Pora roku:

Pora roku: Początek Zimy.
Jeśli śnieg utrzymuje się dłużej niż kilka dni, możemy zacząć mówić o początku zimy. Temperatura powietrza jest coraz niższa, należy uważać na poranne przymrozki. Cienka warstwa śniegu przyjemnie skrzypi na każdym kroku lecz aura nie zachęca do wyjścia – cały czas jest pochmurnie i pada, czy to deszcz czy to śnieg. Życie w lesie zamarło na czas zimy – jedynie kilka gatunków zwierząt, nie udających się w cieplejsze rejony, zostały wśród gołych drzew, żyjąc jak gdyby nigdy nic. Nawet niektóre niebezpieczne stworzenia, nawet te z Djevelskogu, ograniczyły swoją aktywność, co nie znaczy, że należy tracić czujność. Nie zaleca się wycieczki w wysokie góry, nawet skrzydlatym wilkom, ze względu na ryzyko zejścia lawiny i silne, północne fronty powietrza niosące masę zimnego powietrza.

Menu pionowe i populacja (na samym dole)

Informacje
Oficjalna data otwarcia: 08.03.2021

POPULACJA: 9
W tym NPC: 3

Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0

LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0

Następne postarzenie: 21-23.02.22

czwartek, 20 stycznia 2022

Brak komentarzy

Od Antilii cd. Yareena "Śnieżny Onyx".

Nie miałam czasu ani chęci kłócić się z Pandorą. Wiedziałam, że donikąd prowadzi dyskusja z nią, tak więc kiwnęłam głową, po czym chwyciłam dotkliwie pogryzionego przrz szczury Yareena za kark i po kilku mocnych uderzeniach skrzydeł wzniosłam się w powietrze. Nie chciałam lecieć zbyt daleko, aby w razie czego szybko wrócić po rogatą waderę. Najdelikatniej jak tylko mogłam postawiłam Yareena na ziemi, ja natomiast nadal wisiałam w powietrzu. 
– Ja lecę po Pandorę – powiedziałam, ufając mu, że zostanie tam, gdzie go zostawiłam. Leciałam najszybciej, na tyle ile mogłam w tej pogodzie. Deszcz dalej padał, na szczęście mniej intensywniej niż wcześniej, lecz dalej utrudniał lot. Zniżyłam lot, lądując w leśnej połaci kilka metrów od miejsca, w którym się rozdzieliliśmy. Zaczaiłam się, obserwując sytuację. Ludzie zarzucili na wilczycę jakiś kolejny swój wynalazek, który krępował jej ruchy – im bardziej się szamotała tym bardziej zaplątywała się w to coś. Zacisnęłam zęby i już chciałam rzucić się na te istoty, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Wpadłam na lepszy pomysł, dzięki którym ludzie zapamiętają, żeby nie zadzierać z naszym Klanem… 
Przy pomocy mocy Skaperen i wody zbierającej się na powierzchni ziemi, która była już nasycona, ostrożnie stworzyłam dużego niedźwiedzia tuż za plecami ludzi. Gdy jeden z nich dostrzegł jakimś cudem ruch, mój niedźwiedź był już gotowy – stanął na tylnych łapach i otworzył swą paszczę, niemo rycząc. Na szczęście to wystraszyło te dwunożne istoty, które porzuciły swoje dziwne patyki i zaczęli uciekać w popłochu. Ja wykorzystałam moment – skoczyłam do przyjaciółki, po czym zaczęłam przygryzać te dziwne liany. Wodny niedźwiedź również opuścił swoje płynne cielsko, opadając na cztery łapy i również zaczął gryźć. 
Gdy udało nam się uwolnić Pandorę z pułapki, sprawdziłam jej stan. Nie mogła latać ale na szczęście mogła biec. Uciekłyśmy razem w stronę kryjówki jej kuzyna, aby razem wrócić na bezpieczne ziemie naszego klanu. Zostawiłam jednak wodnego niedźwiedzia, aby jeszcze narozrabiał w wiosce ludzi. Isobel nie musi o tym wiedzieć… – uśmiechnęłam się w myślach. 

•❅─────✧❅✦❅✧──────❅• 

–Nie rzucaj się! – zawołałam, gdy opatrywałam rany Yareena. Basior stęknął coś w odpowiedzi, ale podłożył się do wygodniej, przestając się wiercić. Wzięłam jego łapę i obejrzałam dokładnie w promieniach porannego słońca, które zawitało do mojej jaskini. Większość nocy opatrywałam Pandorę, choć to drugi zielarz był bardziej poraniony. On jednak upierał się, abym zaczęła od rogatej wilczycy. Jej gadzie skrzydła miały porozrywane błony międzypalcowe a tors mocno potłuczony. Nie wykluczałam połamanych żeber… Westchnęłam. 
Byłam zmęczona i marzyłam o długiej drzemce ale na razie musiałam z tego zrezygnować… Zaczęłam nakładać kojącą maść z rumianka, aby nieco złagodzić świąd oraz zaczerwienienie, a potem mocniejszą, składającą się z mirry, kozłówka lekarskiego oraz rozmarynu. Miałam nawet spory zapas leków, tak więc nie musiałam prosić ich o przygotowanie tychże lekarstw. 
Trochę mi zajęło znalezienie wszystkich ukąszeń ale się udało. Drugie tyle natomiast zajęło mi opatrzenie tych ran i zastosowanie odpowiedniego leku. Pandora bardzo mi pomagała, podając co trzeba, co przyśpieszyło moją pracę. Koniec końców, udało się. Nareszcie… – pomyślałam, wstając. Łapy mi zdrętwiały… Zaczęłam je masować, aby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia… 
– I co teraz zrobimy? – zapytał Yareen, gdy i on wstał. 
– Dobre pytanie… – przyznałam, szczerze zastanawiając się. Nie miałam jednak żadnego sensownego pomysłu. – Przede wszystkin musimy przedstawić sytuację Bethcie… Oba wilki kiwnęły głową. Pandora chciała iść z nami, ale obrażenia jej na to nie pozwalały. Poprosiłam, aby została, a ta przytaknę, obiecując, że zostanie. My natomiast ruszyliśmy w stronę Skały Alf, gdzie mieliśmy się spotkać z Isobel. 

Yar? Pandora może zniknąć w tajemniczych okolicznościach ;)

piątek, 14 stycznia 2022

Brak komentarzy

Od Yareena – Quest #2 (Gwiazdka Yule)

Niech ktoś mi wyjaśni, dlaczego niektórzy rodzą się w stu procentach zdrowi, a inni mają jakąś wadę? Geny? Podły los? A może mieszka gdzieś na świecie jakaś wredna wiedźma, rzucająca na przypadkowe szczeniaki jakieś klątwy? Gdyby tak było, dopadłbym ją i rozerwał na strzępy. Czy nie mogłem się urodzić jako normalny, widzący na oczy wilk? Teraz muszę kombinować, co tu zrobić, aby nie wpaść przypadkiem do rzeki.
Kto by pomyślał, że nocując po środku lasu, który potem okazało się, znajdował się w dolinie, obudzę się ze wszystkich stron otoczony wodą? Dzień wcześniej złapała mnie potężna burza, która wzięła się znikąd. Byłem zmuszony odnaleźć jakąś przypadkową kryjówkę, którą okazała się być stara, lisia nora. Była nadzwyczaj duża, jak dla tego rudego chytrusa, którego czułem słabnący już zapach. Nie zastanawiając się długo, wszedłem do środka. Tam po kilku godzinach czuwania, zasnąłem. Obudził mnie szum wody oraz mokra ciecz, w której byłem zanurzony tylko po łapy. Kiedy szum się pogłębił, a ja wyczuwałem silne drgania z tyłu mnie, natychmiast biegiem skierowałem się do wyjścia z nory. Woda płynęła wąskimi korytarzami z mocnym ciśnieniem, tuż pod mną. Gdy wyskoczyłem na zewnątrz, zimna ciecz wręcz wyskoczyła z nory. Pobiegłem przed siebie, ale po chwili się zatrzymałem. Wyczuwałem kilka… paręnaście nurtów rzeki. Ostrożnie skierowałem się w kierunku watahy, szybko się przekonując, że wczorajsza burza pozostawiła po sobie spory ładunek wody, aktualnie wypływający ze wszystkich nor i formułujących się w szybkie, ale jeszcze płytkie rzeczki. Musiałem byś ostrożny.
Po chwili coś mi spadło na głowę, kiedy z kolejnej dziury wypadła woda. Było to coś małego, ale… szklanego? Nie, nie było szklane. Miało przedziwną strukturę, którą pierwszy raz dotykałem. Zaciekawiony zabrałem ją ze sobą, a gdy w końcu udało mi się wrócić do jaskini, pokazałem ją Pandorze.
- Co to jest? – samica zaczęła się głośno zastanawiać.
- Wygląda jak gwiazda. Skąd ją wziąłeś?
- Spadła mi na głowę – oboje się zaśmialiśmy.
- Więc masz szczęście, gwiazda ci spadła z nieba. I to w dzień – powiedziała żartobliwie, szybko zmieniając temat, gdzie byłem wczorajszej nocy i niemal od razu karcąc mnie za głupotę oraz chwaląc bogów, że jestem żywy. 
- I wykończony. Zdrzemnę się – powiedziałem. Zabrałem swoją „gwiazdkę z nieba” i położyłem się w głębi jaskini.
Miałem przedziwny sen, w którym pojawił się bóg Managarmr, przynajmniej tak się przedstawił. Na moje nieszczęście, sny również miałem „ciemne”. Powiedział mi, że szuka czegoś, co znalazłem. Wyjaśniając mu, że ostatnio „spadła mi gwiazdka z nieba”, samiec poprosił, abym mu ją oddał. Westchnąłem, bo pierwszy raz trafiło mi się takie cudeńko, a bogowie mi to już odbierają, a nawet się tym nie nacieszyłem. Trochę niechętnie oddałem mu ją.
Gdy się obudziłem, nigdzie nie było gwiazdy, Pandora również jej nie widziała. Czy ja naprawdę oddałem ją bogu? Sądziłem, że to zwyczajny sen. 
- Nie wiem gdzie twoja gwiazdka, ale za tobą leży jakiś woreczek – odparła. Czyżbym jednak nie został z niczym?

wtorek, 11 stycznia 2022

Brak komentarzy

Od Yareena - Quest #1 (Polowanie na Odyńca)

Odyniec – świnia, jak każda inna. Wyróżniał ją tylko zapach, charakteryzujący się przez te kilka ważnych dni, wśród wszystkich innych leśnych zapachów. Niektóre trzymały się w grupach, niektóry spędzały czas samotnie. Na te drugie ciężej było zapolować, były bardziej ostrożniejsze i chociaż nie miały znikąd pomocy, jakimś dziwnym trafem „znikały” w lesie. Już trzeci raz próbowałem któregoś upolować. Wyczuwałem, że były odrobinę wyższe i masywniejsze od zwykłego dzika, ale nie przejąłem się tym. Myślałem, że to zwierzęta jak każde inne, niczym się nie wyróżniające. A jednak okazały się inne – dopiero potem Pandora mi wyjaśniła, że były to odyńce Fenrira. 
Pierwszy raz był najkrótszy i chyba najdziwniejszy. Wyczuwałem ich zapach oraz zlokalizowałem ich położenie. Znajdowały się w środku lasu. Ukrywałem się w cieniu, szedłem pod wiatr, a kiedy już znalazłem się na miejscu ich „leżakowania”, po wyskoczeniu z ukrycia, okazało się, że żadnego tam nie było. Gdzie mogły się wszystkie podziać? Dopiero potem ktoś mi powiedział, że zrobiły sobie ze mnie żarty i umknęły bezdźwięcznie, nim dotarłem na miejsce. 
Druga szansa pojawiła się wiele godzin później, gdy na nowo je zlokalizowałem i tym razem upewniłem się, że były na miejscu – usłyszałem ich głosy. Byłem bardziej ostrożniejszy niż wcześniej i one prawdopodobnie też. Wyskoczyłem z ukrycia i podążyłem najpierw za węchem, a potem za dźwiękiem. Wyobraziłem sobie biegnące przede mną odyńca. Chociaż wszystkie ruszyły razem, ja wybrałem jednego, losowego. Kiedy już miałem na niego skoczyć i wbić mu pazury w żebra, on nagle „pofrunął”. Mimo, że to dziwnie brzmi, postaram się to wyjaśnić, w sposób logiczny. Z powodu mojej ślepoty, to, co zobaczyłem przez wiatr, było niczym latanie ptaka. Dzik, najprościej rzecz ujmując, skoczył na pień drzewa, odbił się od niego i momentalnie przeleciał nade mną, lądując sobie wygodnie na czterech kopytach, kiedy to ja uderzyłem głową w drzewo. Zabawne, prawda?
Trzeci raz był przypadkowy, wydawało mi się wtedy, ze one same mnie odnalazły i chciały się pośmiać – a mimo tego ponownie spróbowałem. Nie przyczajałem się, nie podkradałem. Widziały mnie, a mimo to, kiedy zacząłem na nie biec, nie ruszyły się. Gdy byłem blisko, rozproszyły się we wszystkie strony. Ponownie pobiegłem za losowym. Tym razem pogoń była dłuższa, przebiegliśmy dobry kawał drogi i kiedy zaczynałem myśleć, że tym razem go złapie, zwierzak się zatrzymał, odwrócił i zaczął we mnie biec. Myśląc, że to samobójca, nie przestraszyłem się. Zaprzestałem jednak ataku, kiedy wyczułem, że w moją stronę nie zmierza jeden dzik, ale całe stado. Okrążyli mnie i zamierzali zmiażdżyć potężnymi kłami… nie chcąc ryzykować życia, wzleciałem w górę i uniknąłem ciosu. Zwierzęta po raz trzeci triumfalnie machając swoimi ogonkami, ruszyły w las. 
- Co masz taką skwaszoną minę? – zapytała Pandora, kiedy wszedłem do jaskini.
- Te wstrętne dziki robią sobie ze mnie żarty – wyjaśniłem.
- Bo źle się do tego zabierasz – wyjaśniła, grzebiąc w swoich roślinach. Zwróciłem łeb w jej kierunku.
- A jak powinienem? – przez moment się nie odzywała. Usiadłem i spojrzałem na jej zapasy. Były spore.
- To dziki tego boga, są bardzo sprytne. To jest jak łapanie innego, inteligentnego wilka – wyjaśniła. Prychnąłem.
- Skoroś taka mądra, może mi pomożesz? – Pandora spojrzała na mnie. Poczułem, że się uśmiecha. 
Nasz plan był prosty i może nawet zabawny. Szybko wdrożyliśmy go w życie. Pandora zlokalizowała zwierzęta, które poruszały się u podnóża góry. Samica wzleciała w niebo i skierowała się na zbocze, a ja pognałem do lasu. Ukryłem się w zaroślach, nie daleko stada dzików, a Pandora rozpoczęła nasz dziwaczny plan. Stanęła na zboczu i skryła swoje ciało pod skalna kulą, która natychmiast zaczęła się toczyć w dół stoku. Spłoszone dziki, nie wiedząc, skąd przybyła „lawina” pognały w strachu przed siebie, do lasu – w moim kierunku. Kiedy stado było blisko, skoczyłem. Żaden jednak nie wpadł mi w łapy, zdołały uskoczyć, wiec przeszliśmy do drugiej fazy. Zatrzymałem jednego z nich. Stanął w miejscu i mnie obserwował. Prawdopodobnie myślał, że zacznę uciekać, gdy zobaczę skałę, ale gdy samica była już blisko nas, skała się rozpadła, a ona skoczyła na zwierzę odwrócone tyłem. Kiedy wbiła się w jej zad, odyniec zaczął szaleń. Również skoczyłem w jego kierunku, wgryzając mu się w przednie kopyta. Był silny, nawet za bardzo jak na zwykłego dzika. Zaraz pojawiła się reszta zwierząt, które pomogły mu nas zrzucić. Skubane były nad wyraz sprytne i rozumne. Przeszliśmy więc do ostatniej fazy (mając nadzieje, że to wystarczy). Pandora ponownie wzleciała w górę i zamieniła się w skalną kulę, która runęła z impetem na ziemie, wznosząc w górę pył. Razem z wiatrem przyniosłem więcej piachu, który po chwili zatrzymałem. Cała przestrzeń wokół nas była teraz siwo-brązowa. Korzystając z kamuflażu, skoczyłem na rannego odyńca, wgryzając mu się wpierw w pysk, a potem w krtań. 
Pył opadł na ziemie, a reszta zwierząt widząc swojego martwego brata, uciekła. Spojrzałem na Pandorę, która właśnie wygrzebywała się spod kamieni.
- Nie sądziłam, że to będzie aż tak boleć – zaśmiała się, dodając, że kręci się jej przez to w głowie.
- Dzięki – odparłem i położyłem na ziemie dzika. – Jestem ciekawy, czy jest smaczniejszy od zwykłych dzików.

sobota, 8 stycznia 2022

Brak komentarzy

Od Akosa cd. Scarlett "Tajemnicza Wojna"

Patrzyłem z góry na czerwono–białą waderę. Nie ufałem jej, ale trzeba przyznać, że ma cięty język. Chodziła z gracją w niewielkiej, czystej sadzawce, cały czas obserwując moje ruchy. Była czujna oraz bardzo nieufna, cały czas analizując każdy mój oddech czy ruch. Przypomniała mi pewną wilczycę, która należy do mojego klanu. Lekko się uśmiechnąłem pod nosem. Miałem nadzieję, że umknie to czujnej uwadze wadery, która nadal była zanurzona po szyje w wodzie. 
– Czemu się śmiejesz? – zapytała, wpatrując się we mnie. Jej ogon delikatnie sunął tuż pod powierzchnią wody, o czym świadczyły subtelne ruchy jeziora. 
– Nie śmieje, a uśmiecham – sprostowałem. – Przypominasz mi kogoś… 
– Kogo? – zapytała, nieco zaciekawiona. 
– Może ją spotkasz… – odparłem tajemniczo. Spojrzałem na niebo. Niedługo nastanie dzień i warte przejmie moja siostra. Przymknąłem lekko oczy i skontaktowałem się z siostrą, szybko streszczając jej przebieg dzisiejszej nocy. Isobel jak zwykle wykorzystała moment na dogryzienie mi, używając moment, gdy zaatakowała mnie ta wilczyca i… 
Otworzyłem oczy, zrywając połączenie z Iso i natychmiast zauważyłem zniknięcie przybysza. 
Zakląłem pod nosem, po czym zacząłem poszukiwać jakichkolwiek śladów. Jest! Znalazłem zapach obcego wilka kilka metrów ode mnie. Trop prowadził mnie w stronę lasu i tam więc się udałem. Gęsty leśny busz nie pomagał mi w odnalezieniu nieznajomej, a jej wręcz przeciwnie – mogła ukryć się dosłownie wszędzie. Usłyszałem nagle jakiś szelest po swojej prawej. Położyłem uszy i przylęgłem do ziemi, skradając się do potencjalnego celu. Szelest powtórzył się, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to dobry moment na atak. Rzuciłem się na krzak, lecz zamiast poszukiwanej wadery znalazłam dużego, szarego zająca, który szybko czmychnął pomiędzy moimi nogami. 
Usłyszałem znajomy chichot i już wiedziałem, że moja siostra będzie miała ze mnie ubaw przez najbliższe kilka dni. Burknąłem powitanie do Isobel, która nadal miała ze mnie ubaw. 
– Jakbym nie zobaczyła na własne oczy, to bym nie uwierzyła… – pisnęła Iso między atakami śmiechu. Zauważyłem nawet, że uroniła łezkę. 
– Miło, że poprawiłem ci humor na dzień dobry – odparłem nieco oschle. Byłem zły na siebie, że dałem się zrobić jak naiwny szczeniak, oraz na siostrę, która zamiast pomóc mi szukać tej czerwono–białej wadery, stała na środku lasu i głośno się śmiała, dając jej znać gdzie się znajdujemy. 
– Nawet nie wiesz jak bardzo… – Na szczęście atak śmiechu powoli mijał i przeszła do konkretów. – Ty weź dolną partie lasu, ja będę jej szukać z powietrza. 
Kiwnąłem głową. Jako że już nastał wschód słońca, teraz moja siostra posiadała zdolność do lewitacji, podczas gdy ja musiałem chodzić twardo po ziemi dopóki nie nastanie noc. Iso wzbiła się w powietrze a ja zacząłem węszyć za intruzem. Z jednej strony wydawało się, że mówi prawdę, iż nie jest szpiegiem, lecz nie mogłem jej zaufać. Muszę bronić swoje wilki… – pomyślałem, na nowo łapiąc jej woń. 
Wtedy stało się coś niespodziewanego… 



Scar? Podpalisz las, ujawnisz się czy znalazłaś dar dla Akosa? :3

piątek, 7 stycznia 2022

Brak komentarzy

Od Yareena cd. Antilii "Śnieżny Onyx"

Gryzły. Czułem, jak wbijają we mnie te swoje małe, ostre ząbki i jak drapią, tymi swoimi długimi pazurkami. Czułem już nie tylko swąd tej dziury, w której się znajdowałem, ale również smród tych szczurów. Śmierdziały gorzej, niż cała ta przestrzeń. Ich zapach składał się nie tylko z tego, co leżało w tej jamie, ale także z obcej, zaschniętej krwi, zimnego potu, żywego mięsa oraz ‘strachu’. Tak, jakby zjadają wszystkie swe ofiary, wyżerały im uczucia, towarzyszące w tej agonii. Skreśliłem siebie za drugim ugryzieniem. Zwalanie, kopanie i gryzienie na ślepo nic nie dawało. Jeśli trafiłem, one wracały. Było ich więcej, a ja byłem sam. Nie widziałem niczego, czułem jedynie duszący smród i ból. Teraz wiedziałem jak to jest być ofiarą. Gdybym wcześniej nie zabijał mojego pożywienia, a zjadał je w całości na żywca, w tej chwili bardzo bym tego żałował. Śmierć w ten sposób jest nie tylko żałosna, ale także jest torturą. Kawałek po kawałku twojego ciała odrywa się od skóry, mięsa, a w końcu od kości. Już tylko podpalenie żywcem jest równie bolesne – z tą różnicą, że podpalenie jest krótsze, od bycia pożeranym przez szczury. Z drugiej strony, one też muszą coś jeść, prawda?
Nagle coś poczułem. To było inne uczucie, niż ta cała ciemność wokół mnie. To było miłe, a nawet ‘świeże’. W mgnieniu oka zrozumiałem, że był to powiew wiatru. Był bardzo nikły, trwał dosłownie chwilę, ale go odczułem i to napełniło mnie nową nadzieję - myślami, że jednak nie umrę i nie myliłem się. Kto by pomyślał, że w takim miejscu zjawi się Antilia. 
Najpierw był wiatr, a potem dźwięk. Głos samicy odbił się echem od pomieszczenia, zaraz jej zawtórowałem. Wadera uporała się z kilkoma szczurami, a gdy ja nabrałem na nowo nadziei, również odepchnąłem ich parę. Ruszyliśmy w kierunku wyjścia, Antilia mnie prowadziła. Słyszałem jej oddech, tupot łap i szybkie bicie serca. Za sobą również wiele słyszałem: miliony małych stópek, biegnących w naszą stronę, niczym szarża potężnych bawołów. Ich piski roznosiły się wszędzie, dobiegały do naszych uszu i gdyby nie adrenalina, ich wysokie decybele oszołomiły by nas. 
Gdy znowu byliśmy na zewnątrz, a ja poczułem, jak cała moc do mnie wraca, nie miałem praktycznie czasu, by się „rozejrzeć”. Mignęły mi jedynie jakieś duże obiekty, które ominęliśmy - od razu po wyjściu z tunelu, wzbiliśmy się w powietrze. Kulałem, przez co mój lot niczym nie różnił się od kalekiego ptaka, który na siłę próbuje wznieść się wysoko. Kto by pomyślał, że takie małe szczurki, mogą wyrządzić tyle ran – jeden może rzeczywiście by nie mógł, ale kiedy pojawiają się ich całe stada liczące po kilka setek, rzeczywistość blaknie.
- Pandora! – Antilia zawołała moją przyjaciółkę. Jej głos był przyjęty, nie wskazywał na nic dobrego. Kiedy wyczułem jej zapach, a następnie odnalazłem jej położenie, przestałem lecieć i runąłem na ziemię, zaraz obok niej. Skrzydlata pisnęła i mnie zwyzywała, mówiąc coś, abym w tej chwili się nie uśmiechał. 
- Mamy poważne kłopoty, wstawaj – nakazała. Antilia po chwili wylądowała obok nas.
- Dasz radę polecieć? – zapytała Pandorę, ale otrzymała negatywną odpowiedź. Kiedy do moich uszu dotarły kolejne dźwięki, tym razem ludzkie, zrozumiałem, czemu tak się bały. Próbowałem wstać. Wmawiałem sobie, że jeszcze trochę i będziemy bezpieczni. Przecież nie mogło to się inaczej skończyć, prawda?
- Antilia – odezwała się Pandora. – Zabierz go stąd – spojrzałem w kierunku głosu. Znowu spróbowałem wstać, ale z niezadowalającym skutkiem.
- A co z tobą? 
- Zaraz coś wymyśle, ale póki wiem, że coś mu grozi, to nie mogę myśleć.
- Ale…
- Już! – krzyknęła z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie. Mówi się, że samice zostały wysłane przez diabły, aby kusiły samców. Jeśli to prawda, to Pandora czasami brzmiała jak król diabłów. Słyszeliście kiedyś jego głos? Niski, z wyraźnym drżeniem, mogącym wywołać trzęsienia, takim, któremu nie możesz się przeciwstawić, bo twoje ciało samo się buntuje. Jeśli nie, to dobrze. Ja słyszałem, niewiele razy, ale raz wystarczył, abym zapamiętał. I abym wiedział, że wtedy Pandorze nie wolno się przeciwstawiać.
Po chwili poczułem, jak Antilia chwyta mnie za kark i podnosi.


<Antilia?>