Siedziałem, patrząc jak klatka piersiowa Úrfearn delikatnie unosi się a po chwili opada w świszczącym oddechu. Moja uczennica nadal leżała nieprzytomna w jaskini uzdrowicielki. Antilia nie wracała od kilku godzin, co mnie lekko niepokoiło, jednak wiedziałem, że wilczyca jest zaradna i wie co robi. Usłyszałem, jak deszcz zaczął dudnić o litą skałę, początkowo delikatnie, lecz rytm przybierał na szybkości i sile, co przerodziło się w ulewę. Wstałem, ciągle patrząc na Úr, nadal przysięgając jej, że dokonam zemsty na tym złotookim potworze, który chciał ją zabić. Wyszedłem, stojąc przy ostatnim skrawku zadaszenia jaskini. Ciemne, stalowoszare chmury toczyły się leniwie przez nasze tereny, zrzucając z siebie ciężar, sprowadzając na ziemię deszcz. Usiadłem, wpatrując się w ciężkie krople wody, ostro lądujące na ziemi. Powoli wkroczyliśmy w ostatnie dni jesieni więc zaraz przyjdzie zima. Pory roku bardzo szybko zmieniały się, sprawiając wrażenie, że za kolejne trzy tygodnie spadnie śnieg lub zostanie on roztopiony pod wpływem pierwszych wiosennych promieni słonecznych. Nasi przodkowie jednak zdolali się przyzwyczać do takich częstych zmian pór roku, które nastąpiło po stworzeniu nowego świata, w którym obecnie żyjemy i my.
Pora roku:
Pora roku: Początek Zimy.
Jeśli śnieg utrzymuje się dłużej niż kilka dni, możemy zacząć mówić o początku zimy. Temperatura powietrza jest coraz niższa, należy uważać na poranne przymrozki. Cienka warstwa śniegu przyjemnie skrzypi na każdym kroku lecz aura nie zachęca do wyjścia – cały czas jest pochmurnie i pada, czy to deszcz czy to śnieg. Życie w lesie zamarło na czas zimy – jedynie kilka gatunków zwierząt, nie udających się w cieplejsze rejony, zostały wśród gołych drzew, żyjąc jak gdyby nigdy nic. Nawet niektóre niebezpieczne stworzenia, nawet te z Djevelskogu, ograniczyły swoją aktywność, co nie znaczy, że należy tracić czujność. Nie zaleca się wycieczki w wysokie góry, nawet skrzydlatym wilkom, ze względu na ryzyko zejścia lawiny i silne, północne fronty powietrza niosące masę zimnego powietrza.
Menu pionowe i populacja (na samym dole)
Strony
Informacje
Oficjalna data otwarcia: 08.03.2021
POPULACJA: 9
W tym NPC: 3
Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0
LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0
Następne postarzenie: 21-23.02.22
POPULACJA: 9
W tym NPC: 3
Wadery (♀): 5
Basiory (♂): 4
Szczenięta: 0
LICZBA ZMARŁYCH WILKÓW: 0
LICZBA PAR: 0
Następne postarzenie: 21-23.02.22
Menu poziome
niedziela, 19 września 2021
Od Akosa cd. Ùrfearn "Nauka to potęgi klucz"
Byłem tak pochłonięty swoimi wspomnieniami opowiadań swojego dziadka, że nie zauważyłem nadchodzącej uzdrowicielki. Jej białe futro było przemoczone do suchej nitki, przez co wyglądała na nieco chudszą niż normalnie. Rozłożone skrzydła ciągnęła po mokrej ziemi, przez co jej kolorowe pióra przybrały brunatny odcień. Miała na sobie skórzane torby, które trzymała pod skrzydłami, chcąc najpewniej uchronić ich zawartość przed zmoknięciem.
– Akosie, pomożesz mi? – zapytała głośniej, zadając to samo pytanie drugi raz. Jej głos wyrwał mnie z transu.
– Jasne, oczywiście… – powiedziałem i szybko podbiegłem, biorąc jej bagaż. Był nieco ciężki ale starałem się nie poznać tego po sobie. Gdy znaleźliśmy się w suchej jaskini otrzepałem się natomiast Antilia zrobiła coś, czego się nie spodziewałem, choć po chwili zrozumiałem sens jej czynu. Skrzydlata wadera użyła swojego żywiołu, by, tak jakby, osuszyć się z wody, po czym stworzyła bańkę, w której została zamknięta woda pobrana jej futra i piór, po czym odesłała bańkę na zewnątrz, zasilając pewnie jakiś strumyk czy inną rzeczkę, dziękując Egirowi za obecność tego żywiołu w naszym świecie. Gdy zakończyła swój rytuał, wzięła ode mnie swój pakunek i zaczęła w nim grzebać. Zauważyłem kilka kawałków suszonego mięsa, na którego widok poczułem ścisk w brzuszku. Uśmiechnęła się, zupełnie jakby czytała mi w myślach. Podała mi duży kawałek mięsa, życząc smacznego. Szybko pochłonąłem jeleni udziec, bo tym była podana porcja mięsa.
– Pomyślałam, że chętnie coś zjesz dlatego wzięłam więcej mięsa… – powiedziała Antilia, powoli zajadając się swoją porcją.
– Dziękuję bardzo – podziękowałem szczerze. An jest jedną z najstarszych członkiń mojego klanu, ba – jedną z pierwszych. Nadal jednak niewiele wiem o niej oraz jej historii…
Podobnie jak z Yrsą… – pomyślałem, zastanawiając się gdzie teraz jest i co robi. Jakiś czas temu widząca oznajmiła mi, że musi wybrać się w pewną podróż. Samotnie. Z początku chciałem zaproponować jej swoje towarzystwo, lecz kategorycznie odmówiła, argumentując, że sama musi udać się w tą wędrówkę a ja jestem samcem Alfa tego klanu. Dodała też, że zrzucanie odpowiedzialności na moją siostrę byłoby nieodpowiedzialnym posunięciem. Tęskniłem za nią oraz martwiłem się, ponieważ długo nie wracała… Jednak pomimo tego zmartwienia wierzyłem w jej siłę oraz wiedzę.
Zamrugałem, wracając do rzeczywistości, kiedy piorun uderzył w ziemię niedaleko nas a huk rozdarcia powietrza wiązką energii rozległ się po okolicy.
Wpatrywałem się w szare niebo, myśląc o swojej ukochanej (nie wyznałem jej miłości, jest na to zdecydowanie za wcześnie) oraz myśląc, gdzie te zdradzieckie żmije się pochowały. Szybko o was nie zapomnę… – poprzysiągłem, mając przed oczami wspomnienie, gdzie ojczym Úrfearn spycha ją ze skalnej półki, by zabić ją.
– Wszystko w porządku? – zapytała Antilia, po chwili dodając: – Wyglądasz na zmartwionego… – Biała wilczyca podeszła do mnie i usiadła obok.
– W porządku, tylko… – Zrobiłem przerwę, myśląc co powiedzieć. – Martwię się o Úrfearn oraz myślę, co zrobić z tymi wilkami…
– Prawo klanu zabrania rozlewania krwi ale pomiędzy jego członkami – powiedziała na głos jedno z praw, jakie panowało wśród mojej rodziny od wieków. – ...lecz nie są to nasze wilki. Nie wiem czy można respektować nasze prawo wobec nich. Prawda…? – Wadera spojrzała na mnie a deszcz nadal bębnił o łysiejące konary drzew i gołe skały.
Milczałem, myśląc nad odpowiedzią. W końcu odpowiedziałem:
– Nie wiem jaka spotka ich kara, ale jedno jest pewne – sprawiedliwość ich nie ominie… – przysiągłem, prosząc w duchu boga zemsty o siłę.
•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•
Od tego momentu minęły dwa dni a moja uczennica nadal była nieprzytomna. Antilia twierdziła, że balansuje ona na granicy życia i śmierci. Codziennie kilka razy odwiedzała zielarza lub ona ją (głównie Pandora przychodziła do jaskini uzdrowicielki) aby przygotować nową porcję lekarstw dla Úrfearn. Ciało Wrzosowej Olchy osłabło, lecz nie poddawało się. Łudziłem się, że w pewnym momencie otworzy swoje lawendowe oczy, lecz nic takiego się nie działo. Widziałem, jak nadzieja również opuszcza naszą uzdrowicielkę, aż w pewnym momencie…
– Wiem, co może pomóc Úrfearn, lecz jest to prawie niemożliwe…
– Mów – powiedziałem władczym tonem, czując, jak mój puls przyspiesza.
Biała wilczyca przez chwilę wahała się, lecz po chwili zaczęła opowiadać.
– Znam pewną legendę, która opowiada o pewnych kwiatach rosnącym na Dalekiej Północy, którego Framtid bardzo pragnie. Podobno to miał być prezent od jej męża, Skolla – boga Słońca, który chciał jej podarować piękny, ziemski kwiat, który stworzył z Łez Słońca… – przerwała na chwilę. Spojrzała mi w oczy. – Gdy uzdrowiciel złoży go w ofierze, bogini Losu może uzdrowić ciężko chorego wilka, którym opiekował się uzdrowiciel.
Gdy usłyszałem ostatnie zdanie, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Jest nadzieja na uratowanie Úrfearn! W mojej głowie pojawiło się milion pytań oraz planów podróży.
– Wiesz, gdzie dokładnie są te kwiaty? Masz jakieś wskazówki? Informacje? – Zasypywałem pytaniami Antilię. Ta podniosła łapę, bym zwolnił. Uszanowałem jej prośbę i umilkłem, czekając na odpowiedź ze strony wilczycy.
Po chwili zaczęła recytować:
– Gdy Słońce skrywa swe ogniste spojrzenie, kiedy noc zmienia złoty karmazyn w szarość, ostatni raz spogląda przez lodowy pryzmat na dar stworzony ze swych łez.
Zacząłem analizować wierszyk.
– Zgaduję, że chodzi o Daleką Północ… I pewnie chodzi tutaj o zachód słońca.
– Najprawdopodobniej tak jest, choć było wielu śmiałków, którzy postanowili sprawdzić ten trop. Niewielu wróciło żywych, a ci, którzy wytrwali, umierali z powodu odmrożeń i ich powikłań kilka tygodni potem – powiedziała An, podchodząc do śpiącego szarego szczeniaka, by podać nową porcję lekarstw. Ja natomiast myślałem co zrobić… Wybrać się samemu w podróż czy wysłać innego wilka? Rozważałem swoją decyzję, zastanawiając się czy Isobel zastąpi mnie przez kilka dni… Myślałem też, aby wysłać kilka wilków na poszukiwania za złotookim szarym basiorem oraz przysłać jednego na straż, aby strzegł Úrfearn oraz ewentualnie pomóc Antilii…
Postanowione.
Wysłałem siostrze telepatyczną wiadomość, zastanawiając się jak bardzo będzie mnie przeklinać w wiadomości zwrotnej.
– Antilio, wiesz coś więcej na temat tego kwiatu?
Uzdrowicielka przekazała mi kilka suchych informacji, na koniec pytając:
– Chcesz osobiście – to słowo specjalnie nacisnęła, dodatkowo marszcząc brwi – udać się po ten kwiat?
Przytaknąłem.
– Zgaduję, że nawet Isobel nie odciągnie cię od tego pomysłu…
– Úrfearn jest dla mnie jak… – Nie byłem w stanie dokończyć. Mimo, że od śmierci Iossy minęło tyle czasu, ból nadal wydawał się świeży i ostry. Uzdrowicielka milczała, czując, co mnie dręczy. Wiem, że sama nie ma rodziny, bo po prostu jej nie pamięta; wiem, ponieważ przypadkowo się o tym wygadała i poprosiła, abym zatrzymał to po części dla siebie – wszyscy wiedzą, że ma amnezję, lecz wątpliwości co do swojej rodziny zachowała dla siebie. Dla niej jednak to to samo – nie wie, czy jest sens kogokolwiek szukać, dlatego wolała zacząć od nowa, zamykając rozdział.
– Przygotuję odpowiednie leki dla ciebie na drogę, abyś nie wrócił ze zlodowaciałymi nogami. – Zniknęła gdzieś na chwilę, po czym przyniosła buteleczkę wypełnioną do połowy wodą z zanurzonymi ziołami. Przekazała mi również kilka wskazówek, które miały uchronić mnie przed zamarznięciem na kość. Nie posiadałem Księżycowego Pyłu, który był w stanie uleczyć każdą możliwą ranę, lecz niestety nie miałem ani Pyłu ani ofiary dla swojego Patrona. Antilia przyznała szczerze, że podanie tego szczeniakowi nie przyniosłoby żadnego efektu a jedynie zmarnowałoby boski dar. Tak więc została legenda o boskim kwiecie…
Przygotowany, wyruszyłem w podróż, zostawiając klan pod opieką mojej siostry. Nie była na mnie zła, tylko raczej nie rozumiała mojej decyzji, a przynajmniej częściowo. Kazała mi obiecać, że szybko wrócę, bo lubi, gdy inni przesadzają z szacunkiem ale sprawami wewnętrznymi nie ma ochoty przejąć na dłużej. Uścisnąłem siostrę na pożegnanie i odwiedziłem Ùrfearn, powtarzając daną jej przysięgę.
– Ten drań zapłaci za to, co Ci zrobił…
Niesiony blaskiem księżyca, udałem się na Daleką Północ.
•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•
Słyszałem wiele opowieści na temat Dalekiej Północy, lecz żadna nie odpowiadała wrażeniom jakie towarzyszą, przebywając na lodowej pustyni. Powiedzieć, że jest to bardzo zimno to jakby stwierdzić, że Słońce pojawia się za dnia. Było cholernie zimno a do tego wiał silny wiatr z północnego zachodu. Zadrżałem po raz kolejny, czując, jak moje ciało próbuje desperacko zachować ciepło. Od kilku dni błąkałem się po bezkresnej białej pustce, czując jak opuszcza mnie nadzieja na odnalezienie legendernarnego kwiatu. Do zachodu słońca nie zostało wiele, dzięki czemu mogłem postawić coś w rodzaju bariery, która pomoże mi przetrwać noc. Jedną z ostatnich, jeśli tu jeszcze zostanę dłużej… Mimowolnie zachichotałem, wydając z siebie świszczący śmiech. Io i Bella zawsze powtarzały, że jestem tak uparty, że doprowadzam tym samych bogów do szału.bChyba miały rację, bo nie umiem odpuścić. Lecz teraz sam z siebie chciałem odejść. Czułem, że nic tu nie zdziałam, a moja śmierć jedynie pogorszy sytuację. Teoretycznie mam następcę, lecz nie sądzę, aby moja siostra była tym zachwycona. Ostatni raz spojrzałem na śnieżną równinę, pokrytą półprzezroczystym kocem z lodu i płatku śniegu, którą żegnało słońce, rzucając lodowej pustyni swoje ciepłe światło. Niedaleko była ściana zbudowana z lodu, przykryta nalotem śnieżnym. Przypominało mi to łapę chroniącą coś cennego w swoim wnętrzu. Widok był urzekający, lecz wiedziałem, że muszę pogodzić się z porażką.
Odwróciłem się, chcąc odejść w kierunku swoich ziem na południu, gdy nagle do głosu doszła pewna myśl...
Dlaczego tak łatwo się poddaje?
Spojrzałem ponownie na zapierający dech w piersi widok, przypominając sobie wiersz, który przekazała mi Antilia. Obracałem w myślach treść wiersza, gdy nagle zrozumiałem.
To był test. Czy poddam się przeznaczeniu, czy stanę z nim oko w oko!
Niespodziewanie promienie zachodzącego słońca dotknęły niepozornej skały a ta rozbłysła tysiącem kolorów, ujawniając ukryty w jej cieniu skarb. Podbiegłem, chcąc zdobyć jeden okaz boskiej rośliny, czując w duchu, że jeśli promienie słoneczne zgasną, kwiat przepadnie.
Kwiat był niezwykle piękny… Kolorowe płatki wyglądały, jakby zostały stworzone z delikatnego kryształu, który mieniły się wszystkimi odcieniami. Delikatna łodyga utrzymywała kwiatostan oraz cienkie, duże liścienie. Roślina opierała się każdym znanym nam prawom przyrody, żyjąc na arktycznym pustkowiu. Ostrożnie stawiając łapy, udałem się w głąb boskiej łąki, rozglądając się za tym jedynym egzemplarzem, który będzie w stanie pomóc mojej uczennicy. Po prostu czułem, że pierwszy lepszy kwiat nie pomoże jej. W końcu znalazłem ten, którego szukałem. I to w samą porę.
Gdy chwyciłem smukłą łodygę zębami i zerwałem, słońce właśnie schowało swe oblicze za horyzontem, ustępując miejsca młodszemu bratu. Magiczna łąka straciła swoje żywe kolory, kontrastujące z arktyczną szarością, po czym stopniowo rozmazywała się, by w końcu zniknąć… Zostałem sam, trzymając w zębach magiczną roślinę.
Spojrzałem na wschodzący księżyc, po czym wzniosłem się delikatnie ponad śnieżną pustynię, śpiesząc z cennym lekiem dla mojej uczennicy.
•❅──────✧❅✦❅✧──────❅•
– Masz go? – zapytała Antilia, stojąc przed wejściem do swojej jaskini. Noc powoli kończyła się a pierwsze promienie słońca barwiły niebo nad horyzontem na cieplejsze odcienie. Wylądałem kilka metrów od wadery, na mokrej i zimniejszej ziemi. Pewnie śnieg ostatnio spadł… Gdy tylko samica ujrzała promieniujący subtelnym światłem kryształowy kwiat, jej oczy zrobiły się ogromne…
– Czyli jednak istnieje… – szepnęła cicho, podziwiając dar boga słońca dla swojej żony. Jednak gdy spojrzałem jej w oczy, widziałem, że nie mamy czasu do stracenia.
– Musimy się spieszyć… – powiedziała, po czym po kilku minutach byliśmy już w drodze do ołtarza Flotte Org, niosąc na swoim grzbiecie umierającą Wrzosową Olchę.
Antilia opowiedziała mi o dziwnych zdarzeniach, które miały miejsce pod moją nieobecność. Podrzucano zgniłe zwłoki zwierząt, niszczono nasze tereny, szczuto też niektóre niebezpieczne stworzenia, przez co niektóre miejsca były niezwykle niebezpieczne… Były również dwa ataki grupy nieznanych wilków na członków naszego klanu. Vinys nie został groźnie ranny, bardziej mocno poturbowany, lecz Dusjer nie miał tyle szczęścia. Basior mocno oberwał i nadal leczy się u uzdrowicielki, ale jest już w lepszej formie. Próbowano nawet zaatakować Antilię ale ta wtedy była z moją siostrą i we dwie udało im się spłoszyć przeciwnika. Biała wilczyca przysięga, że widziała dużego, szarego basiora o bursztynowych oczach. Antilia przyznała, że ktoś chciał włamać się do jej jaskini, lecz zabezpieczyła wejście ścianą toksycznej wody. Znalazła ślady obcego wilka, nienależącego do naszej sfory.
Zaczyna się… Próbuje mnie sprowokować do walki, żeby odsłonił Ùrfearn.
Uśmiechnąłem się delikatnie, śmiejąc się w duchu. Jesteś martwy…
Dotarliśmy do miejsca składania hołdu naszym bogom. Kamień lśnił delikatnie w świetle dnia, a jego runy jarzyły się na lekko pomarańczowy kolor, co świadczyło, że bogowie są w stanie wysłuchać naszych próśb. Położyłem delikatnie Ùrfearn na kamiennym stole będącym przed skałą z runami, tam gdzie wskazała skrzydlata wadera. Po chwili wilczyca poprosiła o kwiat, który również jej podałem, a następnie na jej prośbę, odsunąłem się od ołtarza. Potem zaczęła wypowiadać modlitwę skierowaną ku patronce uzdrowicieli i bogini przeznaczenia – Framtid.
Cierpliwie czekałem, aż Antilia wyjdzie z swego rodzaju transu… , pilnąc, aby ani jej, ani młodej nic nie zagroziło. Było spokojnie, aż za spokojnie…
W pewnym momencie wadera wyszła z transu, a ja byłem tak bardzo skupiony na obserwacji otoczenia, że na dźwięk swojego imienia podskoczyłem.
Odwróciłem się i zobaczyłem, jak ciało szczeniaka świeci delikatnym, pomarańczowym blaskiem.
– Framtid wysłuchała prośby i zgodziła się oszczędzić Ùrfearn. – Uśmiechnęła się promiennie. – Poprosiła, abym przekazała Ci, że jest pełna podziwu Twojej postawie i oddaniu dla Ùr…
– Zmiana planów – ona zaraz zginie…!
Moja sierść natychmiast zjeżyła się, a ja przyjąłem pozycję do ataku, Antilia zrobiła podobnie, chroniąc leżącą, szarą kulkę sierści przed kamieniem runicznym.
Złotooki ukazał się wraz z całą swoją paczką, otaczając mnie oraz uzdrowicielkę. Nie mogłem pozwolić, aby ponownie skrzywdzili Ùrfearn.
– Antilia, bierz Ùr i uciekaj! – krzyknąłem, po czym rzuciłem się na przywódcę wrogiej sfory. W pierwszych sekundach walki chyba usłyszałem trzepot wilczych skrzydeł białej wilczycy…
Ùrfearn? Przepraszam, że tak długo ;___;
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz