Nagle coś mnie tchnęło.
Obróciłam się i rozejrzałam za białym futrem nowo poznanego basiora, Yareena.
Zamiast tego zobaczyłam gęsty dym w oddali i pomarańczową aurę oblewającą korony pobliskich drzew.
– Nie… – szepnęłam. I ruszyłam wprost w kierunku serca pożaru lasu Lyskkog.
Pierwsze metry przebyłam pieszo, lecz czułam, jak ciepło mnie obezwładnia. Wtedy skorzystałam ze swoich skrzydeł – rozłożyłam je i szybko wzniosłam się ku niebu, uciekając od niszczycielskiego ognia. Jako wilk wody nie miałam ochoty na bliskie spotkanie z przeciwnym żywiołem, który właśnie szalał po zaczarowanej puszczy. Byłam po stronie żywiołu, który dosłownie paruje w obecności swojego przeciwnika. Ciepłe powietrze unoszące się znad kniei pozwalało mi na lot szybowniczy, lecz gryzący dym utrudniał oddychanie. Zaniosłam się kaszlem, po czym zakryłam pysk łapami, łudząc się, że to da jakiś efekt. Dało, ale niewielki.
Oczy coraz bardziej szczypały i łzawiły, ale nadal rozglądałam się za niewidomym wilkiem. Martwiłam się o niego, zwłaszcza że pożar coraz szybciej się rozprzestrzeniał. Kątem oka zobaczyłam garstkę, prawdopodobnie, ostatnich mieszkańców lasu. Była to para szlachetnych jednorożców. Ich śnieżnobiała sierść lśniła złotym i bursztynowym blaskiem a ich lśniące kopyta rozchlapywały błoto na boki, brudząc ich nieskazitelny wygląd. Lecz nie one mnie interesowały, tylko inne stworzenie o białej sierści.
Nagle go dostrzegłam, jak siłował się z gałęzią zaczepioną o jego torbę pełną leczniczych ziół.
Zniżyłam lot, kiedy gałąź przegrała pojedynek z basiorem, oddając mu jego pakunek. Kiedy tylko dotknęłam ziemi, wilk wpadł na mnie, po czym oboje zrobiliśmy fikołka i uderzyliśmy w gruby pień dębu. Wstałam powoli, kręcąc głową, chcąc się pozbyć mroczków sprzed oczu.
– To ty? – zapytał niepewny, wstając powoli. Mimo że jego oczy nie widziały, widać było w nich strach. Nie byłam zdziwiona, ponieważ ogień zatoczył wokół nas niebezpieczny pierścień. Ja mogłam spokojnie odlecieć, ale Yareen nie miał takiej możliwości. A przynajmniej tak myślałam, ponieważ mógł on opanować pewną zdolność unoszenia go nad ziemią, skoro jego żywiołem jest powietrze...
”Nie zostawię go po raz drugi” – obiecałam sobie.
– Tak, to ja – Antilia.
Podszedł do mnie bliżej, zupełnie jakby czuł zbliżające się jęzory ognia. Robiło się coraz cieplej a dym coraz mnie dusił. Mój towarzysz również zakaszlał. ”Niedobrze…” – pomyślałam, gorączkowo myśląc co zrobić.
Nagle do głowy wpadł mi pomysł. Niebezpieczny i być może się nie uda. Ale muszę spróbować…
– Mam pewien plan. I będziesz musiał mi pomóc… – zaczęłam niepewnie, lecz kiedy zobaczyłam, jak szybko płomienie pożerają wiekowe dęby i drobne, leśne poszycie. Zadrżałam, lecz nie z zimna. Gdybym chciała, dodałabym, że ciepła mam teraz pod dostatkiem, ale nie miałam ochoty na czarny humor.
– Co mam zrobić? – zapytał śnieżnobiały wilk. Pokrótce opowiedziałam mu swój pomysł. W odpowiedzi powiedział, że ma szansę to się udać. ”Szansa to słowo klucz... ” – pomyślałam, gorzko. Lecz przystąpiłam do wykonania swojego planu.
Zamknęłam oczy i oczami wyobraźni przywołałam obraz pobliskich jezior, strumyków i rzek. Wyobraziłam sobie, jak życiodajna ciecz, miejscami nadal przykryta warstwą lodu, zaczyna lewitować, tworząc dużą bańkę wody. Bańka ta zaczęła przemierzać okolicę, lecąc pchana siłą wiatru w wyznaczonym przeze mnie oraz Yareena kierunku. Mocniej zacisnęłam powieki i wbiłam pazury w ziemię, czując jak ogień coraz szybciej się zbliża a moje siły magiczne – maleją z każdym uderzeniem mojego serca. Jednak nadal nakazywałam magii przepływać przez moje ciało. Wiedziałam, że mocno przepłacę za to, ale wolałam ból głowy, który przytłumię odpowiednimi ziołami od ciężko gojących się oparzeń… Czułam, jak woda zbliża się coraz bardziej. Spłaszczyłam wodę, chcąc, aby okryła las niczym ciepły, puchaty koc.
I okryłam las wodnym kocem, który skutecznie stłumił trawiący las Lyskkog pożar,
Kiedy płomienie syczały, ginąc, ja upadłam na jedno kolano, ciężko oddychając. Skutki tego zaklęcia już zaczęły się pojawiać. Zacisnęłam zęby, starając się wygrać z silnym bólem głowy.
– Udało się… – powiedział cicho biały wilk.
– Tak – powiedziałam. Niespodziewanie mój nos wyczuł obcą woń. Pachniała ona ogniem i spalenizną ale nie pasowała do otoczenia lasu – woni palonego drewna ani mokrych liści. Tylko coś innego, obcego. Olśniło mnie. Kiedy chciałam powiedzieć Yareenowi, że las najprawdopodobniej został podpalony, za zgliszczy wyłoniła się nieznana mi wilczyca.
– Yareen?! Nic Ci nie jest?
<Yar? Bawimy się w detektywów? xd>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz