– Dałabyś radę tym się zająć? – zapytał poważnie Akos. – Za dwa dni muszę udać się w podróż na zachód, jedna z sojuszniczych watah poprosiła o moje przybycie…
– Oczywiście – powiedziałam, ukradkiem patrząc na dwójkę chichrających się wilków. Czułam, jak palą mnie uszy i policzki z upokorzenia. Jednak z drugiej strony sama sobie na to zasłużyłam… Zrobiłam z siebie idiotkę, sama jestem sobie winna…
Lecz miałam wrażenie, że nie zrobili tego żartu z czystej złośliwości, ale bardziej mnie testowali… Mimo to czułam ukłucie upokorzenia, tak czy siak.
– Jak długo cię nie będzie? – zapytałam Alfę.
– Kilka dni, ale być może podróż lub sam pobyt może się przedłużyć… W tym czasie moja siostra, Isobel, będzie sprawowała władzę w naszym klanie.
Jak na zawołanie nad nami przeleciała bezskrzydła brązowa wadera, przyozdobiona złotymi błyskotkami oraz białą sierścią na całej głowie, która kontrastowała z ciemnym, czekoladowym ubarwieniem ciała. Była przeciwieństwem swojego starszego brata, dosłownie jak i w przenośni. Isobel, wilczyca beta, władała żywiołem dnia, dzięki czemu mogła lewitować w świetle promieni słonecznych, zupełnie jak Akos, tyle że nocą.
Przywitałam się z dużą dozą szacunku z wilczycą. Beta skinęła głową na znak przyjęcia powitania. Zawsze okazuję należyty szacunek alfom oraz innym wilkom będącym u władzy, lecz w przypadku Isobel warto nieco… przesadzić. Wiele wilków mówi o niej oschle, twierdząc, że jest zimna jak Daleka Północ; że jest nieczuła i pozbawiona emocji. Moje zdanie? Jest zdystansowana oraz neutralna wobec innych. Kilka razy pomogłam jej a ona odwdzięczyła się w stosowny sposób i momencie. Wydaje mi się, że tylko z pozoru jest zimna i twarda niczym diament, który uwielbia. Widać w jej oczach troskę o swojego brata – jedyną rodzinę, jaką posiada.
– Podpalony został również las przy wodospadzie… Na szczęście udało mi się zapanować nad ogniem, nim ten się rozprzestrzenił się dalej – powiedziała rzeczowo.
– Dobrze… – mruknął Akos, myśląc. – Antilia zgodziła się pomóc odnaleźć sprawców podpaleń.
Isobel spojrzała na mnie a potem na towarzyszącą mi parę zielarzy.
– A oni? – zapytała. – Też pomogą?
– To nie nasza sprawa… – powiedział Yareen. Pandora przytaknęła.
– Jak uważacie – powiedziała oschle i z nutą złośliwości. – Bracie, powinieneś już wyruszać, jeśli chcesz zdążyć na czas – zwróciła się do Akosa. Ten kiwnął głową i wyruszył w swoją wędrówkę.
– Leć za mną, opowiesz mi co znalazłaś w trakcie lotu. – Wadera podskoczyła i używając swojej magii, wzniosła się na dość dużą wysokość. Spojrzałam na Yareena oraz Pandorę, nie czując do nich złości czy żalu o ten żart.
– Do zobaczenia. – Rozłożyłam skrzydła i szybko odleciałam, chcąc nadążyć za Betą.
•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•
Minęło kilka dni, podczas których wybuchły kolejne trzy pożary. Od tamtej pory nie miałam okazji spotkać się z parą zielarzy – miałam mnóstwo pracy, prowadząc dochodzenie we współpracy z Isobel i leczeniem kilku poparzonych wilków. Miałam wystarczająco dużo ziół na odpowiednie medykamenty i maści lecznicze. Mieliśmy coraz więcej wskazówek, lecz nadal nie wskazywały na nikogo konkretnego. Akos nadal nie wrócił, przekazując swojej siostrze wiadomość, że jego pobyt w sąsiedniej watasze przedłuży się. Isobel miała kilka teorii, którą jedną z nich popierałam – jakiś wilk był podpalaczem. Nie wiemy kim on jest i czy jest zwykłym szczeniakiem, który nie opanował swojego żywiołu czy też wysłanym szpiegiem stosujący dywersję. Jednak trzeba było szybko odnaleźć sprawcę, biorąc pod uwagę, że nawiedziły nas suche początki wiosny…
Akurat wtedy uporządkowałam swoje manatki, robiąc coroczne wiosenne porządki. Ostatnio znalazłam bardzo ciekawe bibeloty niedaleko ludzkich siedlisk. Liczebność zwierzyny ostatnio zmniejszyła się, więc trzeba było zaryzykować wejście na ludzkie siedliska. Isobel, bardzo niechętnie, przyznała mi zgodę na upolowanie krowy i kilka kurczaków. Przyniosłam część łupu na tereny watahy, oczywiście uważając, czy nie jestem śledzona przez te dziwne dwunożne istoty. Wtedy znalazłam te świecące koraliki czy to jest. Chciałam to ofiarować swojej patronce, tak po prostu, bez żadnej intencji. Czasami lepiej raz na jakiś czas podarować coś bezinteresownie, niż przybiegać tylko dotyka nas coś strasznego i jedynie bogowie mogą to zmienić…
Wtedy usłyszałam jakiś łoskot na zewnątrz. Równie mocno zaciekawiona co nieco zaniepokojona wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, szukając potencjalnego źródła hałasu.
I znalazłam kilkanaście metrów nad ziemią.
Pandora zahaczyła jednym ze swoich rogów o rozległą i grubą gałąź, która nie pękła pod wpływem jej ciężaru. Podleciałam do niej, zastanawiając się co tu robi.
Przecież nie prosiłam o żadne zioła – zastanawiałam się.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam, oglądając gałąź. Chwyciłam zębami za róg wilczycy, po czym mocno szarpnęłam, uwalniając waderę. Ta cicho jęknęła, lecz po chwili była w stanie latać. Wylądowała niedaleko drzewa, o które zahaczyła a ja blisko niej.
– Yareen zniknął! Nie mogę nigdzie go znaleźć! Był w tym spalonym lesie w dolinie Fjell…! – mówiła tak szybko i gorączkowo, że ledwie rozumiałam…
– Powoli! – zawołałam, przez co spłoszyłam kilka ptaków siedzących w pobliskich koronach drzew. – Jak to Yareen zniknął?
Yar? An nie ma Ci za złe tego żartu acz będzie o nim pamiętała ;p
Brak komentarzy
Prześlij komentarz