Pomyślmy, co by się ze mną stało, gdy Pandora umarła. W teorii, nie powinno nic. Żyłbym dalej, spał, biegał, polował, zbierał zioła, może nawet znalazłbym innego medyka, któremu mógłbym pomagać. A w praktyce? Prawdopodobnie załamanie nerwowe. Spotkałem już wilki, które takie coś przeszły. Wszystkich charakteryzowała niemoc. Przypominali w zachowaniu zombie, które od dawna nie jadła mózgu i powoli umierało. Te wilki umierały wewnątrz siebie i nie chciały pomocy. Nie wierzyły, że cokolwiek im pomoże. Prawdopodobnie należałbym wtedy do ich grupy. Pandora nie była tylko moją opiekunką i chociaż nie mogłem jej nazwać matką, była czymś więcej, niż dwie te osoby w jednym. Czułem do niej ogromną miłość, ale nie taką, jaką darzą siebie zakochane wilki, chcące się pobrać i mieć dzieci. Kochałem ją jak starszą siostrę, która gdyby nawet mi kazała oddać za nią życie, prawdopodobnie bym to wykonał. Ktoś by pomyślał, że jestem szalony, ale kiedy ktoś, kto powinien cię kochać całym sercem, porzuca cię niemal od razu i skazuje na śmierć, a wtedy spotykasz kogoś, kto walczy ze śmiercią, aby cię ocalić, darzysz tę osobę nie tylko ogromnym szacunkiem i miłością, ale powierzasz swój los w jego – przynajmniej tak było w moim przypadku.
Nie lubiłem donosić o żadnych rzeczach nikomu i nie z tego względu, że nie chciałem być kapusiem, ale dlatego, że sądziłem, że to nie są moje problemy. Jeśli sobie z jakimiś poradziliśmy, uniknęliśmy ich i dalej żyjemy, problemy te dla mnie znikały i nie odczuwałem przymusu powiadamiania o nich kogokolwiek, aby ktoś był bezpieczny. Każdy powinien sobie sam radzić i odnaleźć rozwiązanie. Ta sytuacja jednak była inna. Jakimś cudem staliśmy się częścią tej społeczności, więc ucieczka w inne miejsce stała się niemożliwa – ale tylko moralnie, w praktyce łatwo jest wziąć nogi za pas, potem tylko należy sobie poradzić z własnym sumieniem. Skoro w jakimś stopniu należeliśmy do tego miejsca i do tych wilków, chciałem, aby Pandora była bezpieczna. Jeśli mieliśmy gdzieś zostać na stałe, to tylko w bezpiecznym miejscu. Drugi problem leżał w tym, że należało spłacić dług. Antilia wcale nie musiała nam pomagać, mogła nas zostawić w każdej chwili, a mimo to była z nami do końca. Chociaż byłem ślepy, widziałem w niej kogoś bardzo dobrego i godnego szacunku innych.
Po dotarciu do jaskini alfy, głos zabrała samica. Rozmawiała z Akosem, wyjaśniając całą sytuacje od samego początku; od pożaru w lesie, mówiąc o ludzkiej wiosce, a kończąc na naszych ranach, pomijając fakt, że użyła mocy – tak, wyczułem to, kiedy krople wody zaczęły przemieszczać się niezgodnie z kierunkiem wiatru. Nie odezwałem się jednak w tej kwestii, jedynie przytaknąłem i dodałem, że raczej nikogo innego nie przetrzymują w tamtej dziurze, ale w każdej chwili może się to zmienić. Samiec podziękował za raport, po czym wrócił do jaskini, aby to wszystko przemyśleć i podjąć odpowiednie działania, w celu ochrony watahy. Razem z Antilią skierowaliśmy się w stronę jej jaskini, gdy zaproponowałem, że ją odprowadzę.
- Chciałem ci jeszcze raz podziękować za to, że nam pomogłaś – przerwałem ciszę.
- Nie musisz – zapewniła, ale pokręciłem głową.
- Muszę i chce. W każdej chwili mogłaś bezpiecznie wrócić do watahy i udawać, że nic nie wiesz. Dzięki tobie Pandora żyje. Nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby coś jej się stało – powiedziałem, utrzymując poważną minę.
- Rozumiem. Więc nie ma za co – powiedziała radośnie, na co przez krótką chwilą uśmiechnąłem się prawie niewidocznie. – To twoja siostra?
- Kuzynka – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – I jednocześnie opiekunka – dodałem. Antilia pokiwała głową.
Reszta drogi przebiegła w ciszy, nie była jednak ona niekomfortowa. Oboje odpoczywaliśmy jeszcze po tej całej sprawie, więc wsłuchaliśmy się w naturę. W świergoczące ptaki, świst wiatru i szum liści, a kiedy odprowadziłem samicę do jej jaskini, jeszcze raz podziękowałem, zapewniając, że kiedyś się odwdzięczę i ruszyłem do siebie.
Byłem już zmęczony, dlatego droga bardzo mi się dłużyła. Kiedy wreszcie dotarłem do groty, spostrzegłem, że Pandory nie było na swoim miejscu. Rozejrzałem się po wnętrzu i zdałem sobie sprawę, że jej tu nie było. Zawołałem ją. Raz, drugi. Gdy już miałem wybiec z jaskini i zacząć jej szukać, skrzydlata wadera pojawiła się w progu, z bladą miną.
- Poszłam się tylko napić wody – mimo zmęczenie uśmiechnęła się rozbawiona moim zachowaniem.
- Dobra dobra – wymamrotałem, podchodząc do niej i ją przytulając.
<Antilia? Może niech odpoczną przed walką z ludźmi>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz