Wiatr rzucił na mnie kolejną porcję śniegu, ponownie ograniczając widoczność terenu. Od kilku godzin walczyłam ze śnieżycą, która co chwilę próbowała zakopać mnie przy pomocy mokrego śniegu, którym ciągle we mnie rzucała. Ja natomiast stale się opierałam, starając się iść dalej. "Krok za krokiem" – powtarzałam sobie, walcząc sama ze sobą, by nie poddać się sile natury i po prostu nie zasnąć na zawsze w tym śniegu. Wyobraziłam sobie, jak moje zlodowaciałe szczątki roztapiają się na wiosnę. Albo po prostu na zawsze zostają lodową rzeźbą… Efekt jest jeden – jestem martwa. A ja czuję w przemarzniętych kościach, że to nie czas na spotkanie z Garmem – strażnikiem zaświatów. Tak więc od tych kilku godzin pomimo burzy szłam przed siebie, mając nadzieję, że niedługo znajdę jakieś schronienie lub nawet miejsce do osiedlenia się.
Od kilku miesięcy błąkam się po świecie, ponownie szukając swojego miejsca na świecie. Dlaczego ponownie? Ponieważ nie pamiętam swojego poprzedniego życia – rodziny, przyjaciół… Żadnych wspomnień związanych z moim poprzednim życiem. Lecz co ciekawe, nadal pamiętam sztuki uzdrawiające, co przez pewien czas traktowałam jako punkt zaczepienia do odzyskania pamięci, ale straciłam przez to tylko czas. Jakiś czas temu naszła mnie myśl, aby udać się w pewnym kierunku – idąc na południe, a następnie odbić na wschód. Kierowałam się w tamtym kierunku przy pomocy Słońca oraz gwiazd. Teraz jednak białe chmury śnieżne zasłoniły niebo, a przez padający śnieg zgubiłam orientację w terenie, który swoją drogą był prawie płaski. Czułam się jak na lodowej pustyni. Najbardziej obawiałam się tego, że kręcę się w kółko. Nie mogłam się o tym przekonać, ponieważ jak wcześniej wspomniałam, teren był płaski a ślady moich łap szybko były zacierane przez wyjący wiatr. Skrzydłami mocniej przytuliłam ciało, dziękując Vennowi, że je posiadam. Wiedziałam, że dzięki nim zyskałam niewiele czasu, ale zawsze to coś. "Więcej czasu na myślenie jak nie zginąć" – pomyślałam ponuro. Krok za krokiem, oddech za oddechem. "I byle do przodu" – powtarzałam sobie.
Nagle zza białej, mglistej kurtyny zaczął majaczyć się jakiś kształt. Z iskierką nadziei w sercu podeszłam do, jak się okazało, jakiegoś kamienia. Wola bogów mi sprzyjała, ponieważ pod kamieniem była wystarczająco duża przestrzeń, bym zdołała wejść. Przypomniał mi się tamten dzień – gdy obudziłam się odarta ze wspomnień. Wtedy znalazłam podobne schronienie, lecz była to lodowa iglica, a nie ogromny kamień.
– Naszło mnie na wspomnienia… – prychnęłam na głos, słysząc po raz pierwszy swój głos od dłuższego czasu. Był szorstki i wypełniony zmęczeniem. Kamień był otoczony po bokach innymi, mniejszymi głazami, przypominając mi jeden z wynalazków ludzi, którego nazwy zapomniałam… Miałam szczęście, ponieważ głaz był ustawiony w takim kierunku, że stanowił on moją osłonę przeciwko wiatrowi. Położyłam się na chłodnej ziemi, wsłuchując się w rytm szalejącej burzy. Czułam jej siłę i swego rodzaju determinację. Cieszyłam się, że miałam wystarczająco dużo siły, żeby oprzeć się tejże śnieżycy.
Skuliłam się bardziej, powoli rozkładając przemarznięte skrzydła, okrywając się nimi, podejmując próbę ogrzania się. W głębi ducha płakałam ze szczęścia, że udało mi się znaleźć schronienie, ponieważ czułam, że mój organizm był na krawędzi wytrzymałości. Pozwoliłam sobie na słaby, cichy śmiech radości, po czym zaczęłam masować swoje nogi, chcąc pobudzić krążenie w kończynach. Czułam charakterystyczne drętwienie, które pojawiało się, gdy za długo byłam na mrozie. Mimowolnie zaczęłam wspominać miejsce, które jeszcze kilka dni temu można było nazwać czymś w rodzaju domu. Ponad miesiąc temu znalazłam jaskinie niedaleko terenów ludzi i tam się osiadłam. Było spokojnie, polowałam na zwierzęta hodowane przez te dziwne, dwunożne istoty. Pewnego dnia zrobiłam jakiś błąd, chociaż do tej pory nie jestem pewna, jaki dokładnie… Jednak ludzie zastawili pułapkę na wilka, który zabija im zwierzęta, w którą niestety wpadłam. Cudem udało mi się uciec z miejsca, w którym mnie uwięzili, kilka dni temu. Teraz ponownie poszukuję miejsca do osiedlenia się. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam…
Obudziłam się jakiś czas później. Burza śnieżna zdążyła już minąć, a ja mogłam rozejrzeć się gdzie dokładnie się znalazłam. Teren naprawdę był płaski, nie licząc kilku głazów narzutowych rozsianych w różnej odległości od siebie nawzajem. Delikatne promienie słońca tańczyły na zmarzniętym śniegu, tworząc festiwal barw. Ostrożnie postawiłam łapę na śniegu, czekając, aż cienka warstwa lodu złamie się pod wpływem ciężaru mojego ciała, a noga zanurzy się w zimnym śniegu. Rozłożyłam skrzydła, chcąc rozruszać znajdujące się w nich kości, a następnie uderzyłam nimi o powietrze, budząc je do życia. Wzięłam głęboki wdech zimnego powietrza, a po chwili odetchnęłam. Okolica była ładna, lecz czułam się tutaj… nieswojo. Nie mogłam pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakby ktoś mnie obserwował. Powoli obejrzałam się za siebie, chcąc się upewnić, że jestem sama. Niestety tak nie było.
Za mną siedział duży, kruczoczarny basior. Emanował on pewnością siebie, ale nie puszył się. Biła również od niego coś w rodzaju aury przywódcy… Chwilę siedział on na głazie, pod którym wcześniej się ukrywał, a potem zeskoczył na śnieg, zmniejszając dzielącą nas odległość. Okrążył mnie, a następnie usiadł naprzeciwko, dokładnie mi się przyglądając. Ja również bacznie obserwowałam każdy jego ruch, analizując swoją sytuację. Dzięki tej drzemce miałam więcej siły niż kilka godzin wcześniej, ale na tego wilka raczej to nie wystarczy… Był dużo większy ode mnie i śmiało prezentował swoje muskuły, sygnalizując, że nie ma co próbować walki wręcz. Przez kilka ostatnich miesięcy zdążyłam się nauczyć, że oprócz siły mięśni liczy się także spryt oraz zwinność… Nagle czarny niczym noc wilk zadał pytanie.
– Kim jesteś? – spytał zimny, obojętnym tonem głosu. Przez chwilę milczałam, sprawdzając jego cierpliwość. Bardzo ryzykowne, ale musiałam się upewnić, z tym nie jest porywczy. Na moje szczęście nie jest.
– Mogłabym zapytać Cię o to samo… – odpowiedziałam tym samym głosem co on.
– Damy mają pierwszeństwo – odparł. "Niech to!" – przeklęłam w myślach. Wzdychnęłam przed odpowiedzią.
– Antilia – przedstawiłam się i uniosłam brew, czekając na poznanie imię wilka.
– Miło mi. – Po krótkiej chwili dodał: – Agnar.
– Mi również – odpowiedziałam nieco cieplejszym głosem. Angar lekko uniósł kąciki ust, lecz jego oczy nadal uważnie mnie obserwowały. Sprawiał wrażenie przyjaznego, ale wiedziałam, że gdy tylko zauważy jeden niewłaściwy ruch z mojej strony, bez wahania zaatakuje. "Sama bym zrobiła podobnie" – pomyślałam mimochodem.
– Jeśli mogę zapytać… Co tutaj robisz? – zapytał wilk.
– Przechodzę – odpowiedziałam szczerze. Nie było sensu kłamać, a poza tym nie miałam pomysłu na kłamstwo. Basior przyglądał mi się dłuższą chwilę, po czym odezwał się swoim głębokim głosem.
– Skąd mam mieć pewność, że nie kłamiesz i nie jesteś czyimś szpiegiem?
– Ponieważ nie masz innego wyboru jak uwierzyć mi. Poza tym nie mam dla kogo szpiegować, ponieważ nie należę do żadnej watahy.
– Samotniczka? – spytał zaciekawiony Agnar. To pytanie postanowiłam przemilczeć, co nie uszło jego uwadze. Uniósł pytająco brew.
– Im mniej ktoś o mnie wie, tym mniej mnie zaboli jego zdrada – powiedziałam obojętnym głosem, patrząc mu w oczy.
– Rozumiem… – powiedział to jakby bardziej do siebie niż do mnie. – To bardzo rozsądne podejście – pochwalił.
– Dziękuję… – odpowiedziałam, spuszczając wzrok i oglądając się, gdzie mogę iść… Nagle jedna z nóg ugięła się pode mną, co zaskoczyło zarówno mnie jak i Agnara. Szybko jednak stanęłam na równe nogi. Nie lubię okazywać słabości, a zwłaszcza przed dużym basiorem, który zdecydowanie nade mną góruje.
– Wszystko w porządku? – zapytał lekko zaniepokojony czarny wilk.
– Tak, tak… – wymamrotałam. – Chyba już pójdę… – I bez pożegnania odwróciłam się, chcąc, idąc w swoją stronę. Ale nagle zatrzymałam się. Coś mi nie pozwalało mi zrobić kolejnego kroku. Poczułam coś w sercu, coś w rodzaju… spokoju, ciepła. Nie umiem tego określić, ale właśnie to nie pozwalało mi odejść. Jakby chciało coś mi powiedzieć. Rozejrzałam się po otaczającym mnie krajobrazie i nagle zamiast pustej, białej przestrzeni zobaczyłam łąki pełne kwiatów oraz kilka stad saren… Mruknęłam a kolorowa wizja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zaczęłam wsłuchiwać się w głos serca, który w końcu został dopuszczony. Powtarzał jedno – dom. Kiedy to usłyszałam, zauważyłam jedną rzecz. Stojąc tutaj, w pobliżu tego czarnego basiora czułam się swobodnie i stabilnie… Bez strachu, bez uciążliwego uczucia nieswojości, bez potrzeby szukania tego czegoś…
Jakbym znalazła jeden z zaginionych fragmentów mojego życia.
Odwróciłam się a Agnar cierpliwie czekał, siedząc na śniegu i obserwując mnie. Jakby dawał mi czas do namysłu. Przyznam szczerze, że intrygował mnie ten basior… Podeszłam powoli do niego i również usiadłam.
– Należysz do jakiegoś stada? – zapytałam bez zbędnych ogródek.
– Tak. Do Klanu Wilczej Paszczy.
– Znasz alfę?
– Oczywiście – odpowiadał cierpliwie na moje pytania Agnar.
– Zaprowadzisz mnie do niej? Albo do niego?
– Jasne – powiedział wilk, po czym wstał, okręcił się i ponownie usiadł przede mną, mówiąc: – Ja jestem alfą Klanu Wilczej Paszczy – powiedział tym samym cierpliwym głosem kiedy odpowiadał, bez żadnego wywyższania się czy innych dodatków mających pokazanie różnicy między przywódcą a zwykłym wilkiem. Nie wyczułam również złośliwości lub sakrazmu a jedynie "Już go lubię…" – pomyślałam.
– Czy przyjmiesz ten kamień jako moją ofiarę w zamian do dołączenia do Twojego klanu? – Znałam tradycję, jaka obowiązywała podczas dołączania do wilczego stada – należało ofiarować przywódczyni odpowiedni dar, aby mógł zaakceptować nasze członkostwo. Jakiś czas temu znalazłam dziwny czarny kamień, z którego biła jakaś niezrozumiała dla mnie magia. Wiedziałam jednak, że ten kamień może mi się kiedyś przydać więc kiedy znalazłam odpowiednie materiały i zrobiłam coś, co ludzie nosili na swoich szyjach. Nie podobało mi się to, ponieważ upodabniałam się do tych odrażających stworów, ale nie miałam ochoty trzymać go cały czas w łapie czy w pysku. Poza tym czułam, że muszę wziąć ten kamień. Tak więc została mi jedyna opcja, która wtedy przychodziła mi do głowy – zawieszenie tego kamienia na mojej szyi. Tak więc zdjęłam kamień z szyi, a następnie położyłam go na wystawionej łapie Agnara. Ten przyglądał się kamieniowi w taki sposób, jakby rozumiał, co on do niego mówi. W końcu zacisnął łapę i położył łapę na śniegu.
– Ten kamień w zupełności wystarczy jako ofiara – powiedział Agnar, patrząc na mnie z zadowoleniem w oczach. Cieszę się, że kamień, który mu ofiarowałam, spodobał mu się. Czuję, że ten kamień był właśnie jemu przeznaczony. Przez chwilę pomyślałam, że Framtid chyba ułożyła dla mnie przeznaczenie…
– Chodźmy – powiedziała alfa, wyrywając mnie z mojego transu przemyśleń. – Pokażę Ci gdzie mieszkamy, a potem pójdziemy po jedzenie.
Burczący odgłos mojego żołądka oznaczał, że wypadałoby coś zjeść, o ile chcę jeszcze chodzić po tym świecie… Ruszyłam za Agnarem, który prowadził mnie w nieznanym dla mnie kierunku. On natomiast pewnie stawiał krok, sprawiając wrażenie, jakby tutaj się urodził… To bardzo prawdopodobne. Emanował on swoją aurą, ale nie czułam się przyćmiona. Przez pewien czas prowadził mnie przez to pustkowie. W końcu postanowiłam zapytać, gdzie jesteśmy.
– To są Zielone Błonia. Tutaj, gdy nie mamy zimy, polujemy, choć czasami jest to trudne.
Rozejrzałam się i nadal widziałam płaski krajobraz przykryty grubą warstwą białego puchu.
– Nie dziwię się… – powiedziałam zamyślony tonem. Z każdym krokiem czułam się coraz gorzej, odczuwając skutki długotrwałego głodu. Jednak nadal udawało mi się utrzymać pozory, choć obawiałam się, że długo tak nie pociągnę.
– Wolisz jaskinię czy norę? – zapytał basior, przerywając dziwną ciszę zagłuszaną przez wiejący wiatr. Prąd powietrza porwał jego głos, niosąc go dalej.
– Jaskinię – odpowiedziałam, zastanawiając się, kto chciałby mieszkać w norze. Z jednej strony można czasami powiększyć swoje małe "mieszkanko" jednak może się one okazać niestabilne… Poza tym sama mieszkałam przez kilka dni w norze, lecz ciągle mi ją zalewało, tak więc musiałam szukać nowego lokum… Tak więc wolę litą, twardą skałę.
– Dobrze, bo będziemy mieli mniej drogi, a widzę, że nie jesteś w najlepszej formie…
– Aż tak bardzo to widać? – zapytałam, będąc ciekawa jak bardzo widać osłabienie mojego organizmu.
– Na pierwszy rzut oka prawie nic nie widać, ale jak się przyjrzeć to można dostrzec kilka szczegółów… – odparł Agnar spokojnym głosem. Nadal jednak obserwował, ale nie tak uważnie jak na samym początku naszego spotkania. Ja równie bacznie mu się przyglądałam, ponieważ pierwsze wrażenie jest ważne, ale nie pokazuje całej osobowości wilka. Gdy powiedział, że jest alfą, jego zachowanie nabrało sensu. Na jego terenie pojawił się obcy i teraz musi sprawdzić, czy nie stanowię zagrożenia dla jego stada.
Po kilkunastu minutach, które dla mnie były całą wiecznością, dostaliśmy do jaskiń, które znajdowały się w górach w północnej części lasu Langvarig. Nory natomiast były nieco dalej, bardziej we wschodniej części lasu. W trakcie wędrówki Agnar upewnił się w kwestii mojej decyzji wyboru miejsca do mieszkania. Ja pozostałam przy swoim wyborze. Obejrzałam jaskinię, która okazała się dla mnie idealna, ponieważ okazało się, że w środku biło niewielkie źródełko. Bardzo mnie ucieszyło, ponieważ uwielbiałam dźwięk wody, a jej obecność koiła moją zmęczoną duszę.
– Skąd wiedziałeś, że jestem wilkiem wody, a nie lodu? – Wyszłam na zewnątrz, gdzie czekał na mnie Agnar.
– Nie byłem pewien, ale kiedy byliśmy na Błoniach, mogłabyś stworzyć jakieś lodowe szpikulce czy coś… – przyznał szczerze.
"Bystry jest…" – pomyślałam.
– Dziękuję bardzo – powiedziałam po dłuższej chwili. Czarny wilk kiwnął głową na znak akceptacji podziękowań.
– Chodźmy, pokażę ci, gdzie trzymamy zapasy – powiedziała alfa i ponownie zaczął mnie prowadzić. Gdy to usłyszałam, w pierwszej chwili chciałam zaprotestować, a potem usiąść, po czym powiedzieć, że już nie dam rady. Jednak po przemyśleniu ruszyłam bez słowa za przewodnikiem, czując rosnące zmęczenie. Jednak myśl jedzenia utrzymywała moje ciało trzeźwe. Po krótkim czasie znaleźliśmy się w dużej przestronnej norze, w której znajdowały się zapasy nie tylko na zimę. Dostałam kilka grubszych pasków dziczyzny. Wprawdzie chciałam zjeść więcej, ale wiedziałam, że zjedzenie dużego posiłku po dłuższej głodówce może źle się skończyć.
– Odprowadzić cię? – zapytał Agnar gdy wyszliśmy na powierzchnię.
– Dojdę sama, dzięk… – Chciałam się wymigać, lecz basior mi przerwał.
– Nalegam – Nie powiedział tego ani lodowatym, ani twardym głosem, lecz takim, który nie chciał słyszeć sprzeciwu.
Ustąpiłam, pozwalając, by czarny niczym noc wilk, znów mi towarzyszył. Nie, żebym była o to na niego zła, lecz czułam się, jakbym była szczeniakiem wymagającym ciągłej opieki. Byłam lekko zirytowana, jednakże sądziłam, że boi się, abym po prostu nie zeszła mu na tym śniegu. Nie wiem, czy to z troski o mnie, czy o niechęć woleć sprzątania zwłok… "Ja i mój czarny humor…" – parsknęłam w duchu.
Dotarliśmy do mojej jaskini, gdzie jeszcze chwilę porozmawiałam z alfą Klanu. Agnar zapytał, czym mogłabym się zająć w jego stadzie. Zaproponowałam, że mogę zostać uzdrowicielką, na co wilk zgodził się, jednak uprzedził, że nie ma na razie zielarza, tak więc sama będę musiała zająć się zbieraniem ziół. Przedstawił mi również drogę do Skały Alf, gdzie mieszka.
– Okej… Czy coś jeszcze chcesz omówić? – spytałam na koniec, marząc o drzemce w ciepłym, suchym miejscu.
– Tak. Wypocznij – Basior uśmiechnął się na do widzenia i ruszył w swoją drogę.
Ja natomiast poszłam spać.
~*~*~*~*~*~
Od tego czasu minął jakiś tydzień. Udało mi się zapoznać z większością terenów Klanu, tak więc można powiedzieć, że się zadomowiłam. Leciałam teraz nad jednym z biegów rzeki Isfjell, kierując się do magicznego lasu Lysskog, mając nadzieję, że dzisiaj znajdę jakieś zioła. W głębi duszy miałam nadzieję, że niedługo pojawi się zielarz w naszym stadzie, ponieważ ostatnim razem o mało nie pomyliłam trującej rośliny z magicznym ziołem. Westchnęłam, zaciągając się zimowym powietrzem. Pogoda dopisywała, tak więc mogłam spokojnie pozwolić sobie na szybki lot tam i z powrotem. Wiatru praktycznie nie było, tak więc nie minął moment, a ja już byłam niedaleko lasu. Delikatnie wylądowałam na zamarzniętej ziemi, uważając, aby się nie przewrócić na śliskim gruncie. Powoli stawiałam łapy, wbijając pazury w cienki lód, by móc spokojnie przejść niebezpieczny kawałek. Już cieszyłam się kiedy zbliżała się do lasu, lecz nagle przez mój grzbiet przeszedł dreszcz.
"Nie jestem tutaj sama…" – pomyślałam, wyczuwając obecność jakiegoś wilka. Nie wiedziałam, czy to jest Agnar, ponieważ nie poznałam go na tyle, aby zapamiętać jego zapach. Tak więc pytanie brzmi czy to swój, czy to obcy…
(Kto, co gdzie i jak? Wiem że nie mam dużego wyboru ale yolo xD)