda najlepiej – powiedział, podchodząc bliżej. Wilk cofnął się kilka kroków w tył.
– Bywało gorzej… – powiedział.
– Ale będzie jeszcze gorzej – powiedziałam, nadal przyglądając się ranie, widząc, jak infekcja powoli objęła już połowę jego organizmu w swoje toksyczne posiadanie. – Jeśli chcesz, mogę obejrzeć tę ranę ale będę potrzebowała zgody Alfy na to. – Zaczęłam myśleć. – Chyba że…
– Że co
– Że dołączysz do naszego Klanu – zaproponowałam.
– Muszę się zastanowić – powiedział po dłuższej chwili, siadając na śniegu, który po chwili zmienił się w gorącą wodę i wyparował tworząc dziurę w nieskazitelnej bieli. Nagle syknął, po czym złapał się za skaleczone udo, dotykając ranę prawą łapą.
– Radzę Ci się zastanowić szybciej bo infekcja przebiega dosyć szybko – poradziłam.
– Okej, dobra, chyba dołączę do waszego zespołu – powiedział szybko. Kiwnęłam głową na znak akceptacji.
– Dobra decyzja – skwitowałam, ruszając w stronę mojej jaskini. Nieznajomy zaczął podążać za mną, idąc wolnym krokiem. Dostosowałam swoje tempo do trocha chodu… Męczyło mnie już mówienie na niego "nieznajomy", tak więc postanowiłam zadać mu pytanie o jego imię.
– Laurent Shanza – przedstawił się. Po chwili spytał: – A jak ty się nazywasz?
Przez chwilę milczałam, idąc przed siebie aż w końcu zdradziłam mu swoje imię.
– Antilia.
– Miło Cię poznać…
– Mam nadzieję, że Ciebie również – powiedziałam szczerze, bez zbędnego sarkazmu.
(Laurent? Idziemy do mnie, tam będzie zszywanko i inne duperele xd)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz