- Tak samo jak byli oni rodzicami naszego rodzeństwa, lecz nie pomogli im ! - warknąłem ze złością w oczach
Søren widział jak się staczam na złą droge. Gdy ruszyłem przed siebie by znów zaatakować rodziców usłyszałem huk, a później oberwałem światłem z nieba. Leżałem nieprzytomny na trawie, a mój brat próbował mnie ocucić. Nie czułem, bym był zraniony. Ocuciłem się i wstałem na równe nogi, mój brat odsunął się ode mnie, gdyż zauważył już znaki na moim futrze.
- To znak od bogów - odparł przestraszony
Nie wiedziałem o co mu chodzi, nie było w pobliżu nigdzie wody bym przejrzał się.
- Nie dostałem obrażeń, ten znak światła nic mi nie zrobił bracie - odparłem by uspokoić go
Basior wypiął klatke piersiową na przód i stanął godnie.
- Vegar nie możesz dłużej tu być znak na twoim ciele to na pewno znak wygnańca ! - odparł - Lub co gorsza zdrajcy - dodał
Od razu pomyślałem o Frekim, to on zdradził swoich wilczych braci podczas Ragnaröku. Chodź nie widziałem znaku, to wierzyłem na słowo swojemu bratu, lecz nie mogłem znieść myśli o tym co się stało. To zdarzenie zostawiło piętno na mojej duszy. Gdy odchodziłem pożegnałem się z bratem, a na rodziców spojrzałem wzrokiem pogardy. Musiałem ruszyć przed siebie, nie wiem gdzie mnie zaprowadzą łapy, lecz może to będzie miejsce dla mnie. Nadal w głosie słyszałem jeden głos, który kazał mi robić i czynić złe, rzeczy. Nie umiałem się oprzeć pokusie, więc robiłem co głos mi kazał. Nawet jeśli były to straszne rzeczy. Na początku nie podobało mi się to, lecz po czasie wciągałem się w to tak mocno, że nie mogłem przestać i robiłem już to ze swojej woli nie głosu. Mordowanie innych, nie tylko swoich pobratymców, lecz też inne zwierzęta było przyjemne i kojące. Zamieszkałem w wielkiej jaskini, w której korytarze ciągnęły się daleko w głąb. Miałem tam zamontowane kajdany dla moich ofiar by nie uciekały. Lecz przedtem musiałem ich najpierw odurzyć, by mi nie uciekły. Gdy spały znieczulałem je i wyrywałem im zęby oraz pazury, by nie miały jak mnie zranić. Choć były przypadki, że wilk nie dawał się odurzyć i zaczął mi uciekać, wtedy zaczynał się pościg i bójka. Nie używałem mocy, gdy to nie było konieczne, na przykład, gdy ofiara również używała na mnie, by mnie od siebie odgonić. Czas mi płynął spokojnie, lecz czułem pustkę. nie wiem czemu, próbowałem ją załagodzić raniąc siebie własnymi pazurami, a później okładając ziołami, lecz nawet przyjemny ból nie pomógł mi. Postanowiłem opuścić jaskinie i poszukać watahy, która przyjmie takiego wyrzutka. Szukałem przez dobry miesiąc, być może nie chcieli mnie przyjmować, gdyż widzieli naznaczenie. Zacząłem tracić nadzieje, po łowach, oddzieliłem serce od ciała zająca. Zapaliłem dwie małe kupki drewna po bokach serca i zacząłem składać ofiarę i modlić się do Frekiego. Poczułem znów uczucie mordu, lecz też drugie. Kierowało mnie ono na zachód, po zjedzeniu ruszyłem w tamtym kierunku. W końcu natrafiłem na tereny watahy, która miała dość ładne tereny. Znalazłem główne skupisko, gdzie przesiadywał pewnie Alfa. Wiedziałem, że przed dołączeniem muszę najpierw przynieś dar. Przechodziłem się po terenach szukając pasującej zdobyczy. Musiałem pokazać swoją siłę i odwagę. Znalazłem się na bagnach, mokre oraz zamulone tereny nie wyglądały na niebezpieczne, ale i tak byłem czujny. Było tu wiele uschniętych drzew, nie miałem już nadziei, że coś już znajdę. Nagle usłyszałem trzask gałęzi, położyłem się w wysokiej trawie by obce stworzenie mnie nie zauważyło. Przez chwile nie widziałem nic przez gęste trawy, lecz gdy powoli zacząłem się podnosić ujrzałem wielkiego dzika, lecz prawdziwa nazwa był Odyniec. Zapewne nazwę pozyskał po bogu Odynie, lecz nie mi się w to wtrącać skąd jego nazwa pochodzi. Musiałem wykombinować jak zabić tą wielką bestię, powoli czołgając się postanowiłem poszukć jakiś jadalnych grzybów. Nafaszerowałem je usypiającymi kwiatami. Wróciłem na bagna, by zobaczyć czy dalej jest w tym samym miejscu, na szczęście szukał pod pniem robaków więc był zajęty. Poturlałem do niego grzyba i czekałem na reakcje. Niestety nie był zainteresowany, musiałem poczekać. Zajęło to może około pół dnia, w końcu odkleił się od kłody i wyniuchał grzyba. Zaczął go jeść, potem poszedł się napić, cały czas śledziłem go z pewnej odległości.
Zaczął się poić i odpoczywać na słońcu, mijały kolejne godziny i kwiat zaczął działać, dzik usnął. Sprawidzić musiałem, czy na pewno zasnął snem głębokim, a nie zwykłym. Rzuciłem w niego kamieniem najpierw mniejszym, a potem większym. Odyniec ani drgnął, zacząłem podchodzić do niego dalej ostrożnie, po upewnieniu się, że na pewno śpi zacząłem odcinać mu głowe od ciała. Po robocie wziąłem ją do pyska i zacząłem ją ciągnąć pod jaskinie Alfy. Zawyłem przed nią, by zwrócić jego lub jej uwagę. Wyszedł z niej błękitno-żółto- biały samiec. Bacznie obserwował mnie swoimi złotymi oczami. Rzuciłem mu pod nogi dar i od razu się wyprostowałem.
- Chciałbym dołączyć, do Twojej Watahy. Oto dar dla Ciebie. Ofiarowuje Ci swoją siłę, mądrość oraz odwagę - odparłem
-Dobrze możesz zostać, wybiorę dla Ciebie później stanowisko - odparł bez uśmiechu
Ja za to nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu Jokera. Postanowiłem rozejrzeć się jeszcze po terenach. Ruszyłem na południowy-zachód znajdował się tam las. Koło niego niedaleko zauważyłem jaskinie, więc ruszyłem zobaczyć czy ktoś tam mieszka. Wywęszyłem znajomy mi zapach, lecz nie pamiętałem skad go znałem, poszedłem za nim. Zobaczyłem, że przy jednej z jaskiń jest biało czarna samica. Znałem ją była to Yrsa, podszedłem do niej na spokojnie, nie wiedziałem, czy mnie pamięta.
- Witaj śliczna - zacząłem powolnym wzrokiem spojrzałem na nią od łap do pyska, po czym uśmiechnąłem się szelmowsko.
- Hej - odparła lekko zdziwiona - Jesteś tutaj nowy ? - zapytała
- Tak właśnie dołączyłem, a ty tutaj chyba dłużej jesteś czyż nie ? - uśmiech nie schodził mi z pyska
- Tak jeśli chcesz mogłabym Ciebie oprowadzić
- Byłbym w siódmym niebie - puściłem do niej oczko
Zachowywałem się jak nie ja, coś we mnie się znowu zmieniało. Głos w mej głowie był stłumiony przez szybko bijące serce.
Yrsa?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz